176:16 2021_02_28 22_00_11_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 Słuchamy Pink Floyd i The Sisters of Mercy (Wieczór Płytowy/Dwójka)
W każdą niedzielę późnym wieczorem słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem - od początku do końca: strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektro.
Tym razem były to:
- Pink Floyd - Atom Heart Mother - 1970 Harvest
- The Sisters of Mercy - Vision Thing - 1990 Merciful Release
***
Ponownie zaskoczyliście nas ilością maili, komentarzy i refleksji na temat wysłuchanych płyt.
Kontrowersje wzbudził przede wszystkim krążek Atom Heart Mother grupy Pink Floyd, który zyskał sobie tyle samo zwolenników co przeciwników, co dało nam dobry fundament pod ciekawą dyskusję podczas Wieczoru Płytowego.
Zachęcamy do lektury Waszych spostrzeżeń!
Płyta, która obchodziła swoje 50 urodziny w październiku ubiegłego roku wydaje się należeć tych niedocenianych w dyskografii Pink Floyd jednocześnie będąc do szpiku kości floydowskim dziełem w jakiś sposób zapowiadającym nadchodzące Meddle. Tytułowa suita Atom Heart Mother trwająca aż 23 minuty wypełnia całą stronę albumu - podobnie jak wkrótce Echoes. Tak długi utwór to kompilacja wielu pomysłów gdzie gitara Gilmour’a , organy Hammond’a Rick’a Wright’a i chór mocno budują charakterystyczne brzmienie tej muzyki. Do tego oczywiście temat grany przez dęciaki z orkiestrowej aranżacji Ron’a Gessin’a i wszystkie eksperymentalne poszukiwania trochę nawiązujące do płyty Ummagumma. Mam wrażenie ,że jest tu trochę psychodelii , muzyki współczesnej, ale również pewnej aury pochodzącej z Sgt. Pepper’a Beatlesów nagrywanego przecież w tych samych studiach . Czasem słuchając suity mam wrażenie ,że jest trochę niespójna , pozszywana z wielu oddzielnych wątków ale w tym wszystkim tkwi urok tego utworu do którego lubię wracać. Podczas gdy powstawała płyta Atom Heart Mother gdzieś obok w studiu nad swą ostatnią płytą pracował Syd Barrett wspierany przez Gilmour’a i Wright’a. Czasem zastanawia mnie jak rozwijałaby się muzyka Floydów gdyby Syd pozostał.
Ari Dykier
Do dziś nie trawię nudy emanującej z płyty "Wish You were here" a końcowe lata działalności grupy postrzegam jako groteskę i żerowanie na naiwności i lojalności fanów. Nie potrafię znaleźć innej grupy z którą kojarzą mi się tak jednoznacznie pewne negatywne emocje a jednak..są takie płyty, które każą się na chwilę zastanowić i poszukać źródeł dawnej fascynacji. Odświeżyłem sobie niedawno pamięć dawnych chwil i ponownie posłuchałem „Atom heart mother” i jakież było moje zaskoczenie, że tej płyty nadal znakomicie się słucha i ze brzmi tak świeżo, fascynuje i wciąga ze szczególnym uwzględnieniem kompozycji tytułowej! Patos tego wielkiego dzieła nie razi a sama kompozycja emocjonalnie wciąga, zachwyt budzi aranżacja, podniosły śpiew chóru i symfoniczny rozmach przy jednoczesnej niewymuszonej bezpretensjonalności kompozycji. Zespołowi udało się wynaleźć przepis na oczarowanie słuchacza i na to jak rozwinąć prosty pomysł do tak rozbudowanej i ciekawej formy. Pozostałe utwory choć nieco mniejszej wagi podtrzymują dobre wrażenie. Podoba mi się dystans i poczucie humoru w utworze "Alan’s psychedelic breakfast" a także lekki i psychodeliczny charakter pozostałych piosenek.
