Rozmowy improwizowane z Nicolasem Simionem

Ostatnia aktualizacja: 18.10.2011 16:40
Jazzu uczył się na pytach Kujawiak Goes Funky Zbigniewa Namysłowskiego i Balladyna Tomasza Stańki. Z rządzonej silną ręką Nicolae Ceauşescu Rumunii uciekał na Zachód przez… Warszawę.

Upragnioną wolność przywitał w Austrii bez grosza przy duszy, bez pracy, kontaktów ani znajomości języka obcego – ale za to z saksofonem w ręku i wiarą w swoje umiejętności. Po kilku latach mógł już regularnie zapraszać na swoje albumy bohatera swej młodości, Tomasza Stańkę, a później innego polskiego trębacza, Piotra Wojtasika. Dziś charakterystyczne, potężne brzmienie Simiona, oryginalne koncepcje rytmiczne i udane zapożyczenia zarówno z bałkańskiego folkloru jak i muzyki klasycznej (Bartok, Enescu) stawiają go obok takich artystów jak pianiści Jancy Korossy i Mircea Tiberian w rzędzie najwybitniejszych muzyków w historii rumuńskiej muzyki improwizowanej.

W czwartkowy wieczór niepozbawiona tak nostalgii, jak i goryczy opowieść imigranta, który swoją muzyczną tożsamość, pozycję i uznanie zbudował poza ojczystym krajem:

Kazimierz Jonkisz zaproponował mi, żebym wystąpił z jego zespołem na Jazz Jamboree '88. Niestety, przedstawiciele starego dobrego reżimu komunistycznego powiedzieli mi: to wspaniale, że masz zaproszenie, ale wizę będziemy mogli ci wydać dopiero za pół roku (śmiech).

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności ojciec mojego jedynego wtedy ucznia był cenionym lekarzem, u którego leczyli się agenci Securitate. Miał kontakty i załatwił mi specjalny paszport z tygodniową datą ważności, z którym mogłem odbyć podróż do Warszawy i z powrotem. Ale kiedy końcu przyleciałem do Warszawy, okazało się, że się spóźniłem: koncert rozpoczął się beze mnie w piątek wieczorem, a ja wylądowałem dopiero o północy. Na szczęście organizatorzy nie odmówili mi hotelu, a potem przez dwa tygodnie mieszkałem u Kazia Jonkisza. Trochę jamowaliśmy wspólnie, trochę sam chodziłem po klubach, poznając klimat miasta, aż wreszcie postanowiłem, że spróbuję przedostać się pociągiem przez Czechosłowację do Austrii. Niestety zawrócono mnie w Bratysławie i deportowano. Przez Budapeszt miałem dotrzeć do Rumunii. Zostałem jednak w Budapeszcie, gdzie przez dwa miesiące pracowałem w fabryce (listopad i grudzień 88), żeby się utrzymać i zalegalizować pobyt.

Wreszcie 6 stycznia 1989 roku wylądowałem w Wiedniu.

Na spotkanie z Nicolasem Simionem zapraszają Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński.

Czytaj także

Perkusja solo

Ostatnia aktualizacja: 18.10.2011 16:15
Pół wieku temu solowy występ perkusisty jazzowego był nie do pomyslenia. Dziś takie eksperymenty ma za sobą większość czołowych perkusistów.
rozwiń zwiń