Logo Polskiego Radia
Jedynka
Andrzej Gralewski 29.09.2010

Bałagan w lotnictwie wojskowym

W Ministerstwie Obrony Narodowej zamiatanie pod dywan jest standardem. A to ono odpowiada za system szkolenia pilotów.
Wrak Tu-154MWrak Tu-154Mfot. east news

Nikt nie chce przyjąć odpowiedzialności za katastrofę pod Smoleńskiem i to jest tragiczne – mówi w „Sygnałach Dnia” Tomasz Hypki, wydawca "Skrzydlatej