Podczas festiwalu ”Animajowka” pokazano około 200 filmów animowanych z 27 państw. Dyplomy i nagrody w postaci”kryształowych ołówków” otrzymali filmowcy z Iranu, Łotwy, Rosji i Białorusi.
Polski film, który zdobył Grand Prix festiwalu, pokazywano pod tytułem ”Zapomniane miasto Świteź”.
Od początku festiwalu obraz ten zbierał dobre recenzje w białoruskich mediach i wśród miejscowych krytyków. Jeden z portali internetowych napisał, że ”Polacy zrobili niezwykły film o historii Białorusi”.
Akcja "Świtezi" rozgrywa się w dwóch planach czasowych: w epoce współczesnej Mickiewiczowi i w średniowieczu, gdy - według legendy - na dnie jeziora Świteź zostało zatopione zaklęte miasto.
Krótkometrażowy, ok. 20-minutowy film, nad którym prace trwały siedem lat, przenosi elementy malarstwa olejnego i temperowego w trójwymiarową przestrzeń, łącząc środki wyrazu klasycznej animacji z efektami i animacją komputerową.
Producentem animacji jest firma Human Ark - warszawskie studio grafiki komputerowej i animacji 3D, które na potrzeby realizacji filmu zgromadziło wykwalifikowany zespół grafików i animatorów.
Jezioro Świteź leży w pobliżu Zaosia na zachodzie Białorusi, gdzie Mickiewicz się urodził. Współcześnie jest popularnym miejscem wypoczynku Białorusinów.
Ceremonia wręczenia nagród odbyła się w środę.
IAR/PAP/agkm
Strona filmu: www.switez.com
Ballada "Świteź"
Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać; twe konie,
Byś się przypatrzył jezioru.
Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,
W wielkiego kształcie obwodu,
Gęstą po bokach puszczą oczerniona,
A gładka jak szyba lodu.
Jeżeli nocną przybliżysz się dobą
I zwrócisz ku wodom lice,
Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą,
I dwa obaczysz księżyce.
Niepewny, czyli szklanna spod twej stopy
Pod niebo idzie równina,
Czyli też niebo swoje szklanne stropy
Aż do nóg twoich ugina:
Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,
Dna nie odróżnia od szczytu,
Zdajesz się wisieć; w środku niebokręga,
W jakiejś otchłani błękitu.
Tak w noc, pogodna jeśli służy pora,
Wzrok się przyjemnie ułudzi;
Lecz żeby w nocy jechać; do jeziora,
Trzeba być; najśmielszym z ludzi.
Bo jakie szatan wyprawia tam harce!
Jakie się larwy szamocą!
Drżę cały, kiedy bają o tym starce,
I strach wspominać; przed nocą.
Nieraz śród wody gwar jakoby w mieście,
Ogień i dym bucha gęsty.
I zgiełk walczących, i wrzaski niewieście,
I dzwonów gwałt, i zbrój chrzęsty.
Nagle dym spada, hałas się uśmierza,
Na brzegach tylko szum jodły,
W wodach gadanie cichego pacierza
I dziewic żałośne modły.
Co to ma znaczyć? - różni różnie plotą,
Cóż, kiedy nie był nikt na dnie;
Biegają wieści pomiędzy prostotą,
Lecz któż z nich prawdę odgadnie?
Pan na Płużynach, którego pradziady
Były Świtezi dziedzice,
Z dawna przemyślał i zasięgał rady,
Jak te zbadać; tajemnice.
Kazał przybory w bliskim robić; mieście
I wielkie sypał wydatki;
Związano niewód głęboki stóp dwieście,
Budują czółny i statki.
Ja ostrzegałem: że w tak wielkim dziele
Dobrze, kto z Bogiem poczvna,
Dano więc na mszą w niejednym kościele
I ksiądz przyjechał z Cyryna.
Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty,
Przeżegnał, pracę pokropił.
Pan daje hasło: odbijają baty,
Niewód się z szumem zatopił.
Topi się, pławki na dół z sobą spycha,
Tak przepaść; wody głęboka.
Prężą się liny, niewód idzie z cicha,
Pewnie nie złowią ni oka.
Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło,
Ciągną ostatek więcierzy:
Powiemże, jakie złowiono straszydło?
Choć; powiem, nikt nie uwierzy.
Powiem jednakże: nie straszydło wcale,
Żywa kobieta w niewodzie,
Twarz miała jasną, usta jak korale,
Włos biały skąpany w wodzie.
Do brzegu dąży, a gdy jedni z trwogi
Na miejscu stanęli głazem,
Drudzy zwracają ku ucieczce nogi,
Łagodnym rzecze wyrazem:
"Młodzieńcy, wiecie, że tutaj bezkarnie
Dotąd nikt statku nie spuści,
Każdego śmiałka jezioro zagarnie
Do nieprzebrnionych czeluści.
I ty, zuchwały, i twoja gromada
Wraz byście poszli w głębinie,
Lecz że to kraj był twojego pradziada,
Że w tobie nasza krew płynie -
Choć godna kary jest ciekawość pusta,
Lecz żeście z Bogiem poczęli,
Bóg wam przez moje opowiada usta
Dzieje tej cudnej topieli.
Na miejscach, które dziś piaskiem zaniosło,
Gdzie car i trzcina zarasta,
Po których teraz wasze biega wiosło,
Stał okrąg pięknego miasta.
Świteź, i w sławne orężem ramiona,
I w kraśne twarze bogata,
Niegdyś od książąt Tuhanów rządzona
Kwitnęła przez długie lata.
Nie ćmił widoku ten ostęp ponury;
Przez żyzne wskróś okolice
Widać stąd było nowogródzkie mury,
Litwy naówczas stolicę.
Raz niespodzianie obległ tam Mendoga
Potężnym wojskiem car z Rusi;
Na całą Litwę wielka padła trwoga,
Że Mendog poddać; się musi.
Nim ściągnął wojsko z odległej granicy,
Do ojca mego napisze:
Tuhanie! w tobie obrona stolicy,
Spiesz, zwołaj twe towarzysze.
Skoro przeczytał Tuhan list książęcy
I wydał rozkaz do wojny,
Stanęło zaraz mężów pięć; tysięcy,
A każdy konny i zbrojny.
Uderzą w trąby, rusza młódź, już w bramie
Błyska Tuhana proporzec,
Lecz Tuhan stanie i ręce załamie,
I znowu jedzie na dworzec.
I mówi do mnie: Jaż własnych mieszkańców
Dla obcej zgubię odsieczy?
Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców
Prócz naszych piersi i mieczy.
Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje,
Krewnemu nie dam obrony;
A jeśli wszyscy pociągniem na boje,
Jak będą córy i żony?
Ojcze - odpowiem - lękasz się niewcześnie,
Idź, kędy sława cię woła,
Bóg nas obroni: dziś nad miastem we śnie
Widziałam jego anioła.
Okrążył Świteź miecza błyskawicą
I nakrył złotymi pióry.
I rzekł mi: "Póki męże za granicą,
Ja bronię żony i córy". -
Usłuchał Tuhan i za wojskiem goni,
Lecz gdy noc spadła ponura,
Słychać; gwar z dala, szczęk i tętent koni,
I zewsząd straszny wrzask: ura!
Zagrzmią tarany, padły bram ostatki,
Zewsząd pocisków grad leci,
Biegą na dworzec starce, nędzne matki,
Dziewice i drobne dzieci.
Gwałtu! - wołają - zamykajcie bramę!
Tuż, tuż za nami Ruś wali.
Ach! zgińmy lepiej, zabijmy się same,
Śmierć; nas od hańby ocali.
Natychmiast wściekłość; bierze miejsce strachu;
Miecą bogactwa na stosy,
Przynoszą żagwie i płomień do gmachu
I krzyczą strasznymi głosy:
"Przeklęty będzie, kto się nie dobije!"
Broniłam, lecz próżny opór,
Klęczą, na progach wyciągają szyje,
A drugie przynoszą topor.
Gotowa zbrodnia: czyli wezwać; hordy
I podłe przyjąć; kajdany,
Czy bezbożnymi wytępić; się mordy;
Panie! - zawołam - nad Pany!
Jeśli nie możem ujść; nieprzyjaciela,
0 śmierć; błagamy u ciebie,
Niechaj nas lepiej twój piorun wystrzela
Lub żywych ziemia pogrzebie.
Wtem jakaś białość; nagle mię otoczy,
Dzień zda się spędzać; noc ciemną,
Spuszczam ku ziemi przerażone oczy,
Już ziemi nie ma pode mną.
Takeśmy uszły zhańbienia i rzezi;
Widzisz to ziele dokoła,
To są małżonki i córki Świtezi,
Które Bóg przemienił w zioła.
Białawym kwieciem, jak białe motylki,
Unoszą się nad topielą;
List ich zielony jak jodłowe szpilki,
Kiedy je śniegi pobielą.
Za życia cnoty niewinnej obrazy,
Jej barwę mają po zgonie,
W ukryciu żyją i nie cierpią skazy,
Śmiertelne nie tkną ich dłonie.
Doświadczył tego car i ruska zgraja,
Gdy piękne ujżawszy kwiecie,
Ten rwie i szyszak stalony umaja,
Ten wianki na skronie plecie;
Kto tylko ściągnął do głębini ramię,
Tak straszna jest kwiatów władza,
Ze go natychmiast choroba wylamie
I śmierć; gwałtowna ugadza.
Choć; czas te dzieje wymazał z pamięci,
Pozostał sam odgłos kary,
Dotąd w swych baśniach prostota go święci
I kwiaty nazywa cary.
To mówiąc pani z wolna się oddala.
Topią się statki i sieci,
Szum słychać; w puszczy, poburzona fala
Z łoskotem na brzegi leci.
Jezioro do dna pękło na kształt rowu,
Lecz próżno za nią wzrok goni,
Wpadła i falą nakryła się znowu,
I więcej nie słychać; o niej.
Adam Mickiewicz
1820-1821