WP #224. Soft Cell oraz Antony And The Johnsons

Ostatnia aktualizacja: 26.04.2021 09:00
W "Wieczorze płytowym" tym razem słuchaliśmy albumów: Soft Cell "Non-Stop Erotic Cabaret" oraz Antony And The Johnsons "I Am a Bird Now".
Okładki płyt
Okładki płytFoto: mat. prasowe

Posłuchaj
175:54 2021_04_25 22_00_26_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 Soft Cell oraz Antony and The Johnsons (Wieczór Płytowy/Dwójka)

 

każdą niedzielę późnym wieczorem słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem - od początku do końca: strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektro.

Tym razem były to:

  • Soft Cell "Non-Stop Erotic Cabaret" 1981 Some Bizzare
  • Antony And The Johnsons "I Am a Bird Now" 2005 Secretly Canadian/Rough Trade

***

W minioną niedzielę wysłuchaliśmy dwóch kontrastujących ze sobą krążków. Zaczęliśmy w iście imprezowym stylu od przesyconego elektroniką "Non stop Cabaret" grupy Soft Cell. Zakończyliśmy w pięknym stylu słuchając And The Johnsons i "I Am a Bird Now", czyli wyjątkowej i wzruszającej płyty o poszukiwaniu własnej tożsamości.

Oto wasze komentarze:

Witajcie!

Właśnie się dowiedziałam z Internetu, że w audycji pt "Wieczór Płytowy" będzie odtworzona płyta "I'm A Bird Now" zespołu Anthony And The Johnsons. Chciałam Wam bardzo za to podziękować, ponieważ  Anohni  jest jedną z moich ulubionych artystek w dziedzinie muzyki. Co prawda wyżej sobie cenie płytę "The Craying Light", ale dzisiejsze dzieło "I'm A Bird Now" jest  ukochaną pierwszą jej płytą, którą usłyszałam i stanowiła oś niezapomnianego koncertu Anohni, w którym miałam szczęście uczestniczyć wiele lat temu w Poznaniu. Na wstępie muszę zaznaczyć ze Anohni jest mi osobą bardzo bliską - jako człowiek - gdyż, tak jak ona, identyfikuję się jako osoba transpłciowa. Dlatego wydaje mi się, że odbieram jej twórczość nieco inaczej i chyba bardziej rozumiem jej ogromne cierpienie. Rozumiem cierpienie osoby uwięzionej w swoim ciele, chcącej wolności, odczuwającej strach przed niezrozumieniem i odrzuceniem. Choć nie brak tu też gorącej nadziei na odmianę, choćby w pogodnym "I'm A Boy Now" z pamiętną obietnicą "pewnego dnia stanę się piękną kobietą". Na tej płycie Anohni wyśpiewuje samą siebie i całą siebie - to jest chyba najczystszy "soul"  jaki można sobie wyobrazić w tym stuleciu... Od pierwszych dźwięków urzekł mnie jej głos  - bardzo charakterystyczny, bardzo emocjonalny, nieco "wibrujacy", nie do podrobienia. Niesłychanie wzruszający w "Spiralling", ale gdy trzeba - potężny, apokaliptyczny wręcz w drugiej części "Hope There Is Someone". I wspaniała, intymna, dyskretna, prawie zupełnie akustyczna muzyka. Wydaje mi się, ze w życiu słyszałam bardzo wiele, ale na "I'm A Bird Now" obezwładniają mnie kompozycje - one są jak nie z tej ziemi,  takie bardzo naturalne, z niebywałym błyskiem. Po prostu piękne w swojej niewymuszonej prostocie., choć np. w  "Hope there Is Someone" mamy np. dramatyczną zmianę dramaturgii w drugiej części. To jest bardzo bliskie temu, co osiągnęła Kate Busch na swoim debiucie. Taki emocjonalny absolut.  Nie wstydzę się napisać, że czasami odsłuchanie tej płyty kończy się sięgnięciem po chusteczkę... Tak też było 15 lat temu na koncercie na dziedzińcu Zamku w Poznaniu. Anohni zaczarowała mnie głosem i swoją poezją. Utwory grane na żywo, z akompaniamentem fortepianu, skrzypiec, wiolonczeli i gitary brzmiały równie fantastycznie jak na płycie. Anohni okazałą się osobą bardzo pogodną i otwartą. Pamiętam, że utwór "I'm A Bird Now" zaczynali chyba 3 albo 4 razy, bo co chwila Anohni przerywała go by zagadywać publiczność. Pamiętam, że pytała o sytuacje ludzi o odmiennych orientacjach w Polsce, opowiadała dowcipnie o rozmowie z taksówkarzem w  Poznaniu, o znajomych muzykach, których spotkała w  Poznaniu. Nie jestem tylko pewna, czy publiczność do końca rozumiała te pytania i monologi, każde zdanie nagradzała brawami, nawet wtedy, kiedy Anohni opowiadała o prześladowaniach osób LGBT na Jamajce. Istniała pewna bariera językowa , ale myślę , że przepływ emocji był wielki. Obserwowałam autentyczne wzruszenie u wielu słuchaczy. Koncert Anohni, tak jak słuchanie płyty jest dla mnie terapią, "oczyszcza duszę".  Kontakt z płytami i filmami Anohni bardzo mi pomaga, daje dużo nadziei. Całą twórczość Anohni odbieram jako deklarację, prośbę o zrozumienie i akceptacje - bowiem każdy z nas ma prawo do bycia szczęśliwym. Bardzo się cieszę, że Polskie Radio pamięta o tej artystce! Jeszcze raz dziękuję!

