Logo Polskiego Radia
Jedynka
Łukasz Kłosowski 29.06.2010

Jak powinna wyglądać dobra debata?

Formuła debaty prezydenckiej zaproponowana przez największe stacje telewizyjne bardziej lansuje prowadzących i same stacje, niż kandydatów. Według gościa "Sygnałów dnia" Wiesława Gałązki, specjalisty od wizerunku, debata powinna wyglądać zupełnie inaczej.

- Z punku widzenia widza najlepiej by było, gdyby obaj konkurenci, mogli ze sobą porozmawiać, zadać sobie pytania, a nawet lekko do siebie postrzelać - mówi. Zamiast trzech moderatorów, powinien być jeden - sprawny i rozpoznawalny dziennikarz.

Z punktu widzenia sztabowca wszystko powinno być dopięte na ostatni guzik – od ustawienia kandydatów, do czasu ich wypowiedzi.

W trakcie jutrzejszej debaty prawdopodobnie nie dojdzie jednak do zadawania pytań bezpośrednio kandydat kandydatowi. Gałązka nie przejmuje się tym, bo uważa, że widzowie będą i tak zaskoczeni, podobnie, jak w minioną niedzielę, kiedy Bronisław Komorowski wyrwał się spod kontroli prowadzących.

- Komorowski tym zagraniem odmienił swój wizerunek – mówi Gałązka. – Wszyscy spodziewali się, że silnym przeciwnikiem będzie Kaczyński, ale z powodu choroby nie był w formie – dodaje.

Błędem ze strony Jarosława Kaczyńskiego było również przyjęcie w końcówce debaty depeszy w sprawie dopłat bezpośrednich. – Nie przyjmuje się wszelkiego rodzaju dowodów rzeczowych, ponieważ widzowie odbierają to w taki sposób, że zostało coś przyjęte do wyjaśnienia – mówi Gałązka.

W trakcie środowej debaty nie należy spodziewać się żadnych rewelacji. Chyba, że pojawiłaby się nagle afera finansowa, albo obyczajowa, jednak to mało prawdopodobny scenariusz.

Zdaniem gościa Jedynki w środę Kaczyński zechce utrzymać swój elektorat oraz zniechęcić elektorat Komorowskiego do pójścia na wybory. Komorowski spróbuje zdopingować tych, którzy nie zdecydowali się głosować za pierwszym razem.

Wadami polskich wyborów, oprócz niskiej frekwencji, jest głosowanie w celu „wyboru mniejszego zła”. Gałązka proponuje umieszczenie w przyszłości na karcie wyborczej rubryki „nie głosuję na żadnego kandydata”.

(łk) ''

Krzysztof Grzesiowski: Kolejny gość w Sygnałach, tym razem przenosimy się do naszego wrocławskiego studia, a tam pan Wiesław Gałązka, specjalista ds. wizerunku, Dolnośląska Szkoła Wyższa. Dzień dobry, witamy.

Wiesław Gałązka: Dzień dobry, witam.

K.G.: Tak na początek, bo będziemy oczywiście rozmawiać o debatach kandydatów na prezydenta przed II turą głosowania, jak pan sobie wyobraża taką idealną debatę, która przyciągnie uwagę wszystkich, będzie emocjonująca?

W.G.: Z punktu widzenia sztabowca czy z punktu widzenia widza, bo...?

K.G.: Może na początek widza, bo tych więcej.

W.G.: Więc na pewno najlepiej by było, gdyby obaj konkurenci mogli ze sobą porozmawiać, zadać sobie pytania, nawet lekko do siebie postrzelać właśnie takimi różnymi trudnymi tematami, ale oczywiście powinien być moderator, jeden sprawny, bardzo znany dziennikarz, który by potrafił zapanować nad obydwoma panami.

K.G.: A z punktu widzenia sztabowca?

