W każdą niedzielę słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem, od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika.
Tym razem były to albumy:
- Neil Young – "Harvest" – 1972 Reprise
- Zbigniew Namysłowski Quintet - Kujaviak Goes Funky - 1975 Muza, Polish Jazz Vol. 46
Pochodzący z Kanady Neil Young w 1970 roku – mimo ukończonych zaledwie 25 lat – cieszył się bardzo mocną pozycją na amerykańskiej scenie rockowej. W artystycznym CV miał już występy w zespole Buffalo Springfield i supergrupie Crosby, Stills, Nash & Young, a do tego trzy solowe albumy o wysokiej jakości artystycznej, z których najnowszy, "After the Gold Rush", zanotował dodatkowo świetne wyniki na listach przebojów. Jednak dopiero wydany w 1972 roku longplay "Harvest" okazał się komercyjnym strzałem w dziesiątkę.
"Kujaviak Goes Funky", album nagrany przez Kwintet Zbigniewa Namysłowskiego w marcu 1975, wydany następnie tego roku jako volume 46 serii Polish Jazz. Jedna z najważniejszych pozycji tej serii i polskiej dyskografii jazzowej w ogóle. Tytułowa suita jako majstersztyk formalnej zgodności jazzowej kompozycji z polskim idiomem stała się wzorcem odniesienia dla wszelkich bliskich spotkań folkloru z inną muzyką.
174:42 2022_02_13 22_00_03_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 WP #266. Zbigniew Namysłowski Quintet i Neil Young (Wieczór Płytowy/Dwójka)
Komentarze od słuchaczy
Chciałem przypomnieć bardzo mało znany epizod w karierze Zbigniewa Namysłowskiego. Otóż wystąpił on na Festiwalu Piosenki w Sopocie w 1963 roku, gdzie towarzyszył zespołowi Zygmunta Koniecznego oraz Ewie Demarczyk jako wokalistce. Ewa Demarczyk zaprezentowała wówczas dwa utwory: Taki pejzaż i Czarne Anioły. Zbigniew Namysłowski często jest łączony z Czesławem Niemenem, gdyż była to bardzo ważna i owocna współpraca, która wzniosła polską muzykę popularną na wyższy poziom w latach 60-tych. Oczywiście epizod z Ewą Demarczyk można traktować w ramach ciekawostki, ale jakże ważnej dla miłośników muzyki.
Dotychczas byłem przekonany, że na wspomnianym festiwalu zespół Zbigniewa Namysłowskiego wystąpił jako osobny gość, który zaprezentował swoją muzykę instrumentalną. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że muzyce akompaniowali także podczas wykonania piosenek przez Ewę Demarczyk.
Łukasz
Dziś, dzięki Wam, przesłuchałem Kujaviaka w całości prawdopodobnie po raz pierwszy w wersji płytowej. Wiem, jak słusznie zauważyliście Panowie, wśród tak zacnego grona słuchaczy to się zdarza niezmiernie rzadko, ale jednak. Jak człowiek zawsze związany z muzyką, także czynnie, muszę przyznać się, że takie elementarne braki mi się zdarzały. Ja „Kujaviaka” usłyszałem po raz pierwszy na żywo, podczas koncertu Solidarity of Arts, to było zdaje się podczas nieodżałowanego Esperanza+. Od razu zakochałem się w tej frazie i przede wszystkim w tym rytmie. Przymierzałem się wielokrotnie do zakupu tej płyty, zawsze jakoś zwlekałem, podczas ostatniego tygodnia z wiadomych względów stałem się temu znacznie bliższy, aż oczywiście podczas Wieczoru Płytowego, niejako zwieńczenia tego Namysłowskiego Tygodnia oczywiście Kujaviaka zamówiłem, na winylu, zaryzykowałem reedycję z 2005 r. Skoro Panowie chwalili wersję CD, to liczę że i wersja winylowa zabrzmi też dobrze. Mam nadzieję, że się nie pomyliłem i nie okaże się, że jednak lepiej było poszukać na discogs pierwszego wydania. Mam nadzieję, że ta reedycja jest ok.
