Ruszamy w Łowickie!

Ostatnia aktualizacja: 17.12.2021 16:00
Tym razem, razem z Andrzejem Bieńkowskim udaliśmy się w Łowickie. Autor opowiadał, jak zwykle barwnie, o swoich spotkaniach z tamtejszymi muzykantami, przybliżył cechy tradycyjnej muzyki łowickiej i oczywiście zaprezentował nagrania, które dotąd nie znalazły się na żadnej z płyt!
Audio
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjneFoto: polona.pl

Ziemie łowickie, zwane Księstwem Łowickim, od XII wieku stanowiły własność arcybiskupów gnieźnieńskich. Stanowiły je tereny wokół dzisiejszego Łowicza. Według Andrzeja Bieńkowskiego tradycje muzyczne na tych obszarach miały okazje do rozwoju między innymi dzięki łagodnej pańszczyźnie.

Zanim jednak przenieśliśmy się w łowickie, wspomnieliśmy Józefa Tarnowskiego. Doskonałego bębnistę i perkusistę Kapeli Braci Tarnowskich (grał zarówno na bębenku obręczowym, jak i na dżezie) z Radomszczyzny. Jednak nie tylko muzyka była pasją Józefa Tarnowskiego! Był także twórcą teatrów weselnych.

- W latach 60.-70. Była to wielka atrakcja Kapeli Braci Tarnowskich. Na weselach odbywały się komedie dell’arte pod dyktando Józefa. Aktorami byli goście weselni! Józef specjalizował się w skeczach ze „słomianym Jankiem”.

W pewnym momencie wesela, bracia Tarnowscy zawieszają grę, mówiąc: „to znów ten nasz brat-pijak, uwaga żeby nie rozpędził całego wesela!”. Tymczasem Józef, za oknem animuje słomianą kukłę, wyobrażającą brata-rozrabiakę. Goście weselni w napięciu wyglądają przez okna, obserwując zdarzenie. W pewnym momencie Józef zaczyna bójkę ze „słomianym Jankiem”, by ratować weselną imprezę. Goście wybiegają z chaty, rozdzielić mężczyzn i… orientują się, że mają do czynienia z żartem. Wszyscy wybuchają śmiechem.

- Taki spektakl, który był dla mnie jednym z najrozkoszniejszych to „orkiestra symfoniczna” ze wsi Sokolniki Mokre. Goście weselni robili za orkiestrę, nie mając instrumentów, a naśladując ich dźwięki „paszczowo”. Za pulpit dyrygencki służyło koryto świńskie, a skrzypce, właściwie skrzypka, stroiło się, wykręcając mu ucho. Cage mógłby sobie coś takiego tylko wymarzyć!

Andrzej Bieńkowski nagrywał muzykę łowicką przeszło 40 lat. W tym czasie dotarł do niejednego świetnego muzykanta…

Leopold Talarowski

- Grał na niesłychanie prymitywnej harmonii. Dwurzędowej półtonówce. Półtonówka od trzyrzędówki różni się tym, że gdy rozciąga się miech, dźwięk jest inny, niż, gdy się go ściąga. Wymagało to wielkiego kunsztu, a muzyka miała „chropawy” charakter. Leopold Talarowski mieszkał samotnie. Był niewidomy, ponadosiemdziesięcioletni. Poruszał się po drutach. Z domu prowadziły dwa druty, jeden „do chleba” (czyli do bramy, przy której kupował chleb), drugi do „wygódki”. Była to niezwykle charyzmatyczna i stanowcza postać. Był bogiem weselnym! Gdy grał, budził sensację, jak Rolling Stonesi!

Andrzejowi Bieńkowskiemu udało się kiedyś podsłuchać (i nagrać!) rozmowę Talarowskiego z jednym z jego bębnistów – Stanisławem Domańskim. Wynika z niej m.in. hierarchiczność wśród muzykantów – bębnista był praktycznie nieuważany za muzyka. Słychać to w „zbywaniu” Domańskiego przez Talarowskiego. Ale rozmowa ta jest także reliktem dawnego folkloru oralnego. Ukazuje stosunek starszych ludzi do śmierci, a także zawiązywania się tak ważnego elementu kultury społecznej, jakim jest… plotka!

- A tych skrzypków, co grały z Talarowskim, to co z nimi?

- A! Poumierały już!

- A który to pierwszy grał?

- A znasz Jędrka Gardzioka?

- No, jak to nie!

- To już nie żyje dawno!

- Ale on się Szymajda nazywał.

- Tak, Szymajda. Teraz, tego… znałeś, panie, Strudzieńskiego Franka?

- Na, jak!

- Też nie żyje!

- A Różyckiego Antka znałeś?

- No, jak to!

- Też nie żyje. A Gałązkę znałeś, panie?

- Znałem.

- To nie wiem czy on żyje, czy już nie żyje.

- Już też chyba Gałązka nie żyje.

