WP #272. Branford Marsalis z domieszką hip-hopu

Ostatnia aktualizacja: 28.03.2022 08:00
W kolejnej audycji z cyklu "Wieczór płytowy" słuchaliśmy albumów "Buckshot LeFonque" założonego przez Branforda Marsalisa zespołu pod taką samą nazwą oraz "Negrophilia: The Album" hiphopowego artysty Mike'a Ladda.
Okładki płyt Buckshot LeFonque (L) i Negrophilia [The Album] (P)
Okładki płyt "Buckshot LeFonque" (L) i "Negrophilia [The Album]" (P)Foto: materiały prom.

W każdą niedzielę słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem, od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika.

Tym razem były to:

  • Buckshot LeFonque – "Buckshot LeFonque" – 1994 Columbia
  • Mike Ladd – "Negrophilia [The Album]" – 2005 Thirsty Ear

Buckshot LeFonque to zespół muzyczny stworzony przez Branforda Marsalisa. Słynny saksofonista chciał stworzyć nowy gatunek, będący połączeniem klasycznego jazzu z rockiem, popem, R&B i hip-hopem.

Pierwszy album Buckshot LeFonque z 1994 roku przyniósł wspaniale wykonaną, pełną energii i pasji, muzykę niezwykle bogatą aranżacyjnie. W nagraniach wzięli udział: Branford Marsalis (sopran, alt i tenor saksofony,), Roy Hargrove, Chuck Findley (trąbka), Delfeayo Marsalis (puzon, fortepian), Matt Finders (puzon), Kenny Kirkland (fortepian, instrumenty klawiszowe), Kevin Eubanks (gitara akustyczna, gitara slide), David Barry, Ray Fuller, Nils Lofgren, Albert Collins (gitara), Robert Hurst (bas akustyczny, bas), Darryl Jones, Victor Wooten, Larry Kimpel (bas), Jeff "Tain" Watts, Rob Hunter, Chuck Morris (perkusja), Mino Cinelu, Vicki Randle (perkusja), DJ Premier (scratching), Maya Angelou, Betlemem Kiros, Tsige Metageshaic, Serlewowgel Salomona, Alexander Assefa, Uptown, Blackheart (wokal).

Z kolei "Negrophilia [The Album]" to solowy krążek amerykańskiego artysty hiphopowego Mike'a Ladda, który ukazał się w 2005 roku. W nagraniach uczestniczyli również: Guillermo E. Brown (perkusja, electronika), Vijay Iyer (fortepian, organy, syntezator), Andrew Lamb (dęciaki), Roy Campbell (trąbka), Bruce Grant (tape loop) i Marguerite Ladd (sampler).

Posłuchaj
174:10 2022_03_27 22_00_37_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 WP #272. Branford Marsalis z domieszką hip-hopu (Wieczór płytowy/Dwójka)

Komentarze słuchaczy

Świetna płyta! Tak różnorodna! Co prawda znam tylko Marsalisa, ale słyszy się takie dźwięki i głosy, że głowa mała. Nowoczesność, oryginalność, fantastyczne brzmienie. Płyta ponadczasowa!

