W każdą niedzielę słuchamy – razem z Państwem – najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem, od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika.
Tym razem były to:
- Vangelis - Blade Runner - 1994 EastWest
- Klaus Schulze - Timewind - 1975 Brain
Vangelis, mistrz muzyki elektronicznej, kompozytor, który swoją muzyką nastroił ogromną część filmowych ścieżek lat 80, zmarł 17 maja 2022 roku w Paryżu. Jego prawdziwe nazwisko to Ewangelos Odiseas Papatanasiu. Edukację muzyczną zaczął jako czterolatek, a już dwa lata później dał pierwszy publiczny koncert, podczas którego zagrał swoje kompozycje. W dużej części był samoukiem, do końca życia nie poznał zasad zapisu nutowego.
Najbardziej znane filmy z jego muzyką to "Rydwany ognia" (Oscar za ścieżkę dźwiękową), "Blade Runner" czy "1492. Wyprawa do raju". Równolegle Vangelis tworzył również muzykę niezwiązaną z filmami. W 1974 roku wydał pierwszą solową płytę "Earth", w tamtym czasie założył też w Londynie własne studio nagraniowe.
Klaus Schulze - jeden z prekursorów rocka elektronicznego i jeden z filarów legendarnej formacji Tangerine Dream, zmarł 26 kwietnia. Wydał kilkadziesiąt albumów, zarówno pod własnym nazwiskiem, jak i posługując się pseudonimem Richard Wahnfried.
Schulze grał na różnych instrumentach w różnych lokalnych zespołach, początkowo znany jako perkusista w Tangerine Dream, w 1969 roku. Wkrótce odszedł, by założyć inną grupę – Ash Ra Tempel, z gitarzystą Manuelem Gottschingiem i basistą Hartmutem Enke. Ta współpraca trwała również tylko jeden album, z 1971 roku. Jego pierwszym solowym albumem był "Irrlicht" z 1972 roku, kompozycja składająca się z czterech części, w której Schulze manipulował zepsutymi organami, nagraniami orkiestry i wzmacniaczem, w celu stworzenia potężnej ściany dźwięku. Jego dyskografia liczyła blisko 50 albumów, w tym albumy koncertowe i nagrania ścieżek dźwiękowych.
174:32 2022_05_22 22_00_03_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 WP #280. Vangelis i Klaus Schulze - dwaj mistrzowie elektroniki (Wieczór Płytowy/Dwójka)
Komentarze słuchaczy
Słucham z dużą przyjemnością soundtracku do Blade Runnera. Świetny film i świetna muzyka. Elektronika starzeje się szybko ale też szybko odzyskuje uwagę wytrawnego słuchacza, pod warunkiem, że jest w niej coś ponadprzeciętnego. Kultowy soundtrack Vangelisa i jeszcze kilka jego znanych tematów – mają w sobie to coś. Po odfiltrowaniu popkulturowej nachalności, pozostaje muzyka, która przede wszystkim korzysta z technologicznych nowości, zarówno w palecie brzmień jak i technologii studyjnych. Kto rozumie i zna brzmienie najbardziej ekskluzywnych syntezatorów analogowych, początków technologii cyfrowych – ten bez wątpienia doceni ten album. To zdaje się jest ten typ muzyki który podoba się audiofilom. Ja dostrzegam jej postmodernistyczny kolor. Wydaje mi się że dla osób które mają dziś 16-20 lat i są w stanie „na telefonie” zrobić interesującą muzykę, a przy okazji nie wahają się słuchać wszystkiego bez żadnych skrupułów – płyta Vangelisa może być dużo bardziej inspirująca niż by to się mogło wydawać. Ta estetyka mająca w sobie coś z komiksu, retrofuturyzmu, kiczu i ekskluzywności magnetowidu – inspiruje współczesne generacje. Jestem o tym przekonany.
Maciek
Timewind to jedna z najwspanialszych płyt Klausa Schulze. Ciekawostką jest, że jest to pierwsza płyta LP na której po obu stronach zmieściło się po ca. 30 minut muzyki gdy w tym czasie, czyli w 1975 roku, standardem było maksimum 20 minut muzyki na jednej stronie.
Mistrzostwo dokonane przez Klausa Schulze i Klausa D. Mullera, Jego wieloletniego przyjaciela.