W.G.: Z punktu widzenia sztabowca to jest już większy kłopot, bo puszczenie na żywioł, na takie, powiedziałbym, pytania, gdzie nie spodziewamy się, jakie mogą paść, to może być niebezpieczne. Natomiast jak była przygotowywana na przykład debata Bush–Kerry, to te ustalenia sztabowe liczyły chyba 28 albo 36 stron, już nie pamiętam, i ustalały wszystko – od kolorystyki ścian, aby siwizna Kerry’ego dobrze się prezentowała, aż po odległość między tymi konkurentami, którzy stali, więc tutaj żeby nie było widać dysproporcji wzrostu, ta odległość miała wynosić 6 metrów, no i takich różnych ustaleń było więcej, także co do i czasu wypowiedzi, i oczywiście kto po kim, i losowanie, i tym podobnie. To jest trudna praca przygotować debatę.

K.G.: W takim razie chyba nie mamy dobrych wiadomości, mówię o tym z punktu widzenia widzów i słuchaczy, w sprawie drugiej debaty, bo będzie wyglądała tak jak pierwsza – trzy tury pytań, trzy tematy, trzech, troje dziennikarzy. No i zdaje się, że nie dojdzie jednak do zadawania pytań bezpośrednio kandydat kandydatowi.

W.G.: No, ale z pewnością nas znowu zaskoczą, tak jak zaskoczył chyba jako pierwszy pan Komorowski, który wyrwał się trochę spod tej kontroli tych trzech pięknych pań. No, pewnie tym razem nie pozostanie dłużny pan Kaczyński i też pewnie zaskoczy pana Komorowskiego. No, ja podziwiam kulturę obu panów, że jednak dali się powstrzymać i powściągnęli swoje emocje, że panie zapanowały nad panami. No, nie wierzę w to, żeby wszystko poszło bardzo gładko. Ale tak naprawdę to te proponowane przez stacje telewizyjne debaty to moim zdaniem albo mają lansować dziennikarzy, albo po prostu same stacje telewizyjne, które w tym momencie nie dbają o to, czy to jest nudne, czy nie. Ja takie debaty, śmieję się, ze studentami robię przy pomocy kartkówki.

K.G.: A czy to wyrwanie się, o którym pan wspomniał, wyrwanie się Bronisława Komorowskiego już po kilku minutach debaty to był błąd z punktu widzenia fachowca?

W.G.: Nie, to było zaskoczenie. Gdybym miał oceniać takie, powiedziałbym, gry, jakie w debacie mają miejsce, no to to był taki chwyt bardzo dobry, bo pan Kaczyński był pewnie przekonany, że wszystko pójdzie takim tokiem, jak to było ustalone, a tu naraz taki strzał jeden, drugi. No, widać było małą konsternację. Zresztą tak swoją drogą obaj panowie byli potwornie spięci. Niewątpliwie pan Komorowski pewnie miał coś takiego, jak taki lęk, obawę, że się znowu pomyli. No, tym razem wielkim sukcesem było, że nie popełnił żadnej gafy. Ba, nawet powiedziałbym, że trochę odmienił swój wizerunek. Nikt się nie spodziewał, że może w taki sposób dyskutować. Wszyscy spodziewali się, że silnym przeciwnikiem będzie pan Kaczyński, a pan Kaczyński był... chyba z powodu tej choroby, chyba z powodu tego przeziębienia widać było, że był zmęczony i nie w formie, bo nie takiego pana Kaczyńskiego znaliśmy.

K.G.: Pan jeszcze podkreśla ten element na końcu pierwszej debaty, owa kartka, depesza Polskiej Agencji Prasowej w sprawie dopłat bezpośrednich dla polskich rolników. Marszałek Komorowski wyjął ją z kieszeni, pokazał byłemu premiera, a ten według pana popełnił błąd, bo tę kartkę wziął.

W.G.: No tak, nie przyjmuje się tego typu kartek.

K.G.: Dlaczego?

W.G.: W ogóle nie przyjmuje się wszelkiego rodzaju dowodów, nazwijmy to, rzeczowych, ponieważ w przekonaniu widzów może następować taka reakcja, że oto coś jest na rzeczy, zostało coś przyjęte do wyjaśnienia. Oczekujemy tych wyjaśnień, a te wyjaśnienia już późniejsze po debacie nie są takie ważne.