Lidia

Jak to dobrze jest "być mądrym", kiedy się ma już odpowiednią perspektywę czasową! Słuchając dzisiejszej płyty mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to wydawnictwo doskonale zbędne w dyskografii Branforda Marsalisa. Czego dowodzi fakt nagrania tej płyty? Hmm... Zaczynając swoją przygodę z przemysłem płytowym saksofonista na kolejnych nagraniach udowadnia, że potrafi grać jak wszyscy wielcy jazzu przed nim - Coltrane, Shorter i tak dalej. Przyłączając się do kapeli Stinga pokazuje, że jest nie gorszy od Breckera... A co mamy na Buckshot LeFonque? Przede wszystkim słyszę tutaj perkusję i to nie taką, jakiej chciałbym posłuchać w nagraniach bardzo jednak przeze mnie cenionego muzyka. Na marginesie - jak mu się udało zmusić Wattsa do grania takich rzeczy??? Z perspektywy czasu widzę tu pewną analogię do kwartetu czterech elektrycznych płyt Wayne'a Shortera, które ten nagrał w czasach post-Weather-Reportowych (od Atlantis do High Life), gdzie perkusja też była mocno... "beatowa" (z braku lepszego określenia). Ale u Shortera te energetyczne numery były czymś w rodzaju szachowego zugzwangu realizowanego z matematyczną precyzją. I, bynajmniej, nie są zbędnymi pozycjami w dyskografii starszego muzyka. Osobiści chętnie do nich wracam, kiedy mogę potencjometr wzmacniacza podkręcić znacznie bardziej, niż zwykle... Jeżeli dla Marsalisa było to koncepcyjne zapożyczenie od Shortera, to jednak nieudane, jak dla mnie. A dokonań ze Stingiem broniłbym do upadłego.

Bogdan

Słucham audycji z zainteresowaniem, bo nigdy nie słyszałem dzisiejszych płyt. Powiem, że mi się ta płyta Branforda spodobała. A przynajmniej pierwsza część (jak będzie z drugą zobaczymy). To prawda, jest to muzyka lekka, łatwa i przyjemna. Jednak wysłuchałem z przyjemnością. I myślę, że gdybym miał na półce, to bym do niej jednak czasem wracał. Nie mogę tego powiedzieć o wspomnianej tu kilka razy płycie Quincy Jones'a: Back On The Block. Tę płytę mam na kasecie od kiedy się ukazała w latach 80-tych i niestety żadna próba powrotu do niej nie kończyła się powodzeniem. Back on the Block, pomimo swojej różnorodności i sporej ilości "fajnych" fragmentów, jako całość zawsze mnie nudziła z powodu przerostu perfekcjonizmu nad treścią. To prawda, że słuchana dziś płyta Branforda tak naprawdę nic nie wnosi. Ale słucha się jednak z przyjemnością. Powiem jeszcze, dlaczego zdecydowałem się słuchać dzisiejszej audycji. Zaciekawił mnie skład muzyków biorących udział w nagraniu, a zwłaszcza jedno (być może to Panów zaskoczy): Neils Lofgren. Bardzo lubię tego gitarzystę, u nas chyba mało znanego, występującego kiedyś z Neilem Youngiem, potem przez lata z Brucem Springsteenem, ale prowadzącego też karierę solową. Ja bardzo lubię jego koncertowy, podwójny album, z roku bodajże 1977, "Night After Night". No i udało mi się rozpoznać jego gitarę w jednym z utworów pierwszej części płyty. Skomentuję jeszcze zapowiedź drugiej części płyty: na pewno chodzi o "tego Eltona" czyli Eltona Johna, ponieważ Elton John nagrał kiedyś płytę o tytule "Don't shoot me, I'm only the piano player".

No, druga część tej płyty, jak na razie jest też ok... Utwory te, nawet jak z początku mijają się z moimi gustami to jednak rozwijają się powoli i z czasem zaczynają powoli i spokojnie wciągać... Ciekawy jestem tej drugiej płyty...

Adam

Szkoda, że nie znałam albumu Buckshot LeFonque wcześniej, bo dzisiejsza emisja uświadomiła mi, że to świetnie, pulsujące organiczną rytmiką nagrania, a inwencja poszczególnych muzyków, te partie saksofonu, klawiszy i perkusji zagrane bardzo na luzie, ale też mimo wszystko precyzyjnie i po prostu "w punkt". Znałam singiel "Another Day", ale jakoś nie przyszło mi do głowy by sięgnąć po cały album, a gdybym to zrobiła, to na pewno bym zapytała o tę sesję Mino Cinelu lub Branforda Marsalisa, bo miałam kiedyś okazję z nimi rozmawiać (w obu przypadkach towarzyszyli Annie Marii Jopek w jej dwóch różnych programach).