Mateusz
Z nagraniem płyty „Harvest” łączy się anegdota, którą opowiedział Graham Nash (z zespołu Crosby, Stills, Nash & Young) w swojej autobiografii.
Po nagraniu płyty „Harvest”, Young znany z perfekcjonizmu co do jakości brzmienia zaprosił Nasha na swoją farmę na jeziorem. Wypłynęli łódką na jezioro, żeby posłuchać płyty. Nash myślał, ze Neil ma ze sobą magnetofon kasetowy. Jednak okazało się, ze Young miał sprzęt koncertowy zainstalowany w swoim domu, w którym był podłączony sam lewy kanał i w stodole, w której był podłączony prawy kanał.
Po przesłuchaniu muzyki, na brzeg wyszedł producent Eliott Mazer i zakrzyczał – Neil no i jak to brzmiało? MORE BARN! (czyli więcej stodoły) odkrzyknął Young. (…)
Piotr
Z całym szacunkiem dla wielkiego Neila Younga, mój list do Was muszę poświęcić śp Zbigniewowi Namysłowskiemu i to z wielu powodów.
Postać Zbigniewa Namysłowskiego towarzyszy mi przez całe życie, praktycznie od urodzenia. Zacznę od tego, że moi rodzice pasjonowali się muzyką, zaś ojciec w latach 60-tych i 70-tych grał na saksofonie w półamatorskich zespołach jazzowych w Szczecinie. Pana Namysłowskiego uwielbiał i zawsze uważał za największą postać polskiej sceny jazzowej. Przed moim narodzeniem bardzo chciał nadać mi imię Zbigniewa – na cześć swojego idola. Na szczęście moja mama przekonała tatę do imienia Jowita, oboje rodzice byli bowiem zauroczeni wtedy popularnym filmem „Jowita” z piękną Barbarą Kwiatkowską i Danielem Olbrychskim.
Ale od Zbigniewa Namysłowskiego się „nie uwolniłam”.
Moje dzieciństwo i młodość to wspomnienie adapteru i płyt w pokoju rodziców. Na pamięć znam wielkie „przeboje” płytoteki mojego taty: „Lolę”, „Siódmawkę”… ale nie tylko. Pamiętam np. tzw. pocztówkę dźwiękową z piękną piosenką zaśpiewaną przez zespół Bemibek pt. „Sprzedaj mnie wiatrowi” – oczywiście kompozycję Pana Zbigniewa!
Potem przyszedł okres liceum i studiów (za namową rodziców) w Akademii Muzycznej – słuchane jeszcze razem z ojcem płyty: „Winobranie”, „Kujaviak Goes Funky” oraz dyskusje a nawet kłótnie z moim tatą nt. płyt Air Condition Namysłowskiego. Ja nie mogłam wtedy tego „nowoczesnego” grania strawić, tata upierał się, że jest świetne. Bardzo żałuję , że mój kochany tato nie doczekał lat 90-tych. Myślę, że ojcu bardzo by się spodobała płyta Zbigniewa Namysłowskiego z góralami i kolejne, aż do ostatniej „Polski Jazz – Yes”, którą ja osobiście uważam za jedna z najlepszych w Jego karierze.
Po ojcu pozostała mi kolekcja czarnych płyt Pana Zbigniewa. Szkoda mi ich eksploatować, zatem te starsze dzieła jak i te nowsze mam już tylko w formacie plików komputerowych, ale to wystarczy, żeby śladem ojca darzyć Pana Zbigniewa ogromnym szacunkiem za wszystko co robił.