K.G.: Czy podobnie jak procesy sądowe, te w trybie wyborczym też nie są takie ważne?

W.G.: O, te procesy to jest często metoda, zwłaszcza podczas wyborów parlamentarnych, żeby pojawiali się naraz w mediach, które zawsze są zainteresowanie doniesieniami z wokandy, żeby pojawiali się kandydaci nieraz egzotyczni, którzy... [chwila przerwy na łączu]. W tym przypadku w ogóle myślę, że sprawa sądowa była zupełnie niepotrzebna, że pan Komorowski wyszedł trochę w tym momencie na pieniacza, a dla elektoratu pana Kaczyńskiego ta przegrana w ogóle nie ma żadnego znaczenia.

K.G.: No to pomyślmy przez chwilę i pospekulujmy, co też może się wydarzyć w tej drugiej debacie, co takiego może się stać, by któryś z kandydatów zyskał znaczną przewagę, czego efektem będą niedzielne wybory, takie asy z rękawa.

W.G.: No właśnie, tutaj zastanowić się należy, czy będą takie asy. Kiedyś takimi asami był na przykład dziadek w Wehrmachcie. Teraz to już i tak wiadomo, że pradziadek pana Kaczyńskiego był w carskiej armii, no więc nie ma czym grać, można powiedzieć, w obie strony. No, chyba że zdarzyłyby się jakieś bardzo istotne informacje dotyczące powiedziałbym dwóch spraw: albo wyskoczyłaby jakaś afera, nazwijmy to, finansowa, która by poddawała pod wątpliwość uczciwość któregoś z kandydatów, albo afera obyczajowa. Ja nie sądzę, żeby w tej chwili już coś takiego mogło się zdarzyć. W gruncie rzeczy gra obu kandydatów polega na tym, że każdy z nich ma inny interes. Otóż interes pana Kaczyńskiego to jest to, żeby utrzymać swój elektorat i postarać się zniechęcić do pójścia do wyborów elektorat pana Komorowskiego, natomiast pan Komorowski, no, zależy mu z pewnością nie tylko na tym, żeby utrzymać swój elektorat, ale jakby zdopingować tych, którzy jeszcze się nie zdecydowali do tego, by pójść na wybory.

K.G.: Jak pan sądzi, po tych debatach przy okazji wyborów prezydenckich wcześniejszych, także przy okazji wyborów parlamentarnych, czy taki sposób prezentowania poglądów został, no, użyję takiego słowa, kupiony przez wyborców w Polsce?

W.G.: Jeszcze nie. Myślę, że generalnie rzecz biorąc wszyscy zapominają o samych wyborcach. Przyglądałem się wynikom tych wyborów, tej I tury wyborów, i proszę zauważyć, że mieliśmy do czynienia z czymś takim, jak 117 tysięcy głosów nieważnych. Ja nie wierzę, żeby 117 tysięcy osób pomyliło się i oddało z tego tytułu głosy nieważne. Myślę, że od dłuższego już czasu możemy obserwować, że takimi wadami naszych wyborów, w ogóle naszej sceny politycznej jest plebiscytowy charakter wyborów samych, że zazwyczaj głosujemy na mniejsze zło (no, takie głosowanie na mniejsze zło to jest jednak głosowanie na zło) i to, że jest niska frekwencja. Myślę, że doskonałym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie w przyszłości w kartach wyborczych takiej rubryczki przeciwko wszystkim, że nie głosuję na żadnego kandydata albo wręcz jestem przeciwny obu kandydatom czy tam tym kandydatom, którzy znajdują się na liście. Myślę, że wielu wyborców poszłoby i by zagłosowało na znak protestu, że taką ofertę dostają, a nie inną. Inaczej no to jak tu zaprotestować? Głos nieważny moim zdaniem może być ważny, jeżeli wprowadzić takie zmiany.

K.G.: To była propozycja naszego gościa, specjalisty ds. wizerunku, Dolnośląska Szkoła Wyższa, pana Wiesława Gałązki, gość Sygnałów Dnia w studiu wrocławskim. Dziękujemy bardzo za rozmowę.

W.G.: Dziękuję bardzo.

(J.M.)