- To chyba jedyny taki obszar kulturowy, poza weselami, gdzie zachowały się tradycje intonowania ludowych przyśpiewek – opowiada językoznawca, dr Jacek Wasilewski w studiu Czwórki. – Bo, podobnie jak na weselu, gdzie z czasem ludzie dzielą się na kilka mniejszych grup i śpiewają do siebie nawzajem, tu również jedna trybuna zaczyna swoją pieść, a druga, przeciwległa, odpowiada jej swoją.
Zdaniem gościa Czwórki, część zdawać by się mogło zwyczajnych, potocznych słów, w kibicowskim slangu przybiera nowe znaczenie. – Gdybyśmy wylądowali na przykład na "żylecie" na stadionie Legii, ubrani w garnitur, prosto z korporacji i robili sobie zdjęcia komórką, dla pozostałych kibiców stalibyśmy się "paziami" – tłumaczy dr Wasilewski. – I choć dla nas określenie "paź" jest pozytywne, kojarzy się z motylem, albo sympatycznym chłopcem, tam "paź" nie jest niczym dobrym.
W języku kibiców istnieje więcej takich słów. Kolejnym może być określenie "piknik", które wcale nie oznacza rodzinnego wypadu w plener, z kocykiem i koszyczkiem pełnym smakołyków. – Jeśli ktoś jest prawdziwym ultrasem i mówi o pikniku, ma na myśli człowieka, który przychodzi na mecze, ale nie angażuje się głębiej w to, co dzieje się na trybunach, nie "robi oprawy", nie mówiąc już o racach.
Dowiedz się wszystkiego o hierarchii w kibicowskim świecie i poznaj język prawdziwego ultrasa, słuchając całej rozmowy z językoznawcą, drem Jackiem Wasilewskim, po kliknięciu w plik dźwiękowy.
(kd)