 Edyta

Witam.

Obie prezentowane dziś płyty lubię i posiadam w swoich zbiorach.

Soft Cell to prawdziwa klasyka synthpopu lat 80tych, a późniejsze solowe dokonania Marca Almonda to, obok Pet Shop Boys, pop najwyższej próby. Teledysk do "Tainted Love" znakomity, a "Say Hello Wave Goodbye" to jedna z ładniejszych ballad lat ósmej dekady XX wieku. Widziałem solowy występ Marca Almonda w 2015 roku w dublińskiej National Concert Hall i wyszedłem zachwycony. Wspaniałe, nieco kabaretowe i manieryczne interpretacje solowych utworów jak i szlagierów z repertuaru Soft Cell robiły duże wrażenie. Almond to prawdziwy literacki erudyta i intelektualista, który podnosi muzykę pop w rejony prawdziwej sztuki.

Antony Hegharty to już cięższy kaliber...

Przede wszystkim posiada jeden z najbardziej denerwujących głosów w historii muzyki popularnej. Wokaliści tacy jak Kate Bush, Bjork, Joanna Newsom czy Jonsi z Sigur Ros to pikuś przy Antonym. Jego zniewieściały, drżący głos odrzuca od razu. Znam wiele osób słuchających alternatywną muzykę i specyficznych wokalistów, ale głosu Hegarthy'ego znieść nie mogą. Ja sam bardzo rzadko go słucham, ale jeśli już sięgam to właśnie po tę płytę o tytule "I Am A Bird Now". Płyta zawiera, może i dziwne, ale niezwykle piękne piosenki o poszukiwaniu tożsamości i własnej płci. Te kompozycje po prostu wzruszają. Aż chce się dopingować muzyka żeby znalazł swoje szczęście i wolność. Dziś już wiemy, że Antony przeobraził się w Anohni. Przepowiedział sobie przyszłość w utworze "For Today I Am A Boy". Antony śpiewa tam: "Pewnego dnia dorosnę, by zostać piękną kobietą, ale dziś jestem dzieckiem, dziś jestem chłopcem".  Drugim najpiękniejszym fragmentem płyty jest duet z Boyem Georgem w utworze "You Are My Sister". Anthony And The Johnsons w 2000 roku rozpoczął pochód muzycznych freaków, po nim zaczęły pojawiać się postaci takie jak Baby Dee czy Perfume Genius. 

Szymon Jastrzębski

Dobry Wieczór!

Na wstępie chciałbym podziękować za dobór dwóch dzisiejszych wspaniałych płyt prezentowanych w WP. W swoim czasie każda z nich była dla mnie wielkim odkryciem. Z Soft Cell jeśli nie pierwszy raz to na pewno jedno z tych pierwszych zetknięć miało miejsce w „Romantykach muzyki rockowej” Tomka Beksińskiego, który sprawił, że new romantic stało mi się bliskie choć muzyka Soft Cell daleko wykraczała poza wąskie ramy gatunku czy jak kto woli mody. To co mnie osobiście bardzo urzekło to aktorski talent Marca Almonda, który jeszcze w czasach Soft Cell był zauważalny a na dobre rozkwitł na jego solowych płytach. Do tego jeszcze teksty Almonda przepełnione erotyzmem, samotnością, frustracją i dążeniem do samorealizacji jako wyraźny głos pewnego pokolenia brytyjczyków choć wydaje się, że były one na wskroś uniwersalne. Z perspektywy czasu bardziej chyba cenię "The art of falling apart" ale to debiut najbardziej przykuwał uwagę przebojowymi singlami, znakomitą przeróbką "Tainted Love" Glorii Jones i w ogóle cały rok 1981 był kluczowym dla synth-popu. Na debiucie Soft Cell był grupą już mocno ugruntowaną po dźwiękowych eksperymentach, fascynacji Suicide. Utwory przybrały formę piosenek, niemałą w tym zasługa Dave’a Ball’a, człowieka tak różnego od Marca a jednak na gruncie muzycznym potrafiącego realizować konkretne pomysły. Bez Soft Cell elektroniczna muzyka pop byłaby dużo uboższa.