Jacek z Zamościa
Bardzo rzadko słucham tej płyty. Ale to co w niej lubię, to właśnie ten kompletnie luźny związek muzyki, tytułu i okładki. Wszystko to, tak bardzo nie pasuje do siebie, że nie pozwala przejść obojętnie i na swój sposób intryguje. Jest w tym jakiś Monthy Pythonowski humor. Druga strona jak najbardziej podąża tym tropem. Zwłaszcza "Psychodeliczne śniadanie Alana". Kiedy byłem w wieku mojej córki, bardzo lubiłem ten zestaw kulinarnych miniatur. Atom Heart Mother to była jedna z pierwszych płyt, które uświadomiły mi, że fonografia to coś więcej niż muzyka na płytach. To również eksperyment, teatr wyobraźni, technologiczne triki z zapętloną kroplą wody ale szerzej - czas i miejsce, koniec lat 60-tych w Wielkiej Brytanii, błądzenie w poszukiwaniu nowych form wyrazu, psychodelia, pompatyczne suity przekraczające możliwości muzyków. No i ta krowa na okładce, która patrzy na nas jakby chciała zapytać - można? I jednocześnie była odpowiedzią na to pytanie.
Maciej Bączyk
...naprawdę wiele lat zastanawiałem się o co tu chodzi. Kiedy pierwszy raz trzymałem tę płytę w rękach oniemiałem. Już sam tytuł przeraża. Bo czy może być coś bardziej ludzkiego niż "Serce Matki" ??? Dlaczego zatem ATOMOWE ??? Słowo które w roku 1970 kiedy na świecie szalała "Zimna Wojna" wszystkim ludziom jednoznacznie kojarzył się z zagładą.
I jakby jeszcze tego było mało na okładce KROWA ??? Gatunek wyhodowany w laboratorium który jest dziełem ludzkich rąk. Najbardziej mroczne zestawienie jakie można było sobie wyobrazić. A sam utwór ??? Niesamowite wokale przesycone jakimś bliżej nieokreślonym strachem i cierpieniem. Jakiś czas temu mnie olśniło. Czy nie jest to przypadkiem strach i cierpienie zwierząt męczonych przez ludzi w laboratoriach na całym świecie ??? A może nawet jest to strach ludzi ?? Stawiam tylko pytanie. Tak czy inaczej mimo że straszne - dzieło genialne! Druga po "THE WALL" najważniejsza płyta PINK FLOYD!
Karol z Poznania
Czy można obiektywnie ocenić własne życie? Zwłaszcza czas niepokoju, przekory, poszukiwań, pierwszych doznań emocjonalnych, smakowania gorzkich i słodkich owoców, które podsuwa nam przewrotny świat. Sądzę, że bardzo trudno opiniuj się własne przeżycia. Oczywiście każdy czas ma muzykę mu przypisaną. I nie mam specjalnego wyboru. Mój czas odkrywania życia została naznaczony Pink Floyd. Wszelkie powroty do domu upływały w brzmieniach Pink Floyd. Różnoraka zaduma w złym i dobrym czasie naznaczana była tylko przez Pink Floyd. I kolejne oczekiwania na nowe płyty. Moje życie toczyło się w tonacjach Pink Floyd. Zatem ocena słuchanej muzyki nie może być negatywna. Wszak warto żyć życie, niezależnie od jego smaku. A Pink Floyd smakuje wybornie. Przyznam jednak, że w ostatnich latach niezbyt często włączam płyty z muzyka Pink Floyd. Nie zawsze chcemy ponownie otwierać furtkę do ogrodu dawnych lat. Jeżeli były one wyjątkowe, to pragniemy aby takimi pozostały. Nie mieszamy wówczas ich spokoju. Zatem niech trwają i cieszą nasze dusze, jak odtwarzana teraz muzyka. Pierwszych miłości się nie porzuca.
