Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego z Warszawie wymienia flotę samochodów. Zamiast wysłużonych toyot yaris na trasy egzaminacyjne wyjadą nowiutkie suzuki. Na kursantów padł blady strach. Czy ja umiem prowadzić suzuki? – zadają sobie pytanie.
Jest tajemnicą poliszynela, że kierowcy, którzy na kursach uczą się jeździć np. yarisem, po egzaminie często nie radzą sobie za kierownicą innych aut – ubolewa Katarzyna Frendl, redaktor naczelna portalu motocaina.pl.
W Polsce uczymy się jeździć „na egzamin”, a nie po to, żeby radzić sobie na drogach publicznych – ocenia Katarzyna Frendl. Instruktorzy raz po raz przemierzają z kursantami te same drogi, którymi wiedzie trasa egzaminu. Młodzi kierowcy nie mają szans na oswojenie się z innymi drogowymi realiami. Tymczasem za kurs i egzamin płacą na ogół rodzice. Nic dziwnego, że oczekują w zamian efektu w postaci zdanego za pierwszym razem egzaminu. W ten sposób koło się zamyka.
Młodzi polscy kierowcy umieją więc niewiele. Przez trzydzieści godzin kursu w szkole jazdy przyswajamy sobie tylko podstawowe umiejętności – ocenia gość Czwórki. Tymczasem kurs powinien przygotowywać kierowcę do radzenia sobie w każdej sytuacji i za kierownicą dowolnego samochodu.
Czy świeżo upieczeni kierowcy rzeczywiście mają się czego obawiać, wsiadając do nieznanego modelu auta? – Samochody różnią się przede wszystkim gabarytami – tłumaczy Katarzyna Frendl. Poza tym przyzwyczaić trzeba się do skrzyni biegów, o ile nie mamy do czynienia ze standardową „piątką”.
Warto obserwować innych kierowców, zwłaszcza rodziców. Warto też przyglądać się różnym samochodom. Zdaniem Katarzyny Frendl, zanim pójdziemy na kurs prawa jazdy, mamy dość czasu na poznanie różnych stylów jazdy i różnych samochodów.
Więcej w rozmowie z Katarzyną Frendl. Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.
ŁSz