E-learning staje się coraz powszechniejszą formą zdobywania umiejętności i kwalifikacji. Posługują się nim uczelnie i korporacje, ponieważ pozwala uczestnikom wykładów czy szkoleń rozwiązywać zadania w dogodnym dla nich miejscu i czasie. Brak kontaktu oko w oko z wykładowcą czy instruktorem na ogół nie zachęca jednak do systematycznej pracy. Dlatego mechanizmy e-learningowe osadza się na tzw. platformach, które pozwalają kontrolować aktywność uczestników kursów – tłumaczy Bartłomiej Antczak, specjalista w dziedzinie e-learningu.
– Jeżeli korzystamy z rozwiązania udostępnionego przez uczelnię lub przez firmę, najczęściej e-learning odbywa się za pośrednictwem platformy. Pełni ona funkcję „wielkiego brata”: monitoruje twoją aktywność, sprawdza, ile czasu spędziłeś przy zadaniach – mówi gość „Poranka” Czwórki. Inaczej jest, gdy sami wybierzemy się do salonu i kupimy płytę z multimedialnym szkoleniem czy kursem. Wtedy jesteśmy zdani na samodzielne kontrolowanie naszych postępów.
Jak podkreśla gość Czwórki, kursy e-learningowe wymagają od osób uczących się dużej dyscypliny. Są również wymagające z punktu widzenia wykładowców/trenerów. Stąd upowszechnienie tego rodzaju rozwiązań wciąż napotyka na opór sceptyków. – Uporządkowanych musi być wiele spraw, zarówno po stronie studenta, pracownika, jak i po stronie osób, które starają się nas nauczyć – tłumaczy Bartłomiej Antczak.
Gość Czwórki przyznaje, że szkolenia e-learningowe cieszą się mniejszym prestiżem niż tradycyjne. Dlatego ma nadzieję, że niebawem zatrze się rozróżnienie między kursami konwencjonalnymi i e-kursami. – Proces uczenia czy szkolenia jest jeden. E-learning to po prostu wykorzystanie technologii, które mają wspomóc proces. Jeśli trener będzie osobą z wizją i dostrzeże możliwość wykorzystania technologii, wciągnie ją do programu szkolenia – wyjaśnia Bartłomiej Antczak.
Więcej w rozmowie Kasi Dydo z Bartłomiejem Antczakiem. Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.
ŁSz/Czwórka