- Nie wim. To wszystko się poumierało. A ja się jeszcze tu zostałem… - zamyśla się Talarowski

- … i ja – wtrąca nieśmiało Domański. Talarowski puszcza ten tekst mimo uszu.

- A dawniej to się wesela 2-3 noce grało.  Nie tak, jak teraz, jeden dzień i już!

- Dawniej, to my i na czwartą noc do domu wracali! Nie chcą płacić już za grania. – Dodaje Domański.

- A to za darmo idą grać?

- A, wezmą jakąś „bandziolkę” [gitarę, bandżo – przyp. red.] i też wesele obskoczą.

- A wiesz, ile tu biorą za granie?

- No?

- Po 10 tysięcy tutaj biorą. Ten cały zespół!

- A my graliśmy za ile? Talarowski powie!

- A, dawniej nie było tego, co jest teraz. Co ty mówisz tam!

- Ale za ile graliśmy wesele? Powie Talarowski!

- Ych.

- Za 600 złoty. Nie tak było? Ne było się czym dzielić! – Domański zamyśla się – A, jakby nas tak, Talarowski, uodmłodzić, to jakby się poszło na wesele, to ile by się zarobiło? Z 15…

- Weź odmłódź się – żachnie się Talarowski. – Tam, w Czechosłowacji, teraz odmładzają. Biegaj, to cię odmłodzą.

- To ja już się nie chcę uodmłodzić, bo i tak nic z tego nie wyjdzie.

- Hehe! Tam cię ziemia odmłodzi, nie bój się!

- To jest prawda. – Przyznaje ze skruchą Domański.

- Pójdziesz do ziemi to tak Cię odmłodzi, że nie wiem! Ani kości nie będzie, ani tego, ani owego. Tak cię odmłodzi!

- Robaki zjedzą… Ale jeszcze jak można zagrać…

- To co, zagra Pan obera, Panie Talarowski – podłapuje dobry moment Andrzej Bieńkowski.

- A mogę, mogę zagrać! – w Talarowskiego wstępuje nowa energia.

Po śladach Leopolda Talarowskiego Andrzej Bieńkowski dotarł do Konstantego Kędziory. Harmonisty gającego na „dwudziestce czwórce” w kapeli ze skrzypkiem Wierciochem i bębnistą Domańskim.

- Zaprzyjaźniłem się z Konstantym i bardzo ubolewałem, że kiedy zaczynał się boom na Łowickie, nie było go już wśród nas. Chciałbym zwrócić uwagę na to, jak doskonale czuł on muzykę łowicką. Jakie tu są rubata! – mówił nasz prowadzący.

Leopold Talarowski tłumaczył utwory skrzypcowe na harmonie, to wciąż niedoceniony wkład w muzykę tradycyjną – zauważy Andrzej Bieńkowski.

- Tym pokoleniem był także Czesław Kocemba. Szczęśliwie, dożył czasów, w których stał się sławny. Przyjeżdżali do niego uczniowie, m.in. grupa Diabubu!

Poznaliśmy także znaną kapelę rodzinną Rochalów. Znani byli w rejonie Rzeczycy, Łowickiego, wywodzili się z Koluszek. Szukałem ich długo. Pamiętam, jak w niedzielę pojechaliśmy do Koluszek, znaleźliśmy dawny plac targowy i chodziliśmy od domu do domu, szukając Rochalów. Od dawna nie grali. Również do nich udała się kapela Diabubu. Szczęśliwie, pan Czesław Rochala był w doskonałej formie. Przekazał im wiele materiałów muzycznych! Diabubu, kapela z Łodzi, to młodzi uczniowie m.in. powyższych mistrzów.


Andrzej Bieńkowski (ur. 1946 r.), artysta malarz, etnograf, folklorysta, dokumentalista. Jest jednym z najwybitniejszych współczesnych dokumentatorów muzyki ludowej. W 1995 roku był laureatem Nagrody im. Oskara Kolberga „Za zasługi dla kultury ludowej”. W magazynie „Źródła” co dwa tygodnie prowadzi autorską audycję poświęconą muzykantom i artystom ludowym, okraszoną humorem i bogatymi doświadczeniami z „terenu”.


okładka albumu "Muzykanci od Rzeczycy" okładka albumu "Muzykanci od Rzeczycy"

Ci, którzy śledzili przebieg jesiennego festiwalu Wszystkie Mazurki Świata (oraz audycje Andrzeja Bieńkowskiego) wiedzą już, że fundacja Muzyka Odnaleziona wydała kolejną muzyczną książkę! Wydawnictwo nosi tytuł „Muzykanci od Rzeczycy”. Na płycie usłyszymy 24 (!) kapelę, w tym większość do tej pory nieznanych! Dodatkowo pięknie wydana książka, ze zdjęciami archiwum Muzyki Odnalezionej i tekstami badaczy oraz propagatorów muzyki tradycyjnej, m.in. Janusza Prusinowskiego!

***

Na audycję "Źródła" w piątek (17.12) w godz. 15.15-16.00 zaprasza Andrzej Bieńkowski