WP #252 - The Beatles
W każdą niedzielę słuchamy – razem z Państwem – najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem, od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika.
Tym razem był to album:
- The Beatles - "Let It Be" (2021 Mix)
174:41 2021_11_07 22_00_02_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 WP #252. The Beatles w odświeżonej wersji (Wieczór Płytowy/Dwójka)
A oto komentarze naszych słuchaczy:
"Let it be" przez długi czas nie czarował mnie tak bardzo, jak "Abbey Road", "Sierżant Pieprz", czy cudowny i eklektyczny "White Album". Przez większość swojego życia miałem wrażenie, że jest to "zlepek" zupełnie, różnych, nie uzupełniających się utworów. Będę trochę na przekór. Z tej sesji najbardziej ubóstwiam "All things must" George'a, któremu przy nagrywaniu pomagał głownie John. O perełkach, jak tytułowa kompozycja i "The Long and Winding Road" nie muszę chyba wspominać. Wysoko cenię kompozycję "I've got a feeling", który składa się z dwóch różnych utworów Paula i Johna. Od przynajmniej dwóch lat kocham to wydawnictwo i doceniam kunszt wielkiej czwórki. Bardzo lubię to wydawnictwo i kojarzy mi się z legendarnym koncertem na dachu ich siedziby Apple.
P.S. Każda wersja "Let it be" - cudowna.
Mati
Przyznaję - nie znam dyskografii zespołu, ale to co tu słyszę nie wygląda na żadne dzieło, raczej - surowe przymiarki do sesji nagraniowej. Mam wrażenie, że wokalista zgrywa się na Dylana - przynajmniej na początku [najwyraźniej nie zdążyli z wydaniem paszporu Andrzejowi Zausze!!!], reszta jakaś bardzo przeciętna, nie przemyślana, trochę błazenady - tyle udało mi się wysłyszeć do tej pory. Z drugiej strony słyszałem wielokrotnie o antagonizmie ze Stonesami - no to tutaj zespół poległ na całego, kiedyś się mówiło o takich, że mogliby im buty czyścić... Słucham dalej...
Bogdan
Rywalizacja, a właściwie "rywalizacja" tych dwóch kapel to bez cienia wątpliwości największa batalia w historii rock and rolla. Rywalizacji na dobrą sprawę nie było. Członkowie obu kapel blisko się przyjaźnili.
John z Paulem napisali dla Stonesów jeden z ich pierwszych przebojów "I wanna be your man" (śpiewane również przez Ringo na albumie "With The Beatles"). A studio nagraniowym bardzo często się wspierali - Brian Jones śpiewał chórki w "Yellow Sumbarine", a John z Paulem śpiewali w "We Love You".
W tej wiadomości, jako wielki fan chłopaków z Liverpoolu, chciałbym przedstawić ich wyższość nad zespołem Micka Jaggera. Pomijając długowieczność, która jest głownie kojarzona ze Stonesami chciałbym się skupić na kilku technicznych sprawach.
Beatlesi od samego początku tworzyli głównie materiał autorski, którego kompozytorami w przeważającej części był duet Lennon/McCartney. W pewnym momencie swojego życia byłem w pewnym sensie przekonany, że Jagger z kolegami kopiuje Beatlesów. Gdy Beatlesi założyli swoją firmę "Apple" (Jabłko) to Stonesi w tamtym czasie chcieli założyć firmę "Pear" (Gruszka). W 1967, gdy Beatlesi wydali "Sierżanta Pieprza" Rolling Stones czym prędzej wydało "Their Satanic Majesties Request" na której okładce znalazły się twarze Beatlesów ukryte wśród rozsypanych kwiatów. Było to dla mnie zwyczajne zżynanie. Na szczęście szybko się z tego wyleczyłem i teraz nie podchodzę tak fanatycznie do tej sprawy.
The Beatles, jako pierwsi zaczęli używać studia, jako kolejnego instrumentu. Od drugiej połowy lat 60 na albumie "Revolver" George Harrison nagrywał swoje partie gitary od tytułu. Kulminacja nastąpiła rok później. "Sierżant pieprz" według wielu uważany jest za pierwszy koncepcyjny album w historii rocka. Orkiestra grająca w każdym utworze i jeden strumień muzyki, który bez żadnej przerwy trwał 39 minut i 43 sekundy.
