Soczi 2014: snowboardziści w opałach. Treningi przesunięte, warunki tragiczne

PAP
Paweł Słójkowski 10.02.2014
Póki co w Soczi zawodnicy snowboardu mają problemy z możliwościami treningu
Póki co w Soczi zawodnicy snowboardu mają problemy z możliwościami treningu, foto: PAP/EPA/JENS BUETTNER

Treningi snowboardzistów zostały przesunięte na godziny wieczorne. Gospodarze zmagają się z przygotowaniem rynny do walki zawodników o medale olimpijskie w konkurencji halfpipe. Jak ocenił Michał Ligocki, w tym stanie ten obiekt się nie nadaje.

- Byliśmy tu w niedzielę wieczorem. Nie dało się trenować. Lepszy pipe był w 1998 roku w Nagano" - powiedział Michał Ligocki (AZS AWF Katowice), który po raz trzeci jest olimpijczykiem (poprzednio był w Turynie 2006 i Vancouver 2010).
Joanna Zając (Inter Cars KS Ski Test Kraków) opisała, że rynna była bardzo miękka i już po jednym przejeździe porobiły się ogromne dziury, a na płaskim zebrało się bardzo dużo sypkiego śniegu. Po niecałej godzinie treningu niektórzy zawodnicy zaczęli się pakować, mówiąc, że to nie ma sensu.
- Tragiczne warunki gospodarze tłumaczyli tym, że odbywały się równocześnie finały mężczyzn w jeździe po muldach. Czy jednak na zawodach najwyższej rangi to powinno mieć znaczenie? Minęły dwa dni treningów, a jestem pewna, że żaden z zawodników nie wykonał swojego przejazdu docelowego, tylko przez fatalne przygotowanie obiektu - zaznaczyła studentka krakowskiej AWF.
Zawodnicy, a także trenerka kadry Iwona Kotuła mieli nadzieję, że po sobotnim treningu będzie lepiej. Niestety, okazało się, że jest znacznie gorzej.

- Halfpipe był bardzo słabo przygotowany. Shaperzy zajęci pomaganiem przy innych dyscyplinach ograniczyli swoją pracę do wybrania sypkiego śniegu z dna pajpu. Obiekt właściwie nie nadawał się do jazdy, a tym bardziej do olimpijskiego treningu. Po półtorej godziny walki z warunkami zarządzono spotkanie kapitanów drużyn i zadecydowano o zakończeniu treningu. Zawodnicy i trenerzy byli zniesmaczeni takim podejściem organizatorów do naszej konkurencji - powiedziała Kotuła.
Poniedziałkowy trening (ostatni przed zawodami) został przesunięty z przedpołudniowych godzin na wieczorne, tak aby śnieg tworzący konstrukcję miał czas bardziej się związać i z sypkiego, rozpadającego się pseudo-pajpu można było uzyskać olimpijską rynnę.

- Miejmy nadzieję, że nie będą to tylko obietnice - dodała trenerka.
Ekipa snowboardzistów wróciła do wioski zniesmaczona i w średnich humorach. "Pod naszą siedzibą spotkaliśmy Piotrka Żyłę, który właśnie jechał wspierać pozostałą część swojej drużyny. Niewiele się namyślając, szybko przebraliśmy się w reprezentacyjne stroje, pobiegliśmy na stołówkę zjeść szybką kolację i już byliśmy w drodze na skocznię" - wspomniała Joanna Zając.
Jak zaznaczyła, stali w bardzo atrakcyjnym miejscu, zaraz przy ścieżce do wyciągu krzesełkowego, gdzie przechodzili wszyscy skoczkowie jadący do góry.
- Mogliśmy przybijać piątki naszym chłopakom, zrobić zdjęcie i wesprzeć dobrym słowem. Niestety, nie udało mi się uchwycić Schlirenzauera - największego idola mojej siostry - ponieważ wyglądał na bardzo skoncentrowanego przed drugim skokiem i postanowiłam dać mu spokój. Oglądaliśmy całe widowisko z zapartym tchem, a przy skokach Kamila Stocha szaleliśmy z radości. To jest naprawdę niesamowite przeżycie być świadkiem tworzenia się historii sportu! - podkreśliła.

ps

sortuj
Skomentuj
liczba komentarzy: 0
    Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!