Craig Taborn tworzy na "Avenging Angel" muzykę typową dla tego wydawnictwa… piękną, liryczną, refleksyjną, wzruszająca, wprawiającą w stan całkowitego oddania się sennym marzeniom. Jego grę doceniłem już wiele lat temu, gdy był wyróżniającym się członkiem zespołu saksofonisty Jamesa Cartera. Na tych nagraniach rzucają się w ucho ich wspólne ostre interakcje, pełne fantazji i przebojowości. Na swojej najnowszej, solowe płycie pokazuje o wiele bardziej stonowane oblicze. Niewielu jest na świecie jazzowych pianistów, którzy przewyższają go w wodzeniu za nos spragnionych fortepianowych improwizacji słuchaczy.
Tord Gustavsen
Używają oręża melancholii także Wolfert Brederode ("Post Striptum") i Tord Gustavsen ("The Well"), dwaj pianiści, którzy swoje najnowsze albumy nagrali w klasycznych kwartetach. Obydwaj mogą prześcigać się w zawodach na najbardziej romantycznego, przesyconego smutkiem, ba, nieraz skrajną rozpaczą artystę. Miejsce nie bez znacznie w ich projektach zajmują u Brederode - klarnecista Claudio Puntin, a u Gustavsena - saksofonista tenorowy Tore Brunborg. To oni nakreślają ramy kolejnych utworów, wchodzą w porywające dyskusje z liderami i czarują długimi, miękkimi, pociągłymi frazami.
W zupełnie innym kierunku niż dwaj wymienieni wyżej pianiści podąża Stefano Battaglia. Muzyk, który przez długi okres swojej zawodowej kariery realizował się w klasyce. W pewnym momencie poczuł jednak ciągoty do improwizacji i dzięki temu od prawie dziesięciu lat nagrywa dla ECM. Co ciekawe, Battaglia każdej swojej płycie stara się nadać jakiś charakterystyczny rys, raz składał hołd Passoliniemu, innym razem poszukuje dróg opisywania muzyki etnicznej współczesnym jazzem, jak miało to miejsce na „Pastorale”. To właśnie ten krążek uważam za kulminacyjny szczyt w jego karierze, na płycie przywołuje przepiękne motywy folkloru śródziemnomorskiego i arabskiego z regionów Andaluzji. Teraz na "The River Of Anyder", rzeki znanej z Utopii Thomasa Moora, nadaje swoim utworom mitologiczne ramy, stąd odwołania choćby do Tolkiena czy Francoisa Bacona. Przede wszystkim jednak, jego najnowszy krążek to pierwszorzędna gra w trio, rozwijająca twórczość wielkich klasyków Billa Evansa, Theoloniusa Monka, współczesnego nam E.S.T i oczywiście Keitha Jarretta.
Stefano Battaglia
A skoro o "klasykach" mowa, to za taki "klasyczny" album można by uznać spotkanie na szczycie Lee Konitza, Brada Mehldau’a, Charliego Hadena i Paul Motiana. Nie widzę najmniejszego sensu obdarzać tych muzyków powtarzanymi po wielokroć epitetami. Wszyscy wiedzą, kim są, jak grają i jaki wpływ mieli i mają na rozwój muzyki improwizowanej. Ich koncert w legendarnym Birdland (niezbyt oryginalny tytuł "Live At Birdland" ) nie przejdzie jednak do legendy, ale tylko dlatego, że miejsce to jest nią tak przesiąknięte, że nawet tak znakomita płyta staje się jedynie cegiełką w pomniku wystawionym wielu wybitnym muzykom, którzy tu grali i nagrywali kolejne przepiękne albumy. Sześć standardów, zapełniona po brzegi płyta, wszystko dopięte na ostatni guzik. Cieszmy się i delektujmy tymi dźwiękami. A że o pianistach jest ten tekst, to spieszę donieść, że najmłodszy z tego towarzystwa Mehldau, wielka gwiazda młodego, ale ogranego już pokolenia, radzi sobie w otoczeniu doświadczonych kolegów jak równy z równymi.
Ten, krótki przegląd artystów fortepianu ze stajni ECM zakończmy oklaskami dla najlepszego, żyjącego jazzowego pianisty Keitha Jarretta. Chociaż wydał on na płytach sporo zapisów swoich improwizowanych koncertów, to jednak wciąż jest świeży, nadal pociąga, nieustannie wytycza nowe kierunki. Na dwupłytowym "Rio" Jarrett udowadnia po raz kolejny, że pod względem tworzenia prawdziwych muzycznych epopei na fortepian solo nikt, naprawdę nikt, nie może się z nim równać. I chociaż latka lecą, a młoda konkurencja rośnie w siłę, to wciąż z wielką przyjemnością słucham kolejnych nagrań z jego samotnych występów.
Mieczysław Burski