Powstanie w getcie warszawskim - serwis specjalny
19 kwietnia, w 81. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim, warto przypomnieć zachowane w radiowych archiwach wypowiedzi ostatniego przywódcy dramatycznego zrywu z 1943 roku, również uczestnika Powstania Warszawskiego, po wojnie zaś: cenionego lekarza kardiologa – Marka Edelmana.
Nagrania Polskiego Radia potwierdzają to, co o Marku Edelmanie mówili jego rozmówcy i przyjaciele – nie lubił patosu i wielkich słów ("jego ostry sposób mówienia był zasłoną dymną przed tym, żeby się nie wzruszyć", tłumaczyła Julia Hartwig).
Jeśli już wspominał o swojej działalności w getcie warszawskim, a robił to raczej niechętnie, posługiwał się językiem prostym, dalekim od heroizującej narracji. Starał się wyrażać to, co w jego opinii było najważniejsze: prawdę o człowieku wrzuconym w sytuację niewyobrażalnie trudną. Prawdę o bólu drugiego człowieka, ale i o jego tęsknocie za miłością.
05:15 rozmowa z markiem edelmanem___pr i 31654_tr_4-4_5898c586[00].mp3 Rozmowa z Markiem Edelmanem w 50. rocznicę powstania w getcie warszawskim. Audycja Andrzeja Jeleńskiego (PR, 1993)
"Na wojnie decydujące jest strzelanie"
Na pytanie, czy za decyzją o wybuchu powstania w getcie stało pragnienie, by "uratować ludzką godność" ("zdawaliście sobie przecież sprawę, że w sensie militarnym szans nie macie"), Marek Edelman odpowiadał, że tak. Dodawał jednak przy tym znamienne słowa.
– Z armią uzbrojoną po zęby, przeciwko czołgom i samolotom dwustu kilkudziesięciu chłopców nie mogło zwyciężyć. Ale na wojnie jest inna moralność. Na wojnie decydujące jest strzelanie – mówił.
– Hitleryzm chciał pokazać, że Żydzi nie są ludźmi, bo nie uznają moralności wojennej. Że to są podludzie, pluskwy. Dlatego trzeba było pokazać, że wśród tych kilkuset tysięcy ludzi, którzy żyli w getcie, są ci uznający te same prawa, które rządzą ludzkością i rządzą wojną. Dlatego była ta decyzja powstania w getcie warszawskim. Strzelania do Niemców.
Według Marka Edelmana w czasie powstańczego zrywu z kwietnia 1943 roku po raz pierwszy w okupowanej przez nazistów Europie miały miejsce "większe, na szerszą skalę, strzały do Niemców". I po raz pierwszy od września 1939 roku zdarzyło się wówczas również to, że "zawisł sztandar biało-czerwony nad Warszawą", ten "symbol wolności".
"Pierwszy wielki opór"
– Nikt nie miał nadziei, że wyjdzie żywy z getta. Ale tak się zdarzyło, że kilkadziesiąt osób przypadkowo się uratowało. I ja jestem jednym z nich. Ale pokazaliśmy, że w tamtym momencie nie decydował okupant niemiecki. Że nie są oni panami świata. Że jak się do nich strzela, to się boją tego strzału jak każdy inny. I powstanie też pokazało, że ci Żydzi, zamknięci w getcie w strasznych warunkach, bez jedzenia, spuchnięcie z głodu, potrafili się zachować tak, jak wszyscy inni ludzie w czasie wojny – mówił Marek Edelman.
Czy zatem dzięki temu udało się uratować ludzką godność?
– To są takie bardzo wzniosłe słowa – odpowiadał na tak postawione pytanie Marek Edelman. – Udało się pokazać, że Niemcy są takimi samymi ludźmi jak wszyscy. I pokazać, że w Polsce, w kraju, który został zajęty jako pierwszy, był również pierwszy wielki opór przeciwko hitleryzmowi i przeciwko temu barbarzyństwu.
***
– Zaskoczyło mnie, że takie zapiski w ogóle istnieją. Myślałam, że wszystko, co powiedział, zostało już opublikowane, ale też zdziwił mnie nieco inny obraz Marka Edelmana - o książce "Nieznane zapiski o getcie warszawskim" mówiła w Polskim Radiu jej współautorka Martyna Rusiniak-Karwat.