Podobnie z głosem i muzyką Antony Hegarthy (ANOHNI). Chyba poznałem właśnie "I am a bird now" jako pierwszą. Ktoś w radio o ile pamiętam porównał głos Antonyego do Briana Ferry. I dużo w tym racji choć pewnie można by wymienić i Cave’a i Cohena ale jako inspirację muzyczną czy literacką niż wokalną. Ogromne emocje wzbudziła we mnie ta płyta. No i niedługo potem występ grupy na Malcie ale niestety nie zdążyłem na czas zakupić biletu. Słuchałem kolejnych płyt ale najbliższą nadal była ta druga czyli "I am a bird now". Rzadko zdarza się by samym tylko głosem tak mocno oddziaływać i wzruszać.

Pozdrawiam serdecznie

Jacek

Witam Redaktorów!

Dzisiaj dwa zupełnie inne światy muzyczne  i zupełnie  inne spojrzenia na zagadnienie odmienności - nie tylko seksualnej. Debiut Soft Cell czyli dowcipny raport z dekadenckiej wyuzdanej imprezy w domu uciech. Prowokacja iście punkowa, pełna złośliwości, pozerstwa, nieco wulgarna i wyzywająca. Marc Almond musiał mieć niezła uciechę, obserwując reakcje świata na tę płytę, okładki singli i teledyski... Myślę, że bawił się równie dobrze jak w tym samym czasie za oceanem Prince :) Do tego pulsująca chociaż dość toporna nowo falowo kabaretowa elektroniczna muzyka,  o wiele ostrzejsza niż - przepraszam za słowo - dziecinne plumkanie w Yazoo. Czasem syntezator potrafi zawyć tak jak w kapitalnym "Sex Dwarf". Już pierwsze dźwięki "Frustration" i rozwścieczony krzyk Almonda przypominają , że to grają młodzi ludzie wychowani na zasiłkach i Sex Pistols. Tu nie ma żadnej wirtuozerii, to jest z założenia proste granie, chociaż czasem  zdarzają się smaczki, jak funkujacy "See The Films" czy "My Secret Life" czerpiący chyba z muzyki lat 30. Marc Almond nie był tytanem wokalu, ale ma ciekawą barwę głosu i nadrabia czasem punkową ekspresją, czasem stara się być liryczny. Uważam, że jak na rok 1981 jest bardzo dobrze i to musiało się spodobać ludziom dopiero wchodzącym w dorosłość, choć kompozytorsko do The Beatles daleeeko :) Na szczęście Almond bardzo się rozwinął jako solista i artystycznie na pewno później osiągnął więcej.

W drugiej części kompletna zmiana  - wchodzi na scenę fan Almonda - Anthony z zespołem Anthony & The Johnsons. Po raporcie z domu publicznego doświadczamy katharsis ducha, bardzo intymnej i myślę niezwykle szczerej opowieści o swoim życiu i przepięknej, pełnej nadziei prośby o akceptację i miłość. Niezwykły głos  i niezwykła maniera śpiewu - słuchacz albo uzależnia się od tego głosu, albo już nigdy nie sięgnie po płytę tego artysty.  Głos pełen bólu ale też pełen nadziei, kojący wręcz. Kompozycje niezwykłe, większość utworów z miejsca brzmi jak evergreeny. Piosenki Anthonego są niezwykle uniwersalne i wręcz ponadczasowe. Tutaj kapitalnym przykładem jest "Fistful Of Love": ten utwór mógłby z powodzeniem nagrać w latach 60. Otis Redding, w latach 90tych Nick Cave czy w ostatnich miesiącach znakomity Gregory Porter - to jest niebywałe! Anthony zaprosił kilku gości, spośród których chyba najbardziej  wzruszająco wypadł kolejny idol Anthonego z przeszłości: Boy George. Podsumowując – moim zdaniem jedna z najlepszych płyt dekady 2000-2010.