Następnie największa zagadka w ich dyskografii, czyli "White Album". "White album" o którym każdego miesiąca dowiaduje się kolejnych ciekawostek. Informacyjna studnia bez dna. W 2000 roku wydali składankową płytę "1", która pobiła wtedy na liście sprzedaży takich ówczesnych tuzów, jak m.in. Eminem. To już nie są starzy fani. To zjawisko, które wciąż się rozwija. Sam mając dwadzieścia lat "cierpię" na Beatlemanię i zarażam kolejnych rówieśników. NAJLEPSZY ZESPÓŁ W HISTORII.
Rolling Stones to wybitny zespół, jednak uważam, że nie mogli bezpośrednio konkurować z "FAB FOUR". Ich opus magnum nastąpiło właśnie w latach 70 i 80, kiedy Beatlesów już dawno nie było. Jak dla mnie mogą dumnie stać na drugim stopniu podium.
Mateusz
The Beatles kontra Rolling Stones. Wielka rockowa przygoda kontra wielka rockowa zabawa.
Wielcy wynalazcy, eksperymentatorzy pchający historię do przodu kontra Najwięksi strażnicy bluesowo - ryth'm'nbluesowo - rockowego ogniska i żywiołu. 10 lat największego błysku w dziejach muzyki młodzieżowej kontra 60 lat rock'n'rollowej solidnej bazy. Wielcy kompozytorzy i wycyzelowane studyjnie arcydzieła kontra bazowy, czasem niechlujny wygrzew gitar i seksowny puls perkusji. Czterech indywidualistów, którzy po 10 latach bycia omal rodziną nie mogli już na siebie patrzeć kontra gromada birbantów, luzaków i kumpli do wszystkiego, co to nie raz się pokłócą, ale zawsze ich w końcu połączy rock’n’roll :) Intelektualne wycieczki z przesłaniem kontra to coś, co sprawia, że noga sama chodzi a damskie biodra zaczynają się kołysać.
I jeszcze jedno - kiedy tylko Beatlesi chcieli grać jak Stonesi (Let It Be) - to z mizernym skutkiem. Kiedy tylko Stonesi chcieli grać tak Beatlesi (Satanic) - to z równie mizernym skutkiem :) Oba zespoły moim zdaniem równie potrzebne i równie ważne.
A co do "Let It Be" - widzę to tak: sam pomysł na to wydawnictwo był ciekawy, ale takie czynniki, jak zmęczenie sobą, nienajlepsza atmosfera w studiu i brak dobrego ducha w osobie George Martina, negatywnie wpłynęły na ostateczny efekt. Nie bez przyczyny prace nad płytą zostały przerwane. Głównym problemem dla mnie jest jednak mała ilość naprawdę ciekawych piosenek. Większość to po prostu przeciętne - jak na muzykę roku 1969 - kompozycje. Pozytywnie wyróżnia się przede wszystkim tytułowy "Let It Be" - bardzo ładna ballada, w albumowej wersji ozdobiona fajną, ostrą solówką Harrisona. Na plus zaliczam także "Dig a Pony", "Across the Universe" no i "The Long And Winding Road". Ale w tym wszystkim brak mi jednak doświadczonej ręki George MArtina. Spector zrobił to co zrobi - mi akurat pasuje, bo ja w ogóle lubie Spectora :) Tym sposobem "Let It Be" jest jak dla mnie najsłabszym studyjnym wydawnictwem The Beatles z dojrzałego okresu twórczości i mało imponującym zwieńczeniem ich dyskografii, choć tak naprawdę chronologicznie Beatlesi odeszli w wielkim stylu - płytą Abbey Road!
Kolejne święto w Wieczorze Płytowym, czyli kolejna płyta najlepszego zespołu na świecie - "Let It Be" The Beatles.
Podstawowa zawartość płyty jest powszechnie znana i znakomita. Nie podlega to żadnej dyskusji.
