Arkadiusz Wojnarowski to prywatnie miłośnik przyrody. W wolnym czasie sadzi marchewkę, buraki i cukinię. Jak przyznaje - takich rzeczy nauczył się jako młody aktor, spędzając w dzieciństwie mnóstwo czasu na planach filmowych, m.in. w "Jance" czy "Urwisach z Doliny Młynów". - Niektóre z tych obrazów kręcone były w pięknych wiejskich plenerach - opowiada producent. - A ja pochodzę z Wrocławia, z blokowiska, więc jako dorosły człowiek chciałem zamieszkać w innych warunkach. To pchnęło mnie ku ogrodnictwu i sadownictwu, które dziś są dla mnie sposobem na odstresowanie.
Najnowsza produkcja Arkadiusza Wojnarowskiego "Bella Mia" to kino familijne, a zarazem komedia, połączona z filmem przyrodniczym. Reżyser przyznaje, że po poprzednim filmie "Droga na drugą stronę", o historii pewnego Rumuna, umierającego w polskim więzieniu z głodu, potrzebował odmiany. - Zawsze staram się łączyć gatunki - mówi gość "Stacji Kultura" i przyznaje, że w Polsce za mało jest filmów dla całej rodziny. - Mamy wyłącznie kino moralnego niepokoju, albo komedie. Brakuje obrazów familijnych, bo nikt ich nie chce finansować, promować, a potem pokazywać w kinach. Przegrywają z konkurencją.
"Bella Mia" stworzona została w koprodukcji z Czechami i oparta jest na faktach - głośnej historii, opisywanej przed kilkoma laty w mediach. Ukazuje losy krów, uznanych za zarażone BSE (czyli "chorobą wściekłych krów") przez młodego, niedoświadczonego weterynarza. W myśl przepisów unijnych stadko musi zostać wybite, więc zwierzęta po prostu uciekają z transportu. Jak przyznaje Wojnarowski to nie tylko rodzinny film o sympatycznych krowach. Historia ma drugie dno i niesie ważne przesłanie.
- Ten film opowiada o przyrodzie i arogancji ludzi wobec zwierząt. O tym, że nie liczymy się z ich potrzebami - mówi Wojnarowski. - Zabijamy je, bo mamy dziwne przepisy, nawet przez chwilę nie zastanawiając się, że stworzenia te też myślą, czują, kochają. I to właśnie chcieliśmy pokazać robiąc ten film.
(kd/pj)