R. I. P. K. S.
Greg
Nagrań Vangelisa zdarza mi się słuchać obecnie – od czasu do czasu, rzecz jasna. Najstarsze nagranie, którego słuchałem jako nowość to musiało być Albedo 0.39 – prawdopodobnie z audycji prowadzonej przez Jerzego Kordowicza w radiowej Trójce. Zarówno ta, jak i późniejsze płyty (dotarłem do „Maski”, później to już bardziej przestawiłem się na inne gatunki muzyczne) brzmią dla mnie ciągle dobrze, nie trącą myszką nic a nic. Tym brzmieniom po prostu nic nie dolega, bo czy w dziedzinie dźwięków elektronicznych od tamtego czasu wynaleziono coś szczególnie bardziej nowoczesnego? Chyba tylko zmieniła się łatwość osiągnięcia danego efektu poprzez coś, co można by nazwać może „softwaryzacją” procesu muzycznego. Owszem, jest u Vangelisa chwilami zauważalna pewna ckliwość, ale to jego taki rys charakterystyczny. Bardzo cenię Short Stories z Jonem Andersonem, to nagranie wyjątkowe jako doskonałe połączenie talentów obu artystów.
Bogdan
Pewnie mi nie uwierzycie, ale na filmu nie widziałem, a muzyki słucha się dobrze, poza może wstawkami tekstowymi na początku.
Zresztą ja lubię jego muzykę, i także lubię taką muzykę, jest to wciągająca narracja muzyczna i ładne, ciekawe barwy i klimaty. Można spokojnie odpocząć i zrelaksować się, nie zasypiając. No i piękne barwy. Teraz gra saksofon. :)
Odniesienia do filmu nie mam żadnego, poza tym, że kiedyś, parę lat temu, posłuchałem monologu z końca, bo ktoś o tym wspomniał gdzieś w internecie.
Film postaram się obejrzeć. :)
Uważam, że z pewnością istnieje we w pełni uprawniony sposób jako muzyka autonomiczna… Chociaż sądząc po tym, co się teraz włączyło po tym, jak saksofon grał drugi raz (piosenka), to może być melanż… :)
Paweł
Pisałam już do Was kilka lat temu, przy okazji poprzedniej emisji płyty „Bladerunner”. I znowu mam okazję, ale w jakże innych okolicznościach.
Mamy taki piękny maj, taki cudowny czas dla przyrody, a tu umiera mój ukochany Vangelis.
Kiedyś, gdy byłam młoda Budka Suflera pytała Jolkę, czy pamięta. A ja jestem akurat z tych Jolek co chowają w sercu bardzo dużo dobrych wspomnień.
Dopiero co przed kilkoma tygodniami minęło 40 lat od pierwszego notowania listy przebojów Trójki, listy na której się wychowałam. Kto zajął wtedy pierwsze miejsce? Oczywiście Vangelis wraz z Jonem Andersonem i ich niezapomniany „My Way Home”.
Od zawsze bardzo Go ceniłam i lubiłam. I lubić będę. Tyle dobrej muzyki, tyle piękna, nie do ogarnięcia na ten jeden wpis.
Cudowny Człowiek, wybitny kompozytor, sprawca wielu moich fascynacji, a zwłaszcza fascynacji Grecją. Bo ja tę słoneczną, wyspiarską Grecję zawsze u Niego czułam, słyszałam. Nawet gdy Maestro był poza swoja ojczyzną, czy to przyglądając się odkrywaniu Ameryki lub przemierzaniu niebezpiecznej Antarktydy, czy zaglądaniu do czasów Aleksandra Wielkiego bądź, gdy nawiązywał flirt ze światem sci-fi, choćby w takim Łowcy Androidów. Było Mu też z Grecją po drodze, gdy niesamowitymi motywami obrazował istotę sportu i o piękno rywalizacji w „Rydwanach Ognia”, albo gdy wyrażał operowy wręcz podziw wobec hiszpańskiego malarza epoki renesansu Domenicosa Theotokopoulosa, znanego jako El Greco. I pozostały po Nim płyty, jakie lubię szczególnie: „Voices”, „The City”, „Direct”, plus wspomniane przed chwilą „1492: Conquest Of Paradise” oraz „Chariots Of Fire”.