Od momentu kiedy jako nastolatek usłyszałem Antologię wydaną w połowie lat 90. uważam, że The Beatles to geniusze nagrań studyjnych. Do dziś tak uważam, a każde kolejne rocznicowe wydawnictwo wypchane dodatkową porcją odrzutów z sesji nagraniowych tylko mnie w tym utwierdza.
Zastanawiam się jak to możliwe, że zespół, który był w rozsypce a poszczególni członkowie byli ze sobą skonfliktowani, generował w studiu tak luźną atmosferę. Uwielbiam te dziwne wstawki, komentarze, jakieś dośpiewywanie i okrzyki falsecikiem oraz wstawki z innych piosenek, które wyrabiali. Te wygłupy, bystry dowcip i cięty język od lat przyciągają mnie do tego zespołu. Podsłuchiwanie ich sesji nagraniowych kojarzy mi się momentami z wariactwami ekipy Monty Pythona.
The Rolling Stones czy The Beatles? Odwieczne pytanie, a odpowiedź od zawsze ta sama. OCZYWIŚCIE, ŻE THE BEATLES! :)
To moje prywatne zdanie. Uważam, że The Rolling Stones nie mają w dyskografii ani jednego tak wybitnego dzieła jak "Revolver" czy "Abbey Road". A to, że The Beatles istnieli 10 lat, a Stonesi ponad 60 lat nie ma tu nic do znaczenia! Po prostu The Beatles był lepszym zespołem od The Rolling Stones i już.
Wszystkie te pyskówki medialne podstarzałych milionerów (mam na myśli w tym przypadku Jaggera i McCartneya) śmieszą mnie i żenują. Że jeszcze im się chce obrzucać wzajemnie piaskiem. Zupełnie jak dzieci w piaskownicy. Nie wiem czy to chęć zwrócenia na siebie uwagi w mediach? Przecież oni już nie muszą tego robić. Są wciąż żywymi ale już nieśmiertelnymi legendami. Po prostu ręce opadają... ;)
Szymon
Warto zwrócić uwagę na wspaniale brzmiące gitary na albumie. Jest to w głównej mierze zasługa George'a Harrisona, którego solo gitarowe w "Let it be" jest uważane za jedno z najlepszych w historii (mam na myśli solo w wersji albumowej).
Gitara brzmi w przeważającej części płyty jest bardzo czysta i spokojna. Oprócz wcześniej wspomnianej solówki z "Let it be" drugim najbardziej znanym gitarowym momentem jest wstawka między zwrotkami "Get Back" zagrana przez Johna. George tym razem grał na gitarze rytmicznej.
Ale do rzeczy. Keith Richards, czyli filar Stonesów niejednokrotnie wyrażał swój podziw nad grą George'a (przede wszystkim jego techniką slide). Uważał, że gitara Harrisona brzmi najoryginalniej na Świecie i w jakimkolwiek utworze by zagrał, jakiegokolwiek wykonawcy każdy bez problemu by go rozpoznał. Odnośnie drugiego Stonesa, czyli Micka Jaggera należy wspomnieć, że to właśnie on w 1988 roku wprowadził Beatlesów do Rock and roll hall of fame i zaśpiewał z nimi wspólnie "I saw her standing there" na scenie. Ikoniczny moment dla wszystkich fanów muzyki rockowej.
Mati
Mnie płyta Let It Be się bardzo spodobała od samego początku, miałem też przez pewien czas takie wrażenie, że to ich lepszy album... :) I taki bardzo autentyczny. Ale później mi przeszło... Uświadomiłem sobie także przez uszy, że to bardzo surowy materiał, a także ze odstaje mocno od reszty albumów. Do dziś podoba mi się bardzo mimo to.
Paweł
Słuchanie dwóch wersji "Let It Be" - jedna po drugiej, przypomniała mi Wieczór Płytowy z dwiema wersjami "Kind of Blue" Davisa. Pamiętam, że słuchając tej audycji miałem nieodpartą chęć słuchania dwóch wersji jednocześnie. W związku z tym puściłem sobie jedną w jednym kanale a drugą w drugim, idealnie równolegle - na słuchawkach. Bardzo ciekawe wrażenie - polecam.