Dj Stachu

Kiedy myślę sobie o muzyce lat 80. to Tainted Love jest jedną z pierwszych piosenek, które kojarzą mi się z tamtymi czasami. Sam Marc Almond jest swego rodzaju uosobieniem brzmienia syntezatorowego tamtych czasów, muzyki pop przesyconej elektronicznym , mechanicznym brzmieniem, które wówczas wdzierało się do twórczości różnych zespołów jak Depeche Mode, Ultravox . Słuchając muzyki początku lat 80. ma się nieodparte wrażenie ,że nowa technologia zawładnęła wyobraźnią twórców stając się synonimem czegoś nowoczesnego. Nie tylko synth-pop jak Soft Cell ale wspomniane przez panów King Crimson a nawet muzycy jak Herbie Hancock czy Miles Davis eksperymentowali z nowym brzmieniem. Moim zdaniem te dźwięki to bardzo interesujący ślad tamtej epoki, ale który nie przetrwał próby czasu będąc dziś archaicznym brzmieniem. Przyznać muszę, że Antony and the Johnsons nie znałem do tej pory i jeszcze przed audycją odsłuchałem zaintrygowany kilku utworów. Niesamowity głos i bardzo intrygująca postać Anohni spowodują ,że z przyjemnością odsłucham audycji do końca.

Ari Dykier

Nieprawda, że lata osiemdziesiąte były okresem gdzie technologia była ważniejsza od muzyki - TERAZ takie są. Wtedy technologia służyła muzyce i to dobrze, bo sporo rozwiązań muzycznych, aranżacyjnych z tamtych czasów jest bazą współczesnej muzyki rozrywkowej. To były fajne czasy z fajnym popem, moim zdaniem najlepszym w historii muzyki. Ważne też było w tym okresie hasło - Do It Yourself - co się przekłada na trzy rzeczy -  nie musisz być wirtuozem, żeby coś nagrywać, grasz co chcesz, sam to możesz wydać - czyli "decentralizacja" rynku muzycznego, na skalę, której wcześniej nie było - jak Panowie wiedzą cała masa baaardzo znanych i poważnych zespołów wywodziło się z firm niezależnych, np. Depeche Mode.

Nie powiedziałbym, że "Non Stop Erotic Cabaret" jest aż tak wybitną płytą, przynajmniej pod względem muzycznym - tam kompozytorsko jest dobrze, ale tylko dobrze. Natomiast realizacyjnie - znakomite, do tej pory broni się bez problemu. Spośród innych gigantów synth-popu tamtych czasów duet Almond-Bell nie wyróżniali się specjalnie talentem kompozytorskim. Te piosenki były dobre, ale spokojnie znalazłbym z  tuzin płyt ciekawszych muzycznie. Ale dlaczego „Non-Stop Erotic Cabaret” stało się wielkim przebojem i do teraz ma swoich zagorzałych zwolenników? Kilka powodów, nie tylko czysto muzycznych. Po pierwsze – stuka nóżka w podłogę w czasie słuchania? Cały czas. No właśnie, czyli  wybitne walory użytkowe w rozumieniu imprezowym. Po drugie – technicznie lepiej zrobione od wielu podobnych rzeczy, na przykład w porównaniu z dość siermiężną elektroniką  na "Dare". Po trzecie Marc Almond – postać bardzo barwna, nie kryjący się zbytnio ze swoim homoseksualizmem, co w tamtych czasach zbyt powszechne nie było. Ale barwność i skłonności seksualne to jednak za mało do poważnej kariery artystycznej. Jednak Almond był też dobrym, oryginalnym  wokalistą o ciekawym, mocnym głosie. Jego sposób śpiewania o lekko kabaretowo-wodewilowym charakterze na pewno dodawało kolorytu i oryginalności muzyce zespołu.

A do "Sex Dwarf" JEST właśnie taki quasi-pornograficzny clip, dokładnie taki, jaki opisywał Tomasz Beksiński. Nawet dość łatwo znaleźć go w internecie.

Wojciech Kapała

Za kilka dni minie 12 lat od kiedy Anthony Hegarty i Johnsonowie wystąpił w Warszawie, w Teatrze Wielkim i to był bardzo szczególny wieczór (dokładnie 29 kwietnia 2009 r). Co prawda artysta promował, wydany w tamtym właśnie roku album "Crying Light", ale w set liście znalazły się też oczywiście utwory z "I Am A Bird Now", z przepięknym  "You Are My sister" na czele i moim faworytem "Fistful Of Love". W Wikipedii napisano, że w kompozycjach z tej płyty przejawia się zmysłowość nagrań Marca Almonda i chyba  coś w tym jest. Słuchacze dzisiejszego "Wieczoru..." mogą się przekonać czy takie podobieństwo jest zauważalne. Dla mnie zarówno Almond jak i Hegarty są ważni, ale tego drugiego darzę szczególnym uznaniem za unikatowy nastrój jaki wytworzył zwłaszcza w tych spokojniejszych, lirycznych utworach. To twórca niezwykle wrażliwy i potrafiący przekazać w muzyce i w swym głosie bardzo intensywne emocje. Mam nadzieję, że jako Anohni jeszcze do Polski wróci (pamiętamy, że jego występ na Off  Festiwalu w Katowicach niestety został odwołany).