Z innej strony mam wiele podziwu dla niesamowitej, klaustrofobicznej aury, jaką swoja muzyką nadał kadrom z filmu „Bladerunner”, którego akcja rozegrała się… 3 lata temu, w listopadzie 2019 roku!
Do tego na zawsze zapamiętam moje ogromne, ogromne zdziwienie po odkryciu Jego zespołu jeszcze z lat 60-tych – „Aphrodite Child”. Zdziwienie nie tle psychodeliczną, czasem dość mocną muzyką, ale przede wszystkim tym, co w tym zespole wyprawiał wokalnie i na basie niejaki Demis Roussos.
Vangelis chyba jak nikt inny fenomenalnie penetrował elektroniczne eksperymenty, niezbadany kosmos, wchodził w przymierze z rockiem symfonicznym, co i nad wyraz często z muzyką ilustracyjną, filmową. Od Vangelisa rozpoczęłam poszukiwania w muzyce elektronicznej, ilustracyjnej. Prawdopodobnie bez przygody z Vangelisem i nie poznałabym choćby drugiego dzisiejszego Bohatera wieczoru – Klausa Schulze, ale i Philipa Glassa czy Ennio Morricone.
Vangelis. Nie spotkałam osoby, która nie lubiłaby Jego muzyki. I fani rocka, i entuzjaści jazzu lub muzyki klasycznej. Dzisiaj wieczorem, będziemy słuchać Waszej audycji razem z moją córką, która też już jest fanką Jego muzyki. Wnuk jest jeszcze w kołysce, ale i on może kiedyś? Kto wie. Bo dla mnie, dla nas Vangelis to Wielki Ktoś. I na zawsze w sercach.
Jolanta
Słucham tej magicznej ścieżki dźwiękowej do filmu Ridleya Scotta po bardzo długiej przerwie i zaczynam odkrywać ją od nowa, chociaż można nauczyć się jej na pamięć. Vangelis za życia stał się Czarodziejem Dźwięków, co zagwarantowało mu miejsce w Panteonie muzyki światowej. Był aktywny do samego końca, a to tylko potwierdzenie, iż był Artystą uznanym.
Michał
Czy muzyka z Blade Runnera broni się bez wizji? Oczywiście. Zresztą, z Vangelisem mam kłopot taki, że muszę zaglądać do źródeł, sprawdzać czy mam sobie wizję wyobrażać samemu, czy już ktoś ją dla mnie nagrał.
Na wypadek wyjechania poza zasięg Dwójki wożę w samochodzie kasetę z Wieczoru płytowego, w którym prezentowano płytę „The City”. Mam do niej w głowie własny film, na podobnie transhumanistyczny temat co Blade Runner.
W kategoriach wieczoru płytowego zaliczam się raczej do młodych słuchaczów, ale Vangelis i Oldfield w pierwszej dekadzie milenium byli podstawą mojego muzycznego wychowania.
Dopiero po kilkukrotnym obejrzeniu tradycyjnej ekranizacji Blade Runnera, przeczytałem literacką inspirację P. K. Dicka. Jej zupełnie inne brzmienie zadaje nie mniej ciekawe, a znacznie bardziej dzisiejsze pytania. Czy pod wpływem „mood organs” nie stajemy się aby mniej człowiekiem, niż androidy które pragną pełni złożoności emocji życia?
Bardzo polecam w towarzystwie kolejnych odtworzeń co mroczniejszych płyt Vangelisa, sięgnąć do naszego rodzimego Jacka Dukaja, a szczególnie do „Starości Aksolotla”.
Szymon
Czy muzyka Vangelisa może istnieć bez filmu. Oczywiście, że tak. Istnieją płyty do takich filmów jak Rydwany Ognia, 1492, Alexander, Bounty i te płyty bronią się same. Nie muszę oglądać tych filmów, żeby pokochać tę muzykę.
Jedynym wyjątkiem jest Łowca Androidów, film i muzyka są ze soba jakby sprzężone i muzyka Vangelisa dodaje filmowi wiele piękna i tego 4-tego wymiaru. Wymiaru, który działa w obie strony. Może to zasługa scenariusza, który w sposób bardzo tajemniczy opowiada Love Story. Obsada aktorów ma tez wpływ na to, że film i muzyka stanowią w tym przypadku jedność. To sprzężenie nie udało się niestety w drugiej części Łowcy Androidów.
