W każdą niedzielę słuchamy – razem z Państwem – najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem, od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika.
Tym razem były to albumy:
- Charles Mingus – "The Black Saint and the Sinner Lady" – 1963 Impulse!
- Toots Thielemans – "The Brasil Project Vol. II" – 1993 Private Music
22 kwietnia przypada 100. rocznica urodzin Charlesa Mingusa, wyjątkowego jazzmana, basisty, lidera, kompozytora i aranżera. Był także znanym aktywistą antyrasistowskim. Zmarł w wieku 56 lat w Cuernavace w Meksyku, dokąd podróżował w celu leczenia i rekonwalescencji. Jego prochy rozsypano w rzece Ganges.
Album "The Black Saint and the Sinner Lady" został nagrany 20 stycznia 1963 i wydany w lipcu tego samego roku. Właściwie płyta zawiera jedną kompozycję, podzieloną na kilka części.
Toots Thielemans, właśc. Jean-Baptiste Frédéric Isidor Thielemans obchodziłby 100. urodziny tydzień później niż Charles Mingus. Thielemans urodził się 29 kwietnia 1922 w Brukseli, zmarł tamże 22 sierpnia 2016 roku. Był gitarzystą i kompozytorem, ale najbardziej znany jest jako mistrz harmonijki ustnej. Wywarł wpływ na wielu muzyków grających na tym instrumencie nie tylko jazz.
Komentarze słuchaczy
Płyta Ch. Mingusa moim zdaniem bardzo nietypowa i zaskakująca. Kilka różnych stylów w obrębie jednej płyty. Na „Black saint and the sinner lady” mamy bowiem zarówno wpływy muzyki filmowej, poważnej, cały ten nurt zwany third stream, są też wyraźne akcenty hiszpańskie. Co ciekawe typowa improwizacja jazzowa wcale nie wydaje się być na miejscu pierwszym. Mingus na tej płycie wyswobodził się nawet od jazzu, absolutna wolność – z tym właśnie kojarzy mi się ta płyta. Trudno powiedzieć komu można by polecić tę płytę: czy fanom muzyki jazzowej a może klasycznej?Utwory spięte piękną klamrą prezentują całe bogactwo wątków melodyjnych i aranżacyjnych. Warto wsłuchać się w każdy z instrumentów z osobna a nie tylko w całość. Muzyka Mingusa nie tylko z tej płyty musiała być zapewne swoistym trudnym do zgryzienia orzechem dla innych muzyków jazzowych. Zapewne myśleli być może nieco zgryźliwie, że konkurują z kimś kto wymyka się łatwym klasyfikacjom i ocenom no bo skoro nie jest to ortodoksyjny jazz to stawiało ich to w ich mniemaniu w pozycji nieco nierównej.Postrzegam Charlesa Mingusa jako jednego z ważniejszych innowatorów nie tylko jazzowych ale muzycznych w ogóle.Na tej płycie słychać, że pozwala on wygrać się swoim muzykom, dla każdego jest miejsce i swoboda artystyczna.
Co do Tootsa Thielemansa to chętnie posłucham dzisiejszej propozycji, jako że miałem go okazję słyszeć tylko kilka razy, może 2-3 krotnie. Po raz pierwszy usłyszałem go pod koniec lat 90-tych w audycji… Tomka Beksińskiego próbującego wtedy poszerzać swoje horyzonty muzyczne. I o ile pamiętam znalazło się wtedy w jego audycji miejsce na przynajmniej te kilka minut muzyki Thielemansa. Wspominał, że szuka czegoś dla niego nowego i świeżego.
Jacek
Z muzyką jazzową przygoda jeszcze się dla mnie nie zaczęła... Po ostatniej Jam Session poświęconej Charlesowi Mingusowi nawet zrozumiałam, co mnie powstrzymuje przed słuchaniem jazzu! Cóż, jestem nadwrażliwcem i czuję muzykę naprawdę całym ciałem. Co samo w sobie nie jest i nie było problemem (nawet wręcz przeciwnie!). Tylko, że w jazzie są takie nagłe i niespodziewane zmiany rytmu, nastroju, itp., które bardzo mnie (fizycznie!) męczą. Żaden gatunek nie żongluje jednocześnie większą liczbą emocji, a ja je czuję tak bardzo intensywnie... Co ciekawe nigdy mi to nie przeszkadzało na żywo, a to z trywialnego powodu, iż obserwując muzyków nie miałam tego elementu zaskoczenia i „płynęłam” z ich prądem. Co innego słuchając z płyty... tu czuję się bezbronna i wystawiona na silne zmienne emocje, nad którymi nie mam kontroli.
Może dojrzeję kiedyś i do jazzu? (…) Marta
Charles Mingus – człowiek legenda. Pomimo upływu lat jego nagrania orkiestrowe nadal brzmią ciekawie głównie dlatego, że nikt już tak nie gra. Dlatego w szczególności dzisiejsza płyta brzmi odkrywczo, w szczególności dla osób które nie znają muzyki Mingusa. Oprócz Mingusa z tamtych lat słucham również jego „konkurencji” czyli orkiestry Gila Evansa lub nagrań orkiestrowych Milesa Davisa, chociaż w przypadku Davisa to trochę inna bajka.
Natomiast cieszę się, że na antenie Wieczoru Płytowego zagościła legenda jazzu, jakim jest Toots Thielemans. Moim zdaniem jego wkład do światowej muzyki jest porównywalny do Benny Goodmana czy Quincy Jonesa, z którymi zresztą koncertował w latach 50-tych. Przede wszystkim znany jest jako mistrz harmonijki ustnej, chociaż w zasadzie jest multi instrumentalistą. Grę na harmonijce doprowadził do szczytu wirtuozerii. Nagrał jedyny dla mnie znany koncert na harmonijkę.