***
"I była miłość w getcie"
Innym wątkiem radiowych wspomnień Marka Edelmana z czasów getta – stawianym jakby w koniecznym uzupełnieniu do tego o "powinności strzelania" – była opowieści o głodzie miłości. O znaczeniu tego uczucia w getcie, w czasie pogardy i nieustannej obecności śmierci.
- Po wojnie namawiałem wszystkich, by pisali o miłości, ale odmawiali, mówiąc, że to temat nie dla nich. Może Marian Brandys czasami coś pokazywał, ale tylko marginalnie. Nikt nie ruszał tego tematu, nawet Zofia Nałkowska – zaznaczał Marek Edelman. - A przecież miłość to była tak ważna rzecz w życiu tych ludzi. Samemu nie można było przeżyć, pozostać człowiekiem. Zawsze trzeba było mieć drugiego, który myślałby tak samo, który byłby tak samo wciągnięty w ciebie, jak ty w niego. I to jest ta miłość.
Jak się okazało, Marek Edelman postanowił sam podjąć ten omijany, jak twierdził, przez literatów temat. W swojej książce wspomnieniowej, napisanej wraz z Pauliną Sawicką, a zatytułowanej "I była miłość w getcie", przywoływał osobiste, czasami bardzo intymne historie z życia swoich przyjaciół, znajomych, a niekiedy zupełnie obcych ludzi.
– Gdy mówił o horrorze w getcie, podkreślał, jak ważne było kochać i być kochanym – opowiadała w Polskim Radiu Paula Sawicka. – Nie chodziło koniecznie o miłość seksualną, bo przecież jest i miłość rodzicielska, i przyjaźń, wierność, lojalność, ważne było dla niego posiadanie kogoś, na kim można się oprzeć.
02:38 ME.mp3 Archiwalne wypowiedzi Marka Edelmana. Fragmenty audycji Doroty Gacek z cyklu "Rozmowy po zmroku" (PR, 2019)
"Trzeba znać swoją historię"
W radiowych nagraniach z udziałem Marka Edelmana nie mogło zabraknąć tematu pamięci. Powinności pamiętania.
– Gdy skończyło się powstanie w getcie, napisałem raport w tej sprawie. Opowiedziałem w nim, co zrobiło tych kilkuset chłopców. A wam, następnym pokoleniom, zostawiam to, żeby pamięć o tym nie zaginęła – mówił w Polskim Radiu w 1993 roku Marek Edelman.
W innej audycji przywołał opowieść o mężczyźnie pochodzącym z Europy Zachodniej, który osiedlił się w Warszawie na terenie, gdzie kiedyś było getto. – Zapytałem go, czy wie, gdzie mieszka. Odpowiedział, że wie, że coś tam czytał. Że wie, że Warszawę budowano w nocy, bo jak w dzień koparka wjeżdżała, to wyrzucała same kości – opowiadał Marek Edelman.
Jak wspominał, kiedy tuż po wojnie zbudowano pomnik Bohaterów Getta, wokół monumentu "była kupa gruzów". – Potem wyrosło piękne miasto, wprowadzili się nowi ludzie. Dlatego trzeba znać swoją historię, wiedzieć, skąd się pochodzi, gdzie się jest. Młodzi muszą się tego nauczyć – apelował Marek Edelman.
***
Czytaj także:
***
Pamięć o przeszłości – tej tragicznej, dotyczącej bestialstw, których dopuścili się Niemcy podczas II wojny – powinna według Marka Edelmana służyć nie tylko ocaleniu przed zapomnieniem zgładzonych imion i twarzy. Jej zadaniem jest również przypominać o tym, że koszmar ludobójstwa może się powtórzyć.
– Myślałem, że po tym, jak zginęło dziesiątki milionów ludzi, jak zginęło sześć milionów Żydów, kobiet, dzieci, starców, ludzi bezbronnych, że po tym wszystkim ludobójstwa więcej nie będzie – przyznawał. – Tymczasem okazało się zupełnie co innego. Okazało się, że mieliśmy ludobójstwa: w Kambodży, w Somalii, w Bośni.
O wiele łatwiej bowiem, mówił, jest wzbudzić nienawiść do kogoś niż miłość. Ta pierwsza "jest łatwa", ta druga "wymaga wysiłku i poświęcenia". – Człowiek jest bardziej zdolny do zbrodni niż do miłości – przestrzegał Marek Edelman.
jp