Album "Negrophilia" Mike'a Ladda natomiast jest mi już znana. Zainteresował mnie przekaz tekstowy tego dzieła. M.in. to w jaki sposób ten artysta analizuje, sposób, w jaki kultura czarnych wpływa na białych, którzy postrzegają ją jak szansę na ucieczkę od własnej, ale często ją trywializują i traktują przedmiotowo.

Muzycznie ta płyta to świetna mikstura różnych gatunków z nu-jazzem na czele. Mnie szczególnie poruszają dwa utwory - „Sam and Milli Dine Out” z intensywnym transowym groovem przełamanym przez minimalistyczne pianino Iyera i „sferyczną” trąbkę Campbella oraz „Nancy and Carl Go Christmas Shopping”, z dość prostą, ale skuteczną linią basu, mocną partią klawiszy i zloopowaną taśmą, idące w stronę eksperymentalną. To płyta, która uwrażliwia, hipnotyzuje i chwila wręcz zaskakuje pomysłowością twórców. Po północy smakuje najlepiej...

Maria

Wieczorze, nie zgadzać się, nie podzielać powszechnej opinii nie jest łatwo, bo, jak powiedzieć, że uznany, "okrzyczany" album "Negrophilia" jest trudny w odbiorze, irytujący, przyprawiający o ból głowy. Za dużo tu dźwięków, nieuporządkowanych, ścigających się ze sobą, muzycznego chaosu, niepokoju, psychodeli, transu, który zamienia się w piłę systematycznie, niemiłosiernie piłującą system nerwowy. To zapewne rodzaj zemsty za lata niewolnictwa, czarnych kart w historii czarnych ludzi. Płyta udziwniona, przedobrzona, monotonna, łupiąca w głowie i dająca po głowie białemu człowiekowi. Przepraszam jako biała kobieta.

Urszula

Odnosząc się do głosu słuchaczki - nie ma chaosu muzycznego! To wszystko ogarnia fizyka kwantowa i to ma wielki sens ostateczny. Ja uwielbiam swoją drogą najbardziej momenty względnego chaosu przed koncertami klasycznymi, gdy muzycy stroją (?sprawdzają?) instrumenty, to dla mnie piękniejsza część ( i bogatsza!) niż jakikolwiek genialny koncert. W przypadkowości jest siła! Czy wyższa? Nie wiem :) ja tam wierzę w fizykę kwantową!

Marta

Dzisiaj zestaw wyjątkowo edukacyjny. Możliwość sprawdzenia, w jaki sposób wybitny artysta jazzowy zabrał się za fuzję hip-hopu z jazzem, a z drugiej strony, w jaki sposób wybitny artysta hip-hopowy postanowił stworzyć dzieło nie tylko jazz hip-hopowe, ale wręcz osadzone w uniwersum - nie bójmy się tego słowa - muzyki współczesnej!
Buckshot LeFongue. Pamiętam to bardzo dobrze – w momencie wydania brzmiał dla mnie fantastycznie. Nie było to absolutnie odkrywcze, ponieważ czujny słuchacz już ok 1990 roku mógł trafić na MTV na utwór "Jazz Thing" zespołu Gang Starr, w którym oprócz jazzowych sampli pojawiły się jazzowe partie grane na żywo. Jedną z osób odpowiedzialnych za ten projekt był DJ PREMIER, którego grę słyszę także na dzisiejszym albumie Buckshot LeFongue. O Milesie Davisie i płycie DooWoop już wspomnieli redaktorzy, ja bym jeszcze przywołał serię płyt "Jazzmatazz" którą raper Guru wydawał od 1993 roku z gościnnym udziałem wielu sław świata jazzowego. Niemniej były to płyty, na których świat hip-hopu, świat jazzu czy świat rocka nie do końca były zespolone. Uważam, że dopiero Branford Marsalis dokonał pełnej syntezy czy też fuzji tych światów, tworząc dzieło homogeniczne, absolutnie perfekcyjne.
Zatem - płyta nie brzmiała dla mnie odkrywczo, ale brzmiała oszałamiająco!