Wielki artysta – świetny kompozytor, który jak dla mnie zdefiniował polski jazz, a w zasadzie „polską odmianę” jazzu. Namysłowski chyba najlepiej potrafił połączyć tradycję ludową z nowoczesnym jazzem, zachowując odpowiedni balans, proporcje. Tradycja była dla Pana Zbigniewa punktem wyjścia do stworzenia całkowicie nowej jakości, warto choćby posłuchać „Siódmawki”, „Zabłąkanej owieczki” czy choćby „Chóru z gór” z ostatniej płyty. Jeszcze jedno – mój tato zawsze powtarzał, że partytury Pana Zbigniewa są piekielnie trudne do zagrania. A przecież tego w ogóle nie słychać. Kompozycje Namysłowskiego urzekają swoja „lekkością”.
Świetny kompozytor – nawet przebojów pop takich jak „Sprzedaj mnie wiatrowi”, ale też i świetny sideman. Chociaż w przypadku Pana Zbigniewa lepiej by było powiedzieć – „partner” czy też „gość specjalny”. Wystarczy wspomnieć o Komedzie, Niemenie, Novi Singers… Pan Zbigniew asystował przy narodzinach największych płyt polskiej muzyki XX w.
Wielki improwizator – ale świadom wagi tradycji i świetnie obeznany z materią muzyczną. Dzięki temu Pan Zbigniew, nawet posługując się atonalnością, nawet grając fragmenty free, nigdy nie zbliżył się do granicy, po której przekroczeniu muzyka udająca improwizowana zaczyna czasem być happeningiem, nawet hucpą...
Wielki kompozytor, wielki improwizator, wielki autorytet – i dla mnie mistrz zadumanego, lirycznego saksofonu... i dzisiaj to się potwierdzi w trakcie „Quiet Afternoon”…
Ostatni raz miałam okazję usłyszeć Pana Zbigniewa na antenie Dwójki, na koncercie w ramach cyklu jazz.pl. Wczoraj wieczorem znowu sobie odtworzyłam ten koncert. I tak się pożegnaliśmy. Na szczęście muzyka pozostanie.
Jowita
Uwielbiam to akustyczne, koncertowe wcielenie Younga. Kształtował wraz z Cashem moje gusta jeśli chodzi o country a później alt country. Rzadko dziś sięgam po taką muzykę. Patrzę na to, co jest zebrane na „Harvest” to same sztosy. Nie mogę się doczekać aż sobie powtórzę po latach ten album i przyswoję jako całość.
Krzysztof
Nastał czas pożegnania Pana Zbigniewa, a ja, wstydzę się przyznać, ale dzisiejszej płyty, Kujawiaka, nigdy nie słyszałem w całości. Twórczość saksofonisty znam, ale w bardzo małym stopniu. Powodem tego jest, iż jazz, dla mnie jest dopiero teraz wielką otwartą bramą. Jako początkowy słuchacz, uległem fenomenowi amerykańskich muzyków. Zdaję sobie sprawę, że polska (i europejska, i światowa) scena jeszcze przede mną i wierzę, że będą to piękne godziny.
Z dyskografii Namysłowskiego najlepiej kojarzę i cenię – Astigmatic (całe szczęście zdobyty niedawno przy okazji wznowienia i obchodów rocznicy urodzin Komedy). To jedyny album jaki posiadam z nazwiskiem alcisty, przez co najlepiej mi znany. Razem z trąbka Pana Tomasza, panowie rozsadzają mnie od wewnątrz.
Niestety, żyjemy w czasie, w którym żegnamy zbyt wielu wspaniałych artystów. Dlaczego taki czas jest przyczynkiem do tego, abym ja dopiero teraz poznał kunszt Pana Zbyszka?Chcę powiedzieć: to smutne, że dopiero odejście Tych Wielkich powoduje poznanie wspaniałych dokonań. W minionym tygodniu czuję się jak taka Zabłąkana owieczka. Słucham dzisiaj z Państwem do końca!
