Logo Polskiego Radia
migracja
migrator migrator 02.10.2008

Moralizatorzy

W związku z kryzysem filozofii dziwi dobre samopoczucie jej przedstawicieli, którzy lubią pouczać, jak żyć.

W związku z kryzysem filozofii dziwi dobre samopoczucie niektórych jej przedstawicieli, którzy lubią pouczać ludzi, jak powinni myśleć i postępować.

Niedawno zakończył się VIII Polski Zjazd Filozoficzny w Warszawie. Idea zjazdu sięga czasów przedwojennych, nie wiadomo jednak, czy korzyści płynące obecnie z tego rodzaju imprezy sprowadzają się do czegoś więcej niż integracja środowiska filozoficznego. Jego przebieg zadziwiał ogromem filozoficznej (nad)produkcji, co przypomina sytuację opisaną przez Hessego na samym początku „Gry szklanych paciorków”: w czasach schyłku i degeneracji kultury płodność jej koryfeuszy osiąga wprost niebotyczne rozmiary. Choć znaczenie filozofii we współczesnym świecie staje się coraz mniejsze, filozofów wciąż przybywa.

Upadek autorytetu filozofii i filozofów idzie w parze z postępującą specjalizacją w obrębie tej dyscypliny. Dziś nie sposób raczej znaleźć filozofa, który jak Kartezjusz, Leibniz czy Kant wniósłby istotny wkład nie tylko w każdą z filozoficznych poddziedzin, ale także – w rozwój nauk. Obecnie spotyka się model uprawiania filozofii, a zwłaszcza historii filozofii, polegający na gromadzeniu interpretacji jednego problemu czy nawet wyjętej z dzieła frazy jakiegoś klasyka. Filozof w takim wydaniu przypomina już nie wykonawcę partytury napisanej przez kompozytora, lecz raczej kogoś w rodzaju muzykologa. Nie jest miłośnikiem mądrości, lecz w najlepszym wypadku miłośnikiem miłośników mądrości, w najgorszym zaś – kolekcjonerem osobliwości.

W związku z takim stanem rzeczy dziwić może dobre samopoczucie niektórych przedstawicieli szacownej profesji. Przejawia się ono skłonnością do pouczania ludzi, jak powinni myśleć i postępować. Najchętniej czynią to ci, którzy zajmują się etyką normatywną. Często przyjmują oni wątpliwą moralnie postawę. Taką zaprezentował amerykański naukowiec John Hardwig, w tekście o eutanazji, zatytułowanym „Is There a Duty to Die?”. Argumentuje on, że w pewnych okolicznościach może istnieć obowiązek dobrowolnego zakończenia lub przerwania życia. Okoliczności te obejmują przypadki, w których przedłużanie życia osoby przewlekle chorej czy umierającej wiąże się z obciążeniami – psychicznymi i materialnymi - osób sprawujących opiekę nad chorym.

Zawarte w tytule pojęcie obowiązku (duty) odsyła do etyki Kantowskiej z jej naczelną zasadą zwaną imperatywem kategorycznym. Przybiera ona różne sformułowania: „Postępuj tak, byś człowieczeństwo drugiego, jak i swoje własne, traktował zawsze jako cel, a nigdy tylko jako środek” albo: „Postępuj tak, by maksyma twojego postępowania przez wolę twą mogła się stać prawem powszechnym”. Test imperatywu kategorycznego przechodzą maksymy, których przestrzeganie może być przedmiotem woli. Jeśli chcę na przykład, żeby wszyscy ludzie mówili prawdę, w życiu kieruję się zasadą szczerości czy uczciwości w relacjach międzyludzkich.

Czy człowiek może chcieć własnej śmierci, gdy staje się ciężarem dla swoich bliskich? Być może, w jakimś sensie słowa „chcieć”. Mogę sobie przecież pomyśleć świat, w którym ludzie tak bardzo troszczą się o siebie nawzajem, że gdy zauważą, że ich egzystencja uprzykrza życie drugiemu człowiekowi, wolą umrzeć niż wyrządzać mu krzywdę (oczywiście jeżeli w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek krzywdzie). Mogę sobie taki świat pomyśleć, a nawet wyobrazić. Nie sądzę jednak, aby ten świat był identyczny z rzeczywistym czy nawet do niego podobny. W praktyce każdy chce żyć, a kiedy oddaje życie dla innego człowieka czy też za niego (w każdym razie z pobudek altruistycznych, szlachetnych) czyni tak powodowany impulsem czy emocją, której, jak sądzę, nie wytworzyła racjonalna argumentacja. Z doświadczenia wiadomo, że ludzie mają skłonność do zabiegania o życie swoje i swoich bliskich. Byłoby czymś nie naturalnym, gdyby dziecko nie miało poczucia obowiązku opiekowania się chorymi rodzicami (z poczucia oczywiście nic jeszcze nie wynika), tak jak nie naturalne jest, gdy rodzice pozbawiają opieki swoje dzieci. Dlaczego Hardwig nie uwzględnił tych obserwacji?

Słabość rozumu, a wraz z nią słabość filozofii, w szczególności zajmującej się teorią powinności, sprowadza się do błędnego przeświadczenia, jakoby rozum czy myślenie pozostawało w jakiejś relacji przyczynowej do postępowania. Nie można być filozofem i odrzucać to założenie. Znaczyłoby to, że w ostatecznym rozrachunku mądrość wypracowana w trudzie dociekań filozoficznych nie znajdzie przełożenia na praktykę, jest więc bezużyteczna. Taki wniosek stoi w sprzeczności z tradycją biorącą swój początek w myśli sokratejskiej, zgodnie z którą celem filozofii jest dobre życie.

Współczesna wiedza o człowieku raczej potwierdza pogląd, że jest on istotą cielesną, zmysłową, która częściej niż rozumem kierowana jest emocjami i impulsami. Rozum z kolei stanowi raczej narzędzie przewidywania i kalkulacji, a nie centrum decyzyjne czy ośrodek kierujący niższymi procesami poznawczymi. Filozofia w ogóle, a etyka normatywna w szczególności jawi się więc jako nieaktualna. Powstaje więc pytanie o rolę i status filozofii w czasach, w których rozum nie cieszy się zbytnim poważaniem. Ma to być działalność artystyczna, opisywanie świata czy krytyka przesądów? Propozycje te odzwierciedlają rozmaite stanowiska i opcje filozoficzne. Jednak pierwsza z nich wyklucza poszukiwanie prawdy, druga czyni z filozofii konkurentkę pozytywistycznej literatury, zaś trzecia skazuje na zależność od przedmiotu krytyki, wtórność, doraźność i kontekstowość. Ale czy, nie narażając się na śmieszność, można chcieć czegoś więcej?

Anna Tomaszewska