Dziś można by zrobić podobnie. To bardzo ciekawe poznawczo doświadczenie - posłuchać tak znanego tekstu kultury, jakim jest ta płyta w dwóch wersjach. Oryginał zawsze wygrywa - ale walka jest zawsze ciekawa. Zwłaszcza kiedy analizuje się tak subtelne kwestie jak produkcja muzyczna, miks, pogłos, etc.. Oglądanie odświeżonej wersji Gwiezdnych Wojen - odświeżonej przez samego autora - dostarcza podobnych wrażeń. Ale to coś mówi o nas samych, o popkulturze, może nawet i o "ego" samych autorów - albo po prostu o zwykłej nieumiejętności zdystansowania się do własnej twórczości.
A samo "Let it Be" jest dużo lepszą płytą niż mi się wydawało. Jest naprawdę świetna. Zwłaszcza kiedy słucha się jej w klimacie końca lat 60-tych, jeśli wiecie Panowie co mam na myśli.
Maciek
Dziękuję, że słuchając Waszej wspaniałej audycji mogę przekonać się, że nie jestem w swoim bziku na punkcie Beatlesów samotny. Oba omawiane dziś zespoły - i Beatle i Stonesi - cudowne, choć zupełnie różne. Zarówno jedni jak i drudzy przenoszą w wyjątkowy, baśniowy świat. I chyba nie ma sensu próbować przekonywać do tego ludzi, którzy tego (jeszcze) nie poczuli.
Michał
Dla mnie przed wejściem w świat rocka i potem jazzu istnieli właśnie Beatlesi. Muzyka w uszach, płyty na półkach. I zostali Beatlesi do dzisiaj, pewnie jak dla wszystkich, którzy jeszcze nie wyłączyli radia, choć rano trzeba wstać.
Myślę, że nie ma co wracać do nieistniejącego konfliktu pomiędzy Beatlesami i Stonesami... Od dawna wiadomo, że się przyjaźnili itp...
Są dziś ciekawsze tematy. Cieszę się, że podjęli Panowie temat Let it be. Piosenki i płyty. Dla mnie nie jest to płyta ulubiona, niemniej jest wciąż bardzo dobra dzięki kilku piosenkom. Po dzisiejszej audycji można również swobodnie wnioskować, że gdyby zespół miał nieco więcej czasu na realizację nagrań to również z tego materiału mogło wyjść arcydzieło.
Co do Beatlesów jako zespołu studyjnego. Oczywiście dzięki pomocy i pewnego rodzaju opiece artystycznej George'a Martina talent całego zespołu rozwinął się niesamowicie ale... Ale pamiętajmy, że zespół rozwijał się niesłychanie szybko już kilka lat wcześniej. I myślę, że przede wszystkim w ich przypadku równie ważne są ich wczesne koncerty. Oni bardzo szybko nauczyli się grać razem. Oni grali w Hamburgu wielogodzinne koncerty i to dało im prawdziwą bazę na której, myślę, mogli potem budować coś wielkiego...
A propos Phil Spector. Niektórych fanów pewnie oburzył pomysł "odtworzenia/stworzenia" pierwotnej wersji nagrań z płyty Let it Be. Ale większość zapewne, zaciekawił. Pamiętam, że i Harrison w różnych czasach też różnie się wypowiadał na temat udziału Spectora w płycie All Things Must Pass i wspominał, że coś by tam jednak zrobił inaczej. Nie dyskutuje tu w tej chwili o rezultacie tylko o samym pomyśle takiej próby... Myślę, że od takich pomysłów sam Spector był na pewno bardziej kontrowersyjny wtedy kiedy kilka lat przed Let it Be utworzył swoją "ścianę dźwięku". Jednak odnosił wielkie sukcesy. Skusili się więc i Beatlesi...
Adam
***
Tytuł audycji: Wieczór płytowy
Prowadzą: Tomasz Szachowski, Piotr Metz i Przemysław Psikuta
Data emisji: 7.11.2021
Godzina emisji: 22.00