Przemek
Chyba się odróżnię od większości słuchaczy, którzy piszą do państwa dziś w sprawie pana Zbigniewa. Mój Namysłowski to ten późniejszy Namysłowski, kiedy w składzie jego kwintetu zaczął grać na perkusji Grzegorz Grzyb, czyli czas rozpoczynający się od albumu „Mozart Goes Jazz” (1999). Mieszkam w Stargardzie, mieście, z którego ten nieodżałowany muzyk pochodzi i dlatego interesowały mnie zespoły, w jakich on grał. Szczególnie ważna jest dla mnie płyta kwintetu Namysłowskiego nazwana „Assymetry” z 2006 roku, bo kiedy była promowana na żywo, pierwszy raz zobaczyłem pana Zbigniewa na koncercie (w szczecińskim Royal Jazz Clubie) i wówczas ów krążek został wykonany w całości.
Jego tytuł nawiązuje do metrum, jakie stosuje mistrz w utworach. Takie szalone, rytmiczne łamańce jak 7/4, 5/4, 7/8, które bardzo trudno się wykonuje, a dla uszu koneserów to uczta nie lada... Pierwszy na tym albumie „Poćwiart” to szczególny przykład takich inklinacji – dynamiczny, wysmakowany temat, który według mnie należy do najważniejszych kompozycji w jego dorobku. Grzegorz Grzyb wykonał tu także świetną pracę, bo on doskonale rozumiał intencje mistrza, który był przecież wymagającym twórcą, otaczającym się tylko muzykami, którzy byli na tyle biegli i doświadczeni by te partytury odtworzyć na żywo bez wpadek i pomyłek. Bardzo ciekawie opowiadał o tym dziś w swym programie o 17.00 Krzysztof Herdzin.
Bogdan
To zabawne, że płytę „Harvest” posłuchałem kiedyś ze specjalnej składanki „Harvest Revisited” dodanej do magazynu muzycznego MOJO w lutym 2011 roku. Na tej składance różni wykonawcy nagrali tę płytę w całości i pamiętam, że ciekawie mi się tego słuchało. Ale oryginały Neila Younga słucham dziś z Wami pierwszy raz w życiu! I choć do fanów country rocka niespecjalnie należę, to tej płytki słucha mi się całkiem spoko.
Komeda – Stańko – Namysłowski. Żaden z tej Wielkiej Trójcy nie chodzi już po tym świecie.
Tu też ciekawa historia, bo około dwóch miesięcy temu, będąc przelotem w Warszawie, kupiłem w pewnym sklepie muzycznym płytę „Kujaviak Goes Funky” z autografem perkusisty Czesława Bartkowskiego. Gdy sprzedawca zauważył, że jestem zainteresowany zakupem, zaczął opowiadać o swojej znajomości z polskimi muzykami jazzowymi i o tym jak odwiedzają go czasami w sklepie. Było bardzo miło, ale nie spodziewałem się, że wkrótce Zbigniewa Namysłowskiego nie będzie już wśród nas.
Szymon
Neil Young może być zawsze i o każdej porze, choć nie mam jego ani jednej płyty. Dzisiejsza płyta to w dodatku z tych które najbardziej lubię :-).
Zaskoczyło mnie zaś określenie jego muzykę jako 'country'. W sensie dosłownym prowincji owszem, ale muzycznym dla mnie zupełnie nie. Muzyka country – przepraszam amatorów – to dla mnie blondynki z bardziej rozwiniętymi widocznymi częściami ciała niż intelektem, a panowie cowboye w rodeo lub też jeżdżących na mniej dosłownych bykach, tzn ciężarówkach. Wyjątkiem był Johnny Cash, za którym nie przepadam, ale go szanuję.
A Neil Young raczej mi się kojarzy ze zjawiskiem 'hobo', z bohaterami książek Johna Steinbecka, Kerouaca, facetów krążących – na ogół na gapę – pociągami w poszukiwaniu pracy – i pewnie i miłości :-). Nie piosenki do sobotniej potańcówki cowboyskiej a cudne, poetyckie teksty, w dodatku śpiewany wyjątkowym głosem, który nie ma nic wspólnego z gwiazdorami stylu 'country'.