Harmonijka ustna nie jest ulubionym instrumentem jazzmanów. W wykonaniu jednak Tootsa widać, że jest to instrument pełnoprawny tak jak fortepian, trąbka, czy saksofon. Niestety jak to zwykle bywa, nie zostawił godnych siebie następców na tym instrumencie, a szkoda.
Ostatni jego koncert live który mam, nagrał w wieku prawie 90 lat. Nie ukrywam, że chciałbym być jeszcze tak sprawnym gdy dożyję tych lat.
The Brasil Project zarówno część pierwsza jak i prezentowana dzisiaj na antenie część druga jest dla mnie perfekcyjnym wykonaniem stylu który można określić jako latin jazz. W większości bardzo spokojne kompozycje, które pozwalają na wyciszenie się wieczorową porą. Znakomici są wszyscy muzycy. Polecam jednak przede wszystkim na wsłuchanie się w partie harmonijki. Jest to perfekcja.
Andrzej
W zasadzie mogę powiedzieć, że muzyką jazzową interesuje się może od 10 lat i to głownie dzięki Programowi Drugiemu, ale tak naprawdę Tootsa Thielemansa dotąd kojarzyłam tylko z płyt z lat 90-tych ubiegłego stulecia, np. z płyt Pata Metheny’ego i Natalie Cole. Dzisiejsza płyta będzie dla mnie zupełną nowością i bardzo jestem jej ciekawa, zwłaszcza, że za sprawą Stana Getza i Astrud Gilberto bossanovę pokochałam już dawno temu :)
Charles Mingus - tutaj też przyznaję, że zainteresowałam się nim na serio dopiero w zeszłym roku, za sprawą koncertu transmitowanego w Programie Drugim. Polscy muzycy jazzowi przedstawili tam swoje świeże spojrzenie na Jego dorobek. Od tego czasu zdążyłam poznać i nabyć kilka Jego płyt, ale przede wszystkim obejrzeć kilka koncertów głownie z lat 60-tych.
Z jednej strony u Mingusa fascynują mnie takie płyty Mingusa jak dzisiejszy album, albo albumy „The Clown”, „Ah-Um”, nieco wcześniejsze. Chodzi mi o odważne granie dużymi, niemal bigbandowymi składami. Nie potrafię tej muzyki zakwalifikować jednoznacznie, tam jest tak wiele różnych wpływów, mnóstwo stylistyk, nawet flamenco. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że Mingus komponując myśli jak twórcy muzyki symfonicznej! Chodzi mi o tę wielobarwność ale też i dyscyplinę. Ja na „The saint…” nie słyszę bardzo swobodnych, free improwizacji, to jest dość wyraźnie aranżowane i zakomponowana, przemyślana muzyka. Na dodatek bardzo indywidualna, nie podobna do innych.
Na dodatek Mingus bardzo chętnie współpracował z ludźmi – jakby to powiedzieć – nie „gwiazdorami”. W ten sposób, przy pomocy muzyków jakby z drugiego, trzeciego szeregu udało Mu się i tak stworzyć prawdziwe arcydzieła.
Z drugiej strony wspaniale mi się słucha, a zwłaszcza ogląda, Charlesa Mingusa w małych składach np. płytę „Charles Mingus Presents Charles Mingus”. Widać jak wspaniałe Mingus – człowiek o bardzo „ciekawym” charakterze – czuł się np. z niezapomnianym Ericem Dolphym.
W każdym razie, czy to z wielkimi orkiestrami, czy w skromnych triach, kwartetach Mingus zawsze był jedynym w swoim rodzaju kompozytorem, odważnym i bardzo eklektycznym i bardzo odważnym. Za to go lubię.
Marianna
Już kiedyś deklarowałem się jako wielbiciel dźwięków basowych. W swoim życiu kilkakrotnie próbowałem nawrócić się na Mingus, no i nie udało się. Słucham dzisiejszej płyty i wiem, że nie nadeszła pora, i z racji wieku wygląda na to, że już mi się nie uda. Mam wiele swoich przegródek muzycznych, no i Mingus wpadł do szuflady opatrzonej napisem „muzyka ciekawa”. Jak to rozumieć? Mniej więcej tak, jak to kiedyś Zawinul miał powiedzieć o muzyce Stockhausena: (cytuję z pamięci) „taaaak, ale nie jest to muzyka, jaką grałbym dla swojej żony”. Zastanawiam się, czego mi w tej muzyce brakuje, i wpadło mi do głowy porównanie z nagraniami orkiestry Gila Evansa z ostatniego okresu działalności, jak np. „There comes a time” - wiem, że to kilkanaście lat różnicy, ale popatrzmy: rozmiary obu zespołów podobne, ale u Evans mamy niektóre głosy zdwojone, dodatek tuby i te kolorystycznie nie do przecenienia flety, rożek francuski czy klarnet basowy. Oczywiście u Evansa mniej - generalnie mało - aranżacji... No tak, wychodzi na to, że miałbym ochotę na posłuchanie orkiestry Gila Evansa i Wieczorze Płytowym! No i jednak za mało tego kontrabasu na płycie Mingusa, szkoda!
Bogdan
116:55 2022_04_24 21_59_35_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 WP #276. Charles Mingus i Toots Thielemans na setne urodziny (Wieczór płytowy/Dwójka)
***
Tytuł audycji: Wieczór płytowy
Prowadzili: Tomasz Szachowski i Przemysław Psikuta
Data emisji: 24.04.2022
Godzina emisji: 22.00