Już jako kilkuletni dzieciak byłem zafascynowany sportem. Dzięki zestawowi klocków lego, które dostałem od wujka z Niemiec (i tyle go widzieli…) mogłem sam rozgrywać różnego rodzaju zawody, z mistrzostwami świata i igrzyskami olimpijskimi włącznie. Jedną z moich ulubionych zabaw było rozgrywanie konkursu skoków narciarskich, oczywiście z wykorzystaniem wspomnianych klocków lego. Biały klocek (tzw. ósemka) „robił” wtedy za Wojciecha Fortunę, żółty był Yukio Kasayą, a czerwony Walterem Steinerem. Skoki mierzyłem z dokładnością do… pół centymetra, używając do pomiarów centymetra krawieckiego mojej mamy. Piękne to były czasy rozwijające na tyle dziecięcą wyobraźnię, że do dziś pamiętam niektóre rekordy, niemal tak dokładnie jak skok Fortuny w Sapporo, kiedy to lądował na 111. metrze.
Później pieczołowicie notowałem w swoich licznych zeszytach A-5, które gdyby przetrwały byłyby niemal tak sławne jak zeszyt A-4 Krzysztofa Wyrzykowskiego (notuje w nim od lat wszystkie biatlonowe wyniki i ciekawostki), zapisywałem wyniki wszystkich oglądanych w telewizji konkursów skoków z udziałem Stanisława Bobaka czy Piotra Fijasa. Gdy nastała era Adama Małysza ograniczyłem się już tylko do smakowania jego sukcesów i… (trochę wstyd się przyznać) gier komputerowych, w których mimo poważnego wieku z dużą radością wcielałem się w postać Małysza i... szło mi to nawet całkiem nieźle.
Gdy oglądałem ostatni skok Małysza w mistrzostwach świata, w drużynowym konkursie, przez moment pomyślałem jakby to było pięknie, gdyby skoczył najdalej ze wszystkich bijąc rekord skoczni i wyprowadzając nasz zespół na medalową pozycję. Skoczył bardzo ładnie i bardzo daleko, ale ani medalu, ani rekordu jednak nie było… Wtedy zdałem sobie sprawę, że w tych „klockowych” konkursach skoków z dzieciństwa Fortuna zawsze (często z moją pomocą) wygrywał ostatnim skokiem… W Oslo było nieco inaczej… Ale cóż, życie to nie jest bajka i nie zabawa. Jednak klocki lego przetrwały do dziś i moja córka buduje z nich... samochody dla Barbie.
Sportowa pamięć o Adamie Małyszu też pozostanie z pewnością na zawsze. Tylko jakoś tak trochę smutno, że tego skoczka, który przez ostatnie kilkanaście lat zawsze zapewniał mi sportowe emocje, nie będę mógł dopingować w walce o kolejne medale. Przyzwyczaiłem się… i nie raz łapałem się na tym, że przed telewizorem pokrzykiwałem „ciągnij Adam, ciągnij…” . Sport nie znosi pustki i po Małyszu z pewnością będą sportowcy, którzy znów zawojują nasze serca, ale drugiego Małysza nie będzie nigdy…
Zerknijcie na mój radiowy blog
Darek Matyja