– Czary towarzyszyły nam od zawsze. Przez wieki były powszechną praktyką. Od początku ludzkości ktoś, gdzieś czarował i zapewne do dziś czaruje – zapewnia Tomasz Wiślicz z Instytutu Historycznego UW i Instytutu Polskiej Akademii Nauk. W poniedziałkowym wydaniu „Zostaw wiadomość” udaliśmy się na polowanie na czarownice na kartach historii.
Prześladowanie posądzanych o czary kobiet, zwane potocznie polowaniem na czarownice, rozpoczęło się dopiero u schyłku XV wieku. W Polsce ofiarą procesów o czary najczęściej padały kobiety z nizin społecznych, z marginesu: zajmujące się czarami ubogie chłopki, staruszki zajmujące się zielarstwem, często żebraczki.
Z czego najczęściej wynikały oskarżenia o czary? Zazwyczaj chodziło o konflikty sąsiedzkie, wykluczenie społeczne. Bywało, że z premedytacją skazywano osobę niewinną, jeśli jej śmierć mogła przysłużyć się mieszkańcom, Kościołowi lub rodzinie. Jeśli udowodniono kobiecie dodawanie plugawych substancji do paszy, zakopywanie pod progiem garnków z robactwem, rzucanie uroków powodujących choroby, niemoc seksualną i śmierć, bezzwłocznie stawała przed sądem.
Proces miał określony przebieg. Najpierw podejrzana o czary podlegała torturom. Odbywały się one według dokładnie sprecyzowanego schematu, określającego ich długość, intensywność i sposób, w jaki je przeprowadzano. Najczęściej stosowane tortury to wybijanie stawów lub podpalanie ciała świecą. Niezwykle popularnym zabiegiem było także pławienie czarownic. Służyło ono weryfikacji winy oskarżonej.
Związaną czarownicę wrzucano do wody. Jeśli tonęła, świadczyło to o jej niewinności; jeśli wypływała na powierzchnię, podejrzana trafiała na stos. Bywało i tak, że szlachcianka, aby przekonać się, która z chłopek rzuciła urok na jej trzodę, pławiła wszystkie kobiety we wsi. Jeśli uznano winę czarownicy, palono ją na stosie, dla urozmaicenia stosując różne „zabiegi”. Pokrywanie ciała skazanej świeżym łajnem lub przywiązywanie kamieni do uszu miało dostarczyć pospólstwu dodatkowej rozrywki.
Zachowały się także egzemplarze paktów z diabłem pieczętowane krwią, a nawet opatrzone podpisami samych diabłów. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć cyrograf pisany ręką samego Asmodeusza, wystarczy, że wybierze się do paryskich archiwów.
Am