Pytania o aktualność awangardowych dokonań polskiego kompozytora z lat 60. powraca w tym roku z wyjątkową siłą. Dosłownie przed kilkoma dniami na Europejskim Kongresie Kultury we Wrocławiu zmierzyły się z nim dwie ikony współczesnego rocka oraz techno. Odpowiedzi Aphex Twina oraz Jonny'ego Greeenwooda wywołały różne reakcje; zdaniem większości komentatorów potwierdziły jednak hipotezę o pionierskim charakterze tzw. sonorystycznych utworów Krzysztofa Pendereckiego dla współczesnej muzyki gitarowej oraz elektronicznej.
Przewrotny jest fakt, że polski kompozytor zajmował się tzw. muzyką na taśmę przez zaledwie parę lat, a jego dzieła stworzone w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia trudno z dzisiejszej perspektywy nazwać muzyką elektroniczną. Utwory te oparte były bowiem niemal wyłącznie na brzmieniach instrumentalnych i wokalnych, często w bardzo nieznacznym stopniu przekształconych. Sam kompozytor przyznaje po latach, że studyjne eksperymenty stanowiły przede wszystkim "poligon doświadczalny" do zasadniczej rewolucji, jakiej dokonał on w obrębie tradycyjnych środków wykonawczych.
Sławę młodemu Pendereckiemu przyniosły właśnie "nadużycia" dokonywane względem "normalnych" instrumentów orkiestrowych - traktowanie ich niczym perkusji, granie w miejscach absolutnie do tego nieprzeznaczonych, emancypacja hałasu i dogmatyczne początkowo unikanie tzw. dźwięków muzycznych.
Urok lat 60. polegał między innymi na tym, że ekstrawagancji debiutującego kompozytora przyjmowano z autentycznym szacunkiem i podziwem. Cała Europa zachwycała się Trenem "Ofiarom Hiroszimy", "Polimorphią" czy "Fluorescenjcami". Podobny los nie spotkał jednak skomponowanej w 1963 roku "Brygady śmierci" - wcale nie dlatego, że był to utwór niekonwencjonalny brzmieniowo i należący do młodego wówczas gatunku "sztuki radiowej".
Problemem był tekst utworu, zaczerpnięty z autentycznego obozowego dziennika młodego Żyda Leona Weliczkera, przydzielonego w 1943 roku właśnie do tzw. brygady śmierci (Sonderkommando 1005), której zadaniem było usuwanie śladów masowych mordów popełnionych przez hitlerowców we Lwowie i okolicach. Trzeba przyznać, że choćby taki fragment nie stracił, pomimo upływu lat, niezwykłej siły rażenia:
Jest nas osiemdziesięciu dwóch. Ale przecież pamiętam, że rano było nas osiemdziesięciu pięciu. Widocznie zapomnieli. Ale cóż to mnie obchodzi. Milczę. I tak rozmawiać nie można (...) Każdy dostaje zawrotu głowy. Także tu, w wąwozie ludzie przerywają pracę i szykują się do obiadu. Pot leje się z nich strumieniami. Ich ręce tak są upaprane w trupiej cieczy, że same przypominają ręce trupów. Spod grubej, szarego koloru warstwy zeschłej ropy tylko tu i ówdzie prześwieca jeszcze płatek skóry żywego człowieka.
- Sztuka kończy się tam, gdzie zaczyna się prawdziwy realizm... - krytykował Pendereckiego za "Brygadę śmierci" Zygmunt Mycielski, a Jarosław Iwaszkiewicz dodawał: - Rzecz ta [...] zdawała się być skierowana do najgorszych instynktów ludzkich.
Brutalne dźwięki Pendereckiego - wcześniej uważane za przejaw abstrakcyjnej awangardowej zabawy - nabrały w 1963 roku przerażającego dla ówczesnej publiczności znaczenia. Apokaliptyczna retoryka - powracająca potem u Pendereckiego nieustannie, tyle że w wysublimowanej formie i czysto symbolicznym wymiarze - wydawała się, jak rzadko kiedy, bliska konwencji dokumentalnej.
Rewolucyjność awangardowej sztuki rzadko sprowadza się do niewkonwencjonalnych środków; zwykle niesie ona ze sobą także wywrotowe treści, łamiąc utrwalone stereotypy oraz powszechnie przyjęte tabu. Bo czyż nie na tym mogłaby polegać "powaga" tzw. muzyki poważnej?
Dwójka zaprasza na transmisję niedzielnego koncertu "Warszawskiej Jesieni" z Filharmonii Narodowej. Poniżej program wieczoru:
Georges Aperghis Vittriol
Andreas Dohmen infra
Lars Petter Hagen The Neue Vocalsolisten Stuttart Notebook
Luciano Berio A-Ronne
Krzysztof Penderecki Brygada śmierci – słuchowisko radiowe
Wyk. zespół "Neue Vocalsolisten" ze Stuttgartu
18 września (niedziela), godz. 19:30