Miles Davis, Ray Charles, Herbie Hancock, Keith Jarrett, Michael Petrucciani - już za czasów tzw. żelaznej kurtyny Jazz Jamboree zapraszał najwybitniejszych muzyków amerykańskich. Jednak zaproszenie artystów ze "zgniłego świata Zachodu" nie było takie proste. Trzeba było mieć bowiem dobrego agenta.
117:07 2024_11_09 15_00_04_PR2_Dwójka_na_miejscu.mp3 Historia festiwalu Jazz Jamboree (Dwójka na miejscu)
- My akurat mieliśmy w osobie Bo Jonssona [impresario Jazz Jamboree i szwedzki menadżer – przyp. red.], naszego warszawskiego przyjaciela, który cieszył się znakomitą reputacją na całym świecie - opowiadał Tomasz Tłuczkiewicz, wieloletni dyrektor festiwalu.
Czytaj też:
Miles Davis na Jamboree '83
To własnie Bo Johnson sprawił, że w 1983 roku do Polski przyjechał wirtuoz jazzowej trąbki Miles Davis. W warunkach stanu wojennego przyjazd muzyka był wielkim wydarzeniem. Do dziś uważa się, że był to jeden z najważniejszych koncertów w dziejach jazzu w Polsce.
- Akurat z Milesem był problem, bo Ambasada Amerykańska, a właściwie Departament Stanu USA odmówił wsparcia. Bo tajemnicą poliszynela było to, że do roku 1989 włącznie amerykańscy artyści na Jamboree byli finansowani przez własny Departament Stanu. Ale tak się złożyło, niefortunnie że w 1983 roku powiedzieli nam w ambasadzie "we are sorry, mr Davis is not on out list". Ale na wysokości zadania stanął Pagart, który w tym szczególnym przypadku wyasygnował tę kwotę iluś tam dolarów - wspominał gość Dwójki.
Jak jazz przechytrzył władzę
Kultura Zachodu, a zwłaszcza Ameryki, była dla władzy ludowej drugorzędna. Dlatego organizatorzy festiwalu jazzowego musieli używać różnego rodzaju podstępów, żeby uzyskać zgodę zarówno w Departamencie Współpracy Kulturalnej z Zagranicą, jak i w Agencji Pagart.
- W ministerstwie należało złożyć proponowany program festiwalu, a potem można było przystąpić do negocjacji z Pagartem. Departament życzył sobie stanowczo, żeby zachować równowagę, czyli żeby było tylu wschodnich artystów, co zachodnich. Szedłem tam z długą listą, na której było czterech artystów z Ameryki, jeden z Niemiec, dwóch z Bułgarii, jeden z Rumunii, trzech ze Związku Radzieckiego. Lista była bardzo długa, urzędnicy odejmowali jednych od drugich i wychodziła im równowaga. Stawiali pieczątkę, a my szliśmy z tym papierem do Pagartu i mówiliśmy, że nieszczęśliwie się składa, ale ten z Bułgarii zachorował, a tego ze Związku Radzieckiego nie puścili. A Pagart mówił "jak musimy, to skreślamy". Co roku tak było - opowiadał Tomasz Tłuczkiewicz.
Jazz Jamboree - miejsce kulturotwórcze
Jazz Jamboree było nie tylko miejscem wspaniałych koncertów. Pełniło też rolę środowiskotwórczą. To tam kwitło życie towarzyskie, zarówno wśród publiczności, jak i muzyków, którzy po oficjalnych koncertach chodzili na jam session do warszawskich klubów – Stodoły czy Akwarium.
- Bardzo lubiłam ten festiwal, tę atmosferę takiego "zgniłego Zachodu" - wspominała w Dwójce wokalistka Krystyna Prońko. - To było bardzo emocjonujące. Zawsze, jeśli tylko nie miałam jakiejś pracy albo nie byłam w jakiś sposób zajęta, starałam się być na Jazz Jamboree. Tak było od końca lat 60. Przyjeżdżaliśmy z braćmi i kolegami z Gorzowa Wielkopolskiego. A bilety kupowaliśmy "zdalnie", czyli przy pomocy poczty - opowiadała artystka.
Czytaj też:
Jam session było niemal wydarzeniem społecznym, gdzie wszyscy artyści spotykali się i wspólnie grali. - Zanim było Akwarium, to była stara Stodoła, jakaś piwnica na Starym Mieście, były Hybrydy na Mokotowie. To były najciekawsze miejsca, bo koncerty to wiadomo – "oficjalka". Pamiętam, że na festiwalu w 1967 roku był Roland Kirk, który grał na dwóch saksofonach jednocześnie. I mój brat, Piotrek, był bardzo tym zainteresowany. Przyszedł do niego na jam, usiadł bardzo blisko i go podglądał. Bardzo skutecznie, bo potem sam zaczął grać na dwóch saksofonach - mówiła Krystyna Prońko.
Festiwal, na którym wypadało być
Tomasz Szachowski – dziennikarz muzyczny, który przez kilkadziesiąt lat relacjonował Jazz Jamboree na falach Polskiego Radia, wspominał, że na tym festiwalu po prostu wypadało być.
- To było wydarzenie, którego nie da się porównać do współczesnych. Jeśli chodzi o publiczność, gościła tam śmietanka kulturalna stolicy – nie tylko aktorzy, ale też dziennikarze. Wypadało być zorientowanym, kto i kiedy zagra. Wypadało mieć też własne zdanie. Te trudne czasy zamknięcia na Europę Zachodnią i świat sprawiały, że trochę wyolbrzymialiśmy pewne fakty artystyczne. One były dla nas podwójnie ważne - podkreślił dziennikarz.
***
Tytuł audycji: Dwójka na miejscu
Prowadzenie: Roch Siciński i Andrzej Zieliński
Goście: Krystyna Prońko (wokalistka jazzowa), Tomasz Tłuczkiewicz (dziennikarz, konferansjer, wieloletni dyrektor Jazz Jamboree), Rafał Olbiński (twórca plakatów Jazz Jamboree), Mariusz Adamiak (szef Jazz Jamboree), Tomasz Szachowski (dziennikarz muzyczny)
Data emisji: 9.11.2024
Godz. emisji: 15.00
am