"Why the Cage Bird Sings" to niesamowita piosenka, w której słyszę MayeAngelou recytującą swój poemat i zbudowaną wokół niego niesamowitą melodię. Branford i obsada grają "bardzo głęboko" w każdym utworze. Od najbardziej uduchowionych ballad, przez fantastyczną funky interpretację "Mona Lisas...", po znakomite fragmenty, w których rządzą instrumenty dęte. Utwory bardzo zróżnicowane, ale wszystkie łączy silna więź muzycznego polotu. Muzykalność na najwyższym poziomie. Znakomity muzyka mainstreamowa - i tylko jeden Bóg wie, dlaczego nie zyskała takiej popularności, na którą zasłużyła. Być może - jak na mainstream - była nieco zbyt wyrafinowana, zbyt trudna?

A z drugiej strony 'Negrophilia" – na pierwszy rzut oka także połączenie improwizacji jazzowej na żywo i przetwarzania elektronicznego z podstawą hip-hopu. Ale to jest głęboki koncept - album. Słuchowisko dźwiękowe, w którym Mike Ladd odwołał się do tekstu Petrine Archer-Straw, by omówić stosunki rasowe w latach 20-tych i na początku XXI w.
Pętle taśm i sample odgrywają integralną rolę w ogólnej strukturze albumu, ale jest tu tyle samo improwizacji na żywo, co programowania i miksowania. W efekcie przynajmniej ja w niesamowity sposób słyszę tu cały ocean, od Residents, poprzez minimal, free jazz, eksperymenty Rolanda Kirka, do etnicznych poszukiwań Dona Cherry czy Sun Ra.
Słucham perkusji Guillermo Browna, inspirowanej hip-hopem, ale nigdy nie sztywnej, pozostawiającej miejsce na pomysłowy kontrapunkt i dialogi z pozostałymi instrumentami. Słucham zróżnicowanych stylizacji klawiszy Vijaya Iyera, słucham czasem ekstatycznych, przeplatającymi się liniami trąbki Campbella i saksofonu tenorowego Lamba, Ladd regularnie dogrywa coś do swoich kolegów. Iyer wpada w introspektywną pianistykę w "Sam and Millie Dine Out" i "Nancy and Carl Go Christmas Shopping". A w tle tego wszystkiego pętle basowe, glissanda syntezatorów, inne przesterowane efekty. "Finale" jest kulminacyjnym zakończeniem albumu z nakładającymi się wokalami, warstwowym przetwarzaniem elektronicznym i niezidentyfikowanymi samplami.

"Negrophilia" nie jest albumem do codziennego słuchania, codziennego użytku. Ma własny autonomiczny język dźwiękowy i wymaga skupienia. Jednak dla miłośników takich podróży warta polecenia raz na jakiś czas. Można do niej wracać jak do ulubionej książki. Ja regularnie wracam.

DJ Stachu

***

Tytuł audycji: Wieczór płytowy

Prowadzili: Tomasz Szachowski i Przemysław Psikuta

Data emisji: 27.03.2022

Godzina emisji: 22.00

Czytaj także

Człowiek, który ma na imię Miłość. Pozytywny świat Wadady Leo Smitha

Ostatnia aktualizacja: 10.03.2017 08:28
Wadada Leo Smith to jedna z najbardziej charyzmatycznych osobowości współczesnego jazzu, dlatego poświęcimy mu aż dwie części "Rozmów Improwizowanych". W pierwszym fragmencie przedstawił nam swoje spojrzenie na politykę i... zdradził sposób na wieczną młodość.
rozwiń zwiń
Czytaj także

WP #260. Jazzowa Flora Purim i hiphopowe Fugees

Ostatnia aktualizacja: 02.01.2022 14:13
W audycji wysłuchaliśmy płyt "Carry On" brazylijskiej wokalistki jazzowej Flory Purim oraz "The Score" amerykańskiego hiphopowego tria Fugees. Było to zarazem otwarcie kolejnego roku z "Wieczorem płytowym"!
rozwiń zwiń