Cezary
Odchodzą nam ludzie z pierwszego pokolenia rocka…
Vangelis jest jednym z moich ulubionych artystów. Pamiętam jeszcze „Pulstar” puszczany w Lecie z Radiem w połowie lat siedemdziesiątych, czołówkę muzyczną do programów telewizyjnych redakcji sportowej (chyba nie tylko Sportowa Niedziela) z nieco późniejszego okresu – tak to ten co leciał pierwszy dzisiaj, pierwszy film z dźwiękiem Dolby Sorround jaki oglądałem, czyli „1492”. Jest ze mną nieco krócej niż Grechuta i Slade, bo tamci od przedszkola. Wykonawca, którego muzyki przez ostatnie kilka lat słuchałem najczęściej. Chociaż z różnych powodów. Wiele jego płyt jest u mnie „in heavy rotation”. Jednak nie „Blade Runner”.
Bo z ta płytą to jest tak. Muzycznie – bardzo dobra, ale edytorsko – pożal się Boże. W ogóle mam wrażenie, że to dla Vangelisa nie było zupełnie chciane dziecko, raczej wręcz przeciwnie. Ścieżka dźwiękowa w wykonaniu autorskim ukazała się dopiero dwanaście lat po premierze filmu i dwa lata po premierze wersji reżyserskiej. Widać, że artysta nie śpieszył się specjalnie. Trudno mi powiedzieć, dlaczego tak długo zwlekał z oficjalną publikacją tej muzyki. Jedna z wersji mówi, że nie był tak całkiem zadowolony z efektu końcowego swojej pracy, która była właściwie swego rodzaju chałturką na boku. Inna, że z reżyserem nie mógł się dogadać. Jakby nie patrzeć, wyraźnie widać, że muzyk wielkiego serca do swojego dzieła nie miał, skoro na autorskie, oficjalne wydanie muzyki z tego filmu trzeba było czekać tak długo. A gdyby nie ta nowa, reżyserska wersja, to może do tej pory by to nie zostało opublikowane.
Jednak ta muzyka została doceniona nominacjami do prestiżowych nagród. A ponieważ natura próżni nie znosi i był na nią spory popyt, to wytwórnia nie mogąc nagonić Vangelisa do roboty (bo jednak te filmowe wersje trzeba jeszcze dopracować, a właściwie zgrać, nagrać na nowo), wzięła więc po prostu swoich, etatowych muzyków i nagrali tą muzykę od nowa, po swojemu. Ukazało się to jako The New American Orchestra – „Blade Runner (Orchestral Adaptation Of Music Composed For The Motion Picture By Vangelis)”. Wyszło tak, jak można się było tego spodziewać – profesjonalnie, rzemieślniczo sprawnie, ale bez polotu. Słuchać się tego da, bo i muzyka niezła, a i wykonanie technicznie bez zarzutu, ale właściwie po co?
Ta płyta to właściwie takie zapychacz z braku laku, żeby wytwórnia mogła chociaż jeszcze trochę zarobić, sam film hitem nie był – zamortyzował się z niewielką górką.
Wersja autorska – nie zabiło mnie. Nawet wiem dlaczego – niespecjalnie oddaje klimat filmu. Chyba dlatego, że ta płyta jest robiona trochę technologią „na winie” – znaczy co się nawinie to na krążek, tyle, że w trochę inny sposób – mianowicie wydaje mi się, że Vangelis podrzucił wszystkie nagrania z sesji do góry i co spadło na stół – do publikacji, a co na podłogę, no to już się nie schylił. A kolejność na płycie odpowiada kolejności spadania, bo z filmową chronologią też nie ma dużo wspólnego. W ogólnym rozrachunku jest to kilkanaście całkiem dobrych numerów, zebranych na jednym krążku. Tyle, że myśl przewodnia całości jest tu deko niedookreślona. Właściwie główny mój zarzut do tego albumu jest taki, że zmarnowano okazję na stworzenie naprawdę dużego dzieła. A materiał był. Trzeba było się tylko trochę postarać.