Jacek z Łodzi
Lubię od czasu do czasu przypomnieć sobie "Atom Heart Mother" i dziś z uwagą słucham jej wspólnie ze słuchaczami i słuchaczkami. Dziś Floydzi, ale przez ostatnie tygodnie słuchałem najnowszej płyty Piotra Anderszewskiego z fragmentami "Wohltemperierte Klavier" Bacha i ta muzyka Pink Floyd niestety się do Bacha "nie umywa". Fakt, że tonacje się ciekawie zmieniają, ale liczyłem sobie metrum i zawsze wychodziło mi najprostsze 4 lub 8 (a wiemy, że zespół potrafił ciekawiej, choćby w słynnym "Money" na 7/4) i to pomimo masy dziwnych dźwięków, które teraz słuchając, wydają mi się, niestety dość pretensjonalne - mam wrażenie, że chcąc zamaskować kiczowatość, tylko ją odsłaniają :( Ale żeby nie być niesprawiedliwym - ta przesada była chorobą całego nurtu progresywnego rocka lat 70-tych, z wybitnym wyjątkiem King Crimson z okresu Frippa/Bruforda/Wettona/Crossa. Wracając do "Atom Heart Mother" - wolę te zwykłe piosenki z II strony od tytułowej suity i "Śniadania", szczerze uśmiechając się na dźwięk dzwonów z "Fat Old Sun", zapowiadających "High Hopes" z "Division Bell".
Tomasz Miderski ze Sławoszewka
Często przewijał się również wątek "dorastania" do płyty.
Gdy słuchałem "atomowego serca matki" po raz pierwszy, zrezygnowałem po 5 minutach tytułowej Suity na rzecz jakże doskonalszych kompozycji pokroju Time, czy Welcome to The Machine. Jednak po latach wracam do płyty z krową na okładce i co odkrywam? Ta muzyka brzmi nowo, inaczej niż za pierwszym razem. Zaskakuje, a momentami porywa. Porywa do refleksji i dyskusji nad kierunkiem, jaki nie tylko grupa Pink Floyd, ale cała ówczesna scena rockowa obrała. Znam opinie Rogera Watersa na temat wcześniejszego albumu Ummagumma, również prezentowanego w Państwa audycji. Waters po latach określił tę płytę "katastrofą". Jakie jest zdanie samych twórców na temat eksperymentalnej fuzji orkiestry i space rocka pierwszej połowy lat 70.? Tego niestety nie wiem. Ale wiem, że jeśli komuś znudziło się słuchanie dzwonów rurowych Mike'a Oldfielda, to powinien sięgnąć po tę zapomnianą i być może niedocenioną płytę Floydów. A młodszym słuchaczom radzę rozpoczynanie przygody z tym zespołem od sięgnięcia po starszą dyskografię właśnie. W przeciwnym razie nie uniknie się zaszufladkowania Pink Floyd wyłącznie do Another Brick in the Wall, Part 2.
Dawid Miszewski
Puszczacie Panowie znowu moją ukochaną muzykę, tym razem ukochany zespół, płyta za to taka, która do mnie przez długi czas nie trafiała, nie mogła dotrzeć. Wydawała mi się chaotyczna, nieposkładana, i nie podobało mi się to. :)
Dopiero z pewnego dystansu zaczęła się podobać.
Ciekaw jestem jak mi wpadnie w ucho dziś.
Paweł Gabrysiewicz
Dla mnie to najgorsza płyta pink floyd w całej historii tego fantastycznego zespołu.
Tutaj absolutnie banał muzyczny poddany jest jeszcze zorkiestrowaniu...i chory ...okropne, co za tupet i nadęcie. Kolosalna forma... Drugie miejsce w nadęciu to ummagumma..i wyprawy szczególnie Wrighta w stronę...no właśnie..gdzie??? Stockhsusen?? Floydzi z Barretem to zupełnie inna grupa..tego nie da sie porównać z Floydami z Gilmourem. Psychodelicznie urokliwe. Darks side of the moon, wish you were here, animals ze zjawiskowymi gitarami Gilmoura..tak to spójna narracja muzyki rockowej gdzie nic nie jest juz więcej pretensjonalne i niczego sie nie udaje.
Marcin Krason
W latach 70-ych w Polsce "Pink Floyd" stal się wśród młodzieży, symbolem zachodniej kultury (muzyki, plastyki, sztuk wizualnych) i "ucieleśniał" tęsknotę za zachodem, wolnością i normalnością - to wszystko wykreowało legendę, chyba większą niż zasługiwałaby na to sama muzyka. Sentyment pozostał, tak jak tęsknota za młodością, ale muzyka zestawiona z kompozycjami klasycznymi, broni się słabo.
