W młodzieńczych latach na Majorce był hipisem i grywał w restauracjach; teraz studiuje poezję hiszpańskich mistyków, a muzyka ma dla niego wymiar etyczny. - Izolacja może wspomagać rozwój osobowości - przyznaje Augusti Fendandez w rozmowie z Januszem Jabłońskim i Tomaszem Gregorczykiem. Na rodzimej Majorce nikogo nie interesowała jego improwizatorska pasja, więc w latach 70. wyjechał do Barcelony. W stolicy Hiszpanii wszyscy grali wtedy fussion i słuchali nestorów głównego nurtu modern jazzu. A Fernandeza, bardziej niż nagrania Billa Evansa, interesowały ekstrawaganckie improwizacje Cecila Taylora. Równolegle zgłębiał dzieła klasyków muzyki hiszpańskiej - Albéniza, Granadosa, Mompou i de Falla - i pobierał nauki u mistrzów poważnej awangardy: Xenakisa, Stockhausena i Nona.
- W jazzie nie interesowała mnie kompozycja ani aranżacja, lecz improwizacja. A muzycy jazzowi nie potrafili powiedzieć o niej nic istotnego. Dlatego swoje wykształcenie zdobywałem w niemal całkowitej samotności - wspomina artysta, który pierwszą autorską płytę nagrał w 1985 roku a bratnie muzyczne dusze odnalazł dopiero na na początku dziewiątej dekady. Pierwszy do współpracy zaprosił go sam Evan Parker; potem była wyprawa do Nowego Jorku i zetknięcie ze środowiskiem Johna Zorna.
Paradoksalnie dziś muzyka prowadzonego przez Fernandeza tria Aurora (Barry Guy- kontrabas, Ramón López - perkusja) uznawana jest za kwintesencję "iberyjskiego stylu" w jazzie. - Ja po prostu staram się pisać ciekawe melodie, a potem słyszę, że to "typowa hiszpańska lamentacja" - żartuje pianista. Na etniczny posmak jego współczesnych kreacji wpłynęło bez wątpienia dzieciństwo na egzotycznej Majorce (do XII stulecia pozostawała ona pod panowaniem arabskim) oraz fascynacja stylizacjami Albéniza, Granadosa, Mompou i de Falla. Ale też silny związek z hiszpańską sceną tańca - najpierw w roli szkolnego akompaniatora, a potem kompozytora muzyki do układów choreograficznych.
Niewielu jest pianistów, którzy z taką swobodą poruszają się zarówno w muzyce tonalnej jak i free improv. Oryginalność Fernandeza wynika chyba właśnie z jego nietypowej edukacji, omijającej kolejne szczeble jazzowego wtajemniczenia. Teraz sam uczy, a to jak naucza w dużym stopniu określa jego filozofię muzyki improwizowanej:
Czasami młodzi muzycy cierpią na syndrom romantycznego pianisty. Mówię im wtedy:
- Słuchaj! Naprawdę nie musisz grać Wszystkiego. Przecież nie grasz sam. Może wystarczy tylko jedna nuta? Albo jeden akord?”.
- Ale przecież tyle potrafię zagrać…
- Wiem, też to potrafię. Ale improwizacja ma swoje własne prawa...
Aby posłuchać rozmowy z Augustim Fernandezem, proszę kliknąć ikonę dźwięku "Wystarczy jedna nuta" w boksie "Posłuchaj" po prawej stronie.
"Najbardziej hiszpańskie" trio jazzowe: