Nazwa "Daddy’s Cash" oznacza dosłownie "pieniądze tatusia" i jak przyznają muzycy tej grupy w Czwórce, ma z nimi dużo wspólnego. - W przypadku każdego z nas na którymś etapie życia pojawia się sytuacja, w której potrzebne są pieniądze taty - tłumaczy półżartem Wojtek, grający na klawiszach.
Po raz pierwszy zaistnieli w społecznej świadomości jako Daddy’s Cash na początku 2012 roku, a już siedem miesięcy później wydali swój debiutancki krążek "That’s what the blues is all about". - Skład był wówczas troszkę mniejszy, byliśmy na etapie budowania zespołu. Jedni przychodzili, inni rezygnowali, wszystko było elastyczne - opowiadają muzycy w "Ex Magazine". - Potem jednak skoncentrowaliśmy się na nagraniach i dziś, podczas tworzenia kolejnego już krążka pt. "Body blues", mamy już ugruntowaną, zgraną grupę ludzi.
Obecnie w zespole jest aż 10 osób. Sami faceci. W Czwórce jednak muzycy przyznali, że podczas prób i tworzenia nowych utworów udaje im się osiągać kompromis. - Musimy się dogadać i nie może być z tym problemów. Dochodzimy do porozumienia bezkrwawo, bez użycia siły - opowiada Wojtek, a Łukasz, gitarzysta i lider grupy dodaje, że dzieje się to "prędzej albo później". Ostatecznie jednak aranżacje nowych utworów muzycy przygotowują wspólnie.
Goście Czwórki przyznają, że blues to właściwie jedyny gatunek muzyczny, który ich kręci. - Jest platformą, na której wszyscy się spotkaliśmy - opowiada Wojtek. - Na świecie miesza się go jednak z innymi gatunkami.
Być może wlaśnie dlatego ich kolejna płyta, trzecia, będzie zupełnie inna od poprzednich. Mniej bluesowa, a bardziej elektroniczna. - Dużo rapu, hip-hop, acid jazz. Granie ciągle tych samych rzeczy szybko by się nam znudziło, więc sięgamy po nowe brzmienia - tłumaczą muzycy w Czwórce. - Wszystko jest już przygotowane. Po cyklu koncertów, które teraz gramy, wylatujemy na nagrania do USA.
(kd/mc)