Paweł Balcerzak
Bardzo lubię Pink Floyd ale suita "Atom Heart Mother" z orkiestrą i
chórem mocno rozczarowuje. Jest tu typowe brzmienie Pink Floyd z tamtego okresu, ale udział chóru, a w szczególności orkiestry jest bardzo skromny, wręcz marginalny, więc cały duży aparat wykonawczy nie został w zasadzie wykorzystany.
Maurycy Męczekalski z Torunia
Zachęcaliśmy również do opisania swoich wrażeń osoby, które płyty Atom Heart Mother wysłuchali po raz pierwszy podczas naszego spotkania.
No oczywiście że wstydem przyznaję płyty słucham pierwszy raz . Jestem zachwycona. To jest muzyka mistyczna. Rodzaj pieśni chwalebnej. Na początku symfonii instrumenty się stroją by odnaleźć się i wspólnie zagrać. Potem pojawiają się zachwycające wokale, ale nagle uporządkowana przestrzeń muzyczna zamienia się w niepokój i chaos. Instrumenty szukają swojego miejsca i je znowu odnajdują. Pieśń pochwalna trwa.
Urszula
A teraz kilka Waszych słów o The Sisters of Mercy i płycie The Vision Thing, której niestety nie zdążyliśmy wysłuchać w całości.
Vision Thing jest uważam bardzo dobrze zrobioną technicznie płytą, notabene ich ostatnią tak naprawdę w dość krótkiej dyskografii. Jest tam kilka bardzo ciekawych i ponadczasowych pomysłów muzycznych, świetnie zagraną i dopieszczoną lirycznym głosem Maggie Reilly (?!) i w całości oczywiście poprowadzoną niesamowitym, hipnotyzującym głosem Aldricha
Michał Kamiński
Bardzo mnie cieszy przypomnienie płyty "Vision Thing" Sisters Of Mercy, bo to album, który nieoczekiwanie okazał się ostatnim upublicznionym materiałem studyjnym tej formacji. Chyba nie ma innego zespołu o takiej pozycji, który działa wciąż koncertując, a nie wydając nowej płyty od 30 lat Jest to także najsłynniejsza grupa rockowa, która używa w studiu i na żywo automatu perkusyjnego... Widziałem kiedyś koncert Eldritscha i jego kolegów w dość niezwykłym miejscu tzn. w hali tenisowej w pobliżu dworca Warszawa Zachodnia i był to naprawdę udany, profesjonalny show. Mam nadzieję, że kiedyś jednak Mr Andrew pogodzi się z show businessem fonograficznym i wyda kolejny album studyjny jako Sisters of Mercy, bo to może być interesująca płyta!
Radek Bruch
Krążek jakże klasyczny dla słuchaczy rocka lat 80. Sam uważam, że zespół Sister of Mercy ma w swoim dorobku lepsze wydawnictwa. Sam Tomek Beksiński w swojej audycji powiedział kiedyś: "Mój główny, podstawowy zarzut brzmi następująco - ta płyta nie ma żadnego konkretnego przesłania, żadnej konkluzji". Wydawnictwo traktuję trochę jako solowe dzieło lidera grupy. Jeśli mógłbym porównać, to porównałbym do wcześniejszego naszego bohatera - Pink Floyd i "Final Cut", które również było solowym dokonaniem ówczesnego lidera. Z poprzedniego albumu zostały chyba tylko elementy damskiego wokalu, tak, jak w otwierającym płytę kawałku tytułowym. Po Patricii Morrison jednak już ani śladu (na płycie śpiewała Maggie Reilly), bo Eldritch zwolnił ją praktycznie z dnia na dzień i zaczął kompletować nowy skład, który pomógłby mu w nagraniu nowego krążka. Po latach słuchania tego longplaya faktycznie coś brakuje w efekcie końcowym i wydaje się być trochę przekombinowana. Nie zmienia to faktu, że jest to płyta kultowa!
Wiesław Staniszewski
A na koniec coś z przymróżeniem oka ☺
Nuda!
Taka sama jak AC-DC...
idę spać
;-)
Pozdrawiam
Karol z Poznania
***
Tytuł audycji: Wieczór płytowy
Prowadzili: Tomasz Szachowski, Przemysław Psikuta i Piotr Metz
Data emisji: 28.02.2021
Godzina emisji: 22.00