Gra jazz na wszystkich rodzajach saksofonów, flecie poprzecznym i flecie prostym. Na tym ostatnim instrumencie nagrywał także – uwaga! – koncerty Vivaldiego i Telemanna (najpierw dla czeskiego Suprafonu i słowackiego Opusu, później dla wytwórni Naxos). Pod koniec lat 60. studiował w kipiącym rewolucyjną energią Londynie, zetknął się z muzyką free Evana Parkera i Johna Stevensa, którą próbował przeszczepić – z umiarkowanym powodzeniem – do Czechosłowacji. Na początku lat 70. eksperymentował wraz praską grupą rockową Blue Effect łącząc beatową bezpośredniość z jazzową awangardą. Współpracował z legendarnym polskim skrzypkiem Zbigniewem Seifertem, którego zaprosił do zespołu Stivin & Co Jazz System. Nagrywał płyty z amerykańskimi standardami, jak i morawskimi melodiami ludowymi, a w latach 90. wymyślił oryginalną formułę połączenia jazzu z muzyką dawną (album Alchymia Musicae).
Pytania same przychodzą do głowy, prawda? Poniżej fragment rozmowy, całość w "Rozmowach improwizowanych" w najbliższy piątek o 23:15.
Niestety, w Czechach zawsze jesteśmy o kilka kroków za wami. Polska zawsze była trochę bardziej nowoczesna, jeśli chodzi o muzykę. Wy niemal od razu mieliście Ptaszyna Wróblewskiego i Namysłowskiego, a u nas jeszcze długo grało się wyłącznie dixieland i swing. Spodziewam się, że fala free jazzu dotrze również do Pragi, ale pewnie za jakieś 5 lat.
Czy twoim zdaniem czeski jazz ma swoją specyfikę?
Wiele osób już podkreślało, że z Czech wywodzi się wielu wspaniałych muzyków, którzy zdobyli uznanie choćby w Stanach: Jan Hammer, Miroslav Vitous, George Mraz czy Karel Ruzicka. To artyści europejskiego czy wręcz światowego formatu. Ale brakuje liderów. Mamy problem z wypracowaniem indywidualnego podejścia, wyróżniającej się osobowości. Dlatego tym bardziej pracuję nad tym, żeby moja muzyka była osobista, szukam inspiracji w muzyce tradycyjnej. Nie wiem, czy dzięki temu jakoś się wyróżniam, ale robię swoje. Zresztą uważam, że jeśli ktoś gra dobre i szczere improwizacje, ale nie ma rozpoznawalnego stylu, to nie ma w tym nic złego.
Opowiedz, jak doszło do twojego spotkania ze Zbigniewem Seifertem?
Wydaje mi się, że poznaliśmy się właśnie tu, we Wrocławiu, może nawet w tej samej sali, w której mamy zaraz zagrać. W każdym razie Seifert miał wystąpić ze swoim kwartetem: początek koncertu, konferansjer zapowiada zespół Zbigniewa Seiferta, wymienia muzyków, nagle ktoś podchodzi do mikrofonu i mówi, że niestety koncert się nie odbędzie. Ktoś ukradł Seifertowi ustnik od saksofonu, kiedy ten był w toalecie! Wyszedł na moment, wraca i ustnika nie ma! Było to w sumie bardzo zabawne, choć koncert faktycznie odwołano.
Zapraszamy - Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński
Aby posłuchać wywiadu, wystarczy kliknąć ikonę dźwięku w ramce "Posłuchaj" po prawej stronie.