Widać jednak więcej osób uważało że czegoś tu brakuje, bo kilka lat później, w 2002, lub w 2003 roku pojawiło się coś takiego – „Blade Runner: Esper Edition”. Był to regularny bootleg, przygotowany przez dwóch maniaków, którzy dla siebie i znajomych przygotowali właśnie taka wersję muzyki do „Blade Runnera”, między innymi po to, żeby poskładać to chronologicznie. Poza tym mieli już dosyć mniej lub bardziej (zwykle mniej) wydarzonych innych bootlegowych wersji tej muzyki, które mnożyły się dziarsko, korzystając z niedoskonałości wersji oficjalnej. Wreszcie mamy kompozycje zebrane razem, chronologicznie jak to w filmie się pojawiają i nagle się okazuje, że jest to o niebo lepsze niż wersja oficjalna – bo tu jest praktycznie wszystko! I wreszcie słychać, dlaczego „legitny” soundtrack sprawia wrażenie nieco chaotycznej zbieraniny – bo nie w całości i nie po kolei. Dopiero te prawie dwie godziny muzyki wydanej na lewo przez dwóch fanów dają faktyczny i pełny obraz dźwiękowej wizji fantastycznej dystopii, którą w 1982 roku wymyślili panowie Ridley Scott, Hampton Fancher i David Peoples, a dźwiękowo oprawił Vangelis.
Trzypłytowa wersja z 2007 usunęła sporo mankamentów pierwszego wydania, ale w tym przypadku muzyki oprócz tego, co się na krążku znalazło, ważne też w jakiej kolejności. Dalej mamy „bazowy” pierwszy krążek i dwa dyski z bonusami, i dalej to jakoś wiele wspólnego z filmową chronologią nie ma. Dlatego mimo wszystko wolę bootleg.
Wiem, że długo, ale historia tej muzyki jest równie ciekawa, jak ona sama.
To już Szulca potraktuję bardziej lakonicznie. To też jedna z ważniejszych postaci mojego muzycznego świata. Artysta, którego znam od czterdziestu lat. Jego płyt na półce mam pewnie ze dwa tuziny, czyli dość sporo. „Timewind” oczywiście też, bo to moja ulubiona płyta tego artysty. Pięknie brzmi, a te wszystkie syntezatorowe szmery, ćwierkania… w nocy się to sprawdza rewelacyjnie. To swego rodzaju strumień muzycznej świadomości. Instynktownie (?) tworzona, instynktownie odbierana. Eteryczna, niekonkretna, do której najbardziej pasują określenia – nastrojowość, ulotność. Bardziej chodzi o tworzony dźwiękami nastrój, niż dosłownie o samą muzykę. To nie my decydujemy, czy nam się podoba, tylko coś głębszego w nas. Takie bardzo głębokie, dobrze schowane ośrodki wrażliwości. Wiem kiedy mi się podoba i kiedy mi się nie podoba, ale nawet nie wiem dlaczego mi się podoba. Trudno o tym pisać – tego się słucha.
Czyli u mnie odwrotnie – Blade Runner – niekoniecznie, Timewind jak najbardziej tak.
Wojciech
Ścieżka dźwiękowa do filmu „Blade Runner” wyemitowana w całości na antenie radia to najwspanialszy hołd i godne pożegnanie wspaniałego kompozytora, jakim niewątpliwie był Vangelis.
„Łowca Androidów” to jeden z tych unikatowych przypadków gdzie obraz stapia się z muzyką w jednolitą i nierozerwalną całość. Dźwięki syntezatorów (wśród których dominuje Yamaha CS – 80) przenikają zimne, niebieskie światła ulicznych neonów i rozpływają się w kroplach padającego niemal non stop deszczu.
Niezapomniane sceny z tą najważniejszą, czyli „Tears In Rain”, która kończy film i płytę. Poruszający monolog Rutgera Hauera, czyli Roya to najprawdziwsza perła w historii kina. Ciarki na plecach gwarantowane!
Z bogatej dyskografii Vangelisa chciałbym wyróżnić jeszcze płyty „Spiral” z 1977 roku, oraz mniej popularną, ale piękną płytę „Voices” z 1995 roku, na której słychać głosy Caroline Lavelle, Stiny Nordenstam i Paula Younga.
