W audycji "Folk Off" Ania Rusowicz i towarzyszący jej Hubert Gasiul, na co dzień partner zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym, podsumowali w skrócie okres wakacyjnych koncertów. Był to dla nich intensywny czas, ponieważ wciąż trwa promocja ostatniej płyty artystki "Genesis". Wśród miejsc, w których z tej okazji śpiewała, były m.in. wielkie festiwale: Przystanek Woodstock i Jarocin. - Wyjeżdżając w letnią trasę jesteśmy trochę jak ślimak, który zabiera dom ze sobą. Z nami też tak jest, bierzemy swój klimat, swoich ludzi, energię, które później chcemy przekazać na scenie. Pewnie dlatego wszędzie czujemy się dobrze, chociaż to Woodstock jest takim naszym koncertowym domem, bo jego założenia są niezwykle bliskie charakterowi mojej muzyki - podsumowała Ania.
Podczas wielkich imprez plenerowych wokalistka miała okazję na bezpośredni kontakt z rzeszą swoich fanów. Było to dla niej niezwykle pozytywne doświadczenie. - Ja nie jestem osobą, która się zamyka, oddziela od słuchaczy jakimś murem. Wręcz przeciwnie, każde spotkanie z nimi daje mi wielką radość, przyjemność. Ich ciepłe słowa, serdeczność, dają mi ogromną energię, dzięki której aż chce się pracować, nagrywać nowe piosenki, robić wszystko jeszcze lepiej - przyznała Rusowicz.
Maciej Szajkowski nie omieszkał również zapytać Ani o to, czy poprzez nagrania muzyczne utrzymane w klimacie lat 60. chciała niejako odbyć podróż sentymentalną do czasów wielkiej popularności jej matki i tym samym oddać też jej hołd. - Im człowiek jest starszy, dojrzalszy, tym bardziej zwraca uwagę na to, co się wydarzyło w jego dzieciństwie. To jest chyba zupełnie naturalny proces. U mnie przełożyło się to również na muzykę. Jeśli coś jest wartościowe i przetrwało próbę czasu, to warto do tego nawiązywać - skwitowała.
Zapraszamy do wysłuchania całego wywiadu z audycji "Folk Off".
ac/mc