Anna
W ostatnich dniach bardzo dużo się mówi o Zbigniewie Namysłowskim. Jako słuchacz i fan jazzu od dobrych 35 lat, prawdę mowiąc długo nie mogłem się przekonać do jego muzyki.
Przełom nastąpił niedawno, bo podczas ubiegłorocznego Jazz Jamboree, na którym cały jeden wieczór był poświęcony jemu. Grał w rożnych składach, łącznie z jazz rockowym Air Condition. Koncert był znakomicie przygotowany od strony nawet dramaturgicznej, kiedy zmieniali się muzycy i całość tworzyła spójna, ale też różnorodna całość.
Pan Zbigniew miał wręcz przygotowana konferansjerkę, coś jakby „show” w amerykańskim stylu, gdzie o każdym z muzyków opowiadał coś w humorystyczny sposób. O sobie też mówił z dystansem, nie robił z siebie gwiazdora, legendy polskiego jazzu. Widać było, że muzycy byli swietnie przygotowani i dobrze się bawili, przypominając stare utwory, ale grając też te nowe z ostatniej płyty. Co ważne lider wyróżniał i mocno wspierał młodych muzyków z ostatniego składu. Po koncercie od razu poszedłem kupić płytę jego młodej pianistki Agi Derlak.
Przede wszystkim słychać było siłę w jego grze na alcie, czego na płytach niestety nigdy nie doceniłem. Namysłowski na JJ 2021 to wg mnie jeden z najlepszych koncertów polskich jazzmanów, jaki kiedykolwiek słyszałem. Szkoda, że to się nie powtórzy.
Piotr
Namysłowski był królem polskiego jazzu jak lew jest król dżungli. Nie chcę zahaczyć o banał (jak to zrobiłem w parafrazie z tytułu tej wiadomości), dlatego bardzo osobiste wspomnienie z dzieciństwa. Musiało to być gdzieś w drugiej połowie lat 80. lub na początku lat 90., a ja nie więcej niż 10-14 lat. Jazz był czymś absolutnie nie dla mnie, słuchałem tego, co rówieśnicy – czyli niczego dobrego. Jednak były to jeszcze czasy, kiedy w telewizji były dwa programy i w większości polskich domów telewizor był na nie nastawiony. Kiedy przychodził czas festiwalu – w Opolu czy Sopocie – można zaryzykować tezę, że prawie wszystkie telewizory w polskich domach je pokazywały. A ja – choć zdegustowany – siłą rzeczy stałem się mimowolnym ich odbiorcą. Niewiele pamiętam jako niezainteresowany, ale pamiętam za to jakąś niesłychanie przyciągającą sekcję dętą akompaniującą wykonawcom piosenek. Nie jestem w stanie nazwać choćby jednego z tych wykonawców, ale z całą pewnością wiem, że ta sekcja brzmiała, bo grał w niej Zbigniew Namysłowski. Zapamiętałem to nazwisko na kolejne 30 lat.
Dla mnie Namysłowski to jest esencja polskiego jazzu. Chyba niedostatecznie doceniony za życia.
Robert
Czekam na płytę Zbigniewa Namysłowskiego z zaciekawieniem, zanurzając się w 50 letni album Neila Younga, którego za bardzo nie znam. Dla mnie zawsze był twórcą ścieżki do filmu Dead Man, którą cenię, uwielbiam i uważam za kultową podobnie jak film Jarmusha. Lubię wyprawy w tą amerykańską, muzyczną tradycję, zaangażowany tekst, brzmienie gitary… Cenię też sobie różnorodność płytową w Wieczorze niezależnie, czy są to płyty znane mi czy też będące dla mnie odkryciem. Każda płyta jest nową podróżą i to jest fascynujące.
Ari
***
Tytuł audycji: Wieczór płytowy
Prowadzili: Tomasz Szachowski i Przemysław Psikuta
Data emisji: 13.02.2022
Godzina emisji: 22.00