Maria Szycher

Dwie kwestie:

1. Dzisiejszy wybór skłonił mnie do wracającego co jakiś czas zastanowienia się, co w pierwszej kolejności napędza twórczość: czy zaczyna się od grupy odbiorców, dla których artyści tworzą kontent muzyczny, czy też powstała już muzyka wpływa na wytworzenie się publiczności? Ja nie wiem, nie wiem też, czy ktoś to wie... W przypadku dzisiejszych bohaterów/bohaterek, Almonda i Hagerthyego (a także wielu innych ze środowiska LGBTQ+) wydaje mi się, że to ich działalność stworzyła (może lepsze określenia to "zachęciła", "odważyła", "sprowokowała", "była katalizatorem") grupę odbiorców. Wydaje mi się, że bez nich inni artyści z wymienionej wyżej mniejszości nie tylko mieliby trudniej, ale też nie byliby poważniej traktowani przez resztę społeczeństwa. To mi się bardzo podoba w dziś granej przez Was muzyce - że oprócz waloru estetycznego i rozrywkowego, kwantowana jest też pod kątem dużej użyteczności społecznej, innymi słowy, czyni ten nasz świat odrobinę lepszym...

2. Zarówno Soft Cell jak i Anohni to mistrzowie melodii. Dobra melodia zawsze pozwala mi przypomnieć sobie, że muzyka to jednak czysta fizyka połączona z matematyką i biologią. Dźwięk to po prostu fala akustyczna, rozchodząca się w każdym stanie skupienia, odbierana przez receptory powstałe w wyniku ewolucji pewnych narządów, które początkowo nawet nie służyły do wychwytywania dźwięków - u kręgowców, do których się przecież zaliczamy, wyewoluowała z kości szczęk. Nam, ludziom, najlepiej służy 12 tonów, typowa piosenka ma kilkadziesiąt taktów, zwykle zawierających 4, 5, 6, 7, 8 ćwierćnut, więc liczba możliwych kombinacji to 12 spotęgowane przez kilkadziesiąt, spotęgowanych z kolei przez maksymalną możliwą liczbę nut w takcie. Daje to liczbę, zapewne skończoną, ale ocierającą się o liczbę googol, czyli liczbę zupełnie niewyobrażalną, bo pewnie nawet atomów w całym wszechświecie jest mniej! Świadczy to nie tylko o potędze muzyki, ale też o tym, że jej potencjał nie zostanie wyczerpany nawet wtedy, gdy zgaśnie nasze słońce :) Zresztą, do jej tworzenia człowiek nie jest niezbędny - każdy, kto słyszał prawdziwe melodie tworzone przez zorze polarne Jowisza czy Saturna, przyzna mi rację. Jeszcze ostatnia ciekawostka: skończona liczba tonów, tak, jak i skończona liczba stabilnych izotopów pierwiastków świadczy o jej ergodyczności do poziomu tychże, w czym blisko jej do procesów fizycznych, natomiast powyżej liczby tonów muzyka staje się nieergodyczna i wchodzi na poziomy charakterystyczne dla chemii i biologii, z niewyobrażalnym wręcz poziomem możliwych do zaistnienia kombinacji. Pociągnąłbym ten wątek dalej, ale chyba skończyłbym pisać tego maila już po zakończeniu audycji.

Tomasz Miderski

 

***

Tytuł audycji: Wieczór płytowy

Prowadzili: Przemysław Psikuta i Piotr Metz

Data emisji: 25.04.2021

Godzina emisji: 22.00

Czytaj także

WP#219. Leonard Cohen, B.B.King i Muddy Waters

Ostatnia aktualizacja: 19.03.2021 14:30
Niedzielną noc spędziliśmy w towarzystwie muzycznych gigantów. Żadnego z nich nie trzeba przedstawiać.
rozwiń zwiń
Czytaj także

WP#220. Waterboys i Leszek Możdżer

Ostatnia aktualizacja: 26.03.2021 11:00
"Wieczór płytowy" z dwoma krążkami: Waterboys "A Pagan Place" oraz Leszka Możdżera "Piano".
rozwiń zwiń