Szymon
Nie umiem oddzielić ścieżki dźwiękowej do Blade Runnera od samego filmu. Muzyka niebywale wpływa na odbiór tego obrazu, syntezatorowym brzmieniem wtapia się w wizję przyszłości (nota bene, która już minęła w listopadzie 2019). W latach 80-tych to wówczas nowoczesne, elektroniczne brzmienie utożsamiano z cyfryzacją, robotami i lotami w kosmos i chyba do dziś to zestawienie jest powszechne. Muzyka Vangelisa to jednak nie tylko cyfrowe dźwięki. Za pomocą keyboardów maluje wizje świata przyszłości, ale też bardzo sugestywnie odzwierciedla emocje podkreślając relacje między bohaterami.
A sama ścieżka dźwiękowa ogromnie zyskuje przez dodanie dialogów.
Dla mnie to film szczególny, kultowy podobnie jak Ghost in the Shell, soundtrack Vangelisa należy do moich ulubionych ścieżek… podobnie jak książki Philipa K. Dicka, mają dla mnie wyjątkowe znaczenie.
Cieszy mnie wybór akurat tej płyty – mimo iż znam ją dobrze. Zapewne poznanie zupełnie nieznanego mi dotąd Vangelisa byłoby równie ekscytujące, czego mogłem doświadczyć w ostatnim Jam Session.
Ari
Dzisiaj po raz kolejny tylko nieśmiało zgłaszam obecność i słucham muzyki, której nie znam z szacunku dla Twórców, którzy odeszli. Filmu „Blade Runner” nawet jeszcze nie oglądałam( właśnie żałuję, że nie wyposażyłam się na dzisiejszy wieczór w „Czy androidy śnią o elektronicznych owcach” Dicka!). Powiem szczerze, że nawet cieszę się, że program na dziś zmienił się, choć oczywiście okoliczności… Cóż, będę brutalnie szczera, ale Radiowej Trójce nie udało się mnie przekonać, że Pat Metheny wielkim artystą jest (że pozwolę sobie sparafrazować Gombrowicza), choć wiem, że jest bardzo lubiany w Polsce i ceniony i doceniony na świecie. Płytę Billa Frisella „Nashville” posłuchałabym natomiast z przyjemnością z „Bad as me” Toma Waitsa (ten 2011 rok miał wiele fantastycznych płyt, ja nie mogłabym się tylko na jedną zdecydować!), ale to tylko moje preferencje…
Marta
Soundtrack Vangelisa do filmu Blade Runner to mistrzostwo świata, kwintesencja nastroju, pełna paleta barw i emocji. I teraz może się narażę, Vangelis był czynnikiem i pierwiastkiem, który wywindował ten film do miana arcydzieła. Sam obraz jest co najwyżej poprawny szczególnie w zestawieniu z prozą Dicka. Przecież w książce są fenomenalne fragmenty z Lubą Loft i Mozartem, z fałszywym posterunkiem policji, czy też z merceryzmem, religią wymyślona przez Dicka. Philip K Dick to filozof końca XX wieku, który antycypował wiele bolączek współczesnego świata.
Tak czy inaczej. Blade Runner Vangelisa to obowiązkowa pozycja w kolekcji każdego fana muzyki.
Jakub
Popularność Vangelisa wynika z tego, że jest on kompozytorem myślącym w kategoriach melodii i harmonii, natomiast Schulze jest perkusistą myśli w kategoriach rytmu, zmienności i sekwencji.
W mojej opinii wpływ twórczości Schulze na współczesną muzykę jest mniej dostrzegalny, lecz znaczący.
Grzegorz
Muzyka Vangelisa z „Blade Runnera” być może nieco się zestarzała ale to nie musi być wada gdy współcześni wykonawcy celowo postarzają swoje brzmienie w nawiązaniu do twórczości Vangelisa właśnie. Takim przykładem jest muzyka z filmu „Uncut gems” Daniela Lopatina, gdzie wyraźnie słychać Vangelisowskie motywy i to, jak żywa pozostaje do dziś tamta nieco archaiczna muzyka. Lubię muzykę z „Blade Runnera” nawet w oderwaniu od filmu, który zresztą chyba obejrzałem dość późno, bo z przyczyn, których już nie pamiętam, nie widziałem go chyba w kinie w latach 80-tych chociaż widziałem wiele innych z tego okresu. Oprócz muzyki z „Łowcy androidów” jeśli chodzi o muzykę Vangelisa najbardziej cenie płyty „Mask”, „Heaven and hell” oraz „1492: Conquest of paradise”. Vangelis to twórca trochę nierówny, ale te płyty udały mu się nadzwyczaj. Mniej lubię „Rydwany ognia” – z perspektywy czasu czai się tu jakiś zbyt łatwy sentymentalizm i jakoś negatywnie przytłacza mnie muzyka z tamtego krążka. Natomiast w moim odczuciu „Blade Runner” się broni nawet z tym trochę archaicznym brzmieniem. Jest to muzyka piękna, czasem ciepła, ale z charakterem.
Jacek
Włączyłam „Dwójkę” w momencie, w którym zastanawiali się Panowie, czy muzyka filmowa może się obronić bez filmu. Jako zagorzała fanka muzyki filmowej (nieśmiało przypomnę, że właśnie rozpoczyna się krakowski Festiwal Muzyki Filmowej!) odpowiem od razu – oczywiście! Jak mnie uczono, wypływa ona wszak z nurtu muzyki ilustracyjnej. Rozwinęłabym to na dwa przypadki: bywa, że wspaniała muzyka i wielki obraz są ze sobą tak zespolone, że już sam dźwięk przypomina nam o konkretnym obrazie. To jednak dotyczy tylko wybitnych lub mocno zapadających w pamięć połączeń. Druga opcja jest, wydaje mi się, częstsza – mianowicie muzyka jest tak dobrze skomponowana, że sama z siebie przekazuje słuchaczowi emocje, które podczas oglądania zapewne podbudowywałyby to, co dzieje się na ekranie. Oddziaływanie wyrazu artystycznego jest wtedy tak silne, że wystarczy sam dźwięk, by coś poczuć lub zobaczyć (choćby główny temat z filmu 1492 – ile w nim mocy, ile emocji!).
Ponieważ słuchamy soundtracku do „Blade Runner”, powołam się na ten właśnie przykład – jest to bowiem film, którego nie miałam jeszcze okazji obejrzeć. Nie znam fabuły, domyślam się tylko, że chodzi o androidy, oczywiście w przyszłości, to więc przynosi pewne skojarzenia. Słucham więc początku pierwszej płyty, zapewne to wciąż „Main theme” – i widzę oczyma wyobraźni, widzę wiele. Na przykład – przejście kamery po świecie 2019 roku wymyślonym przez reżysera i scenarzystę, przejście przypominające te momenty z baśni, w których bohater odkrywa magiczną krainę i stawia w niej pierwsze kroki, z tą różnicą, że kraina jest mniej baśniowa, a bardziej – elektroniczna, mechaniczna, metaliczna. Jestem bardzo ciekawa, co na ten mój obraz powiedzieliby znający film, i co ja sama bym powiedziała, gdybym go już wcześniej oglądała. Może kiedyś się przekonam.
Zuzanna
Nie chciałbym, aby obecnie Vangelis był kojarzony głównie jako twórca muzyki filmowej. Bardzo go cenię za różnorodność. Porównajmy ze sobą chociażby Mask, China, Soil Festivities, Invisible Connections czy też dzisiaj prezentowany Łowca androidów. Różnica czasowa między tymi płytami jest niewielka, a mamy wrażenie, że każdą z tych płyt stworzył inny muzyk. Bez dwóch zdań lata 80-te i 90-te jest to czas Vangelisa. W zasadzie każda płyta z tego okresu jest dobra lub bardzo dobra.
Nie ukrywam też, że jestem też fanem drugiego dzisiaj prezentowanego artysty Klausa Schultza. Wielki przyjaciel Polski. Przebogata dyskografia. Pierwsze w życiu CD jakie kupiłem to było właśnie Schultza Audentity. Obecnie mam jego około 150 płyt.
Od początku lat 70-tych tworzył na zasadzie jedna strona płyty winylowej – jeden utwór. Pomimo, że utwory są długie, to Schultz potrafi swoją muzyką hipnotyzować. Nie czuje się długości utworów. Taki też jest Timewind. Wystarczy pozwolić się wciągnąć tej muzyce.
Andrzej
***
Tytuł audycji: Wieczór płytowy
Prowadzili: Tomasz Szachowski i Przemysław Psikuta
Data emisji: 22.05.2022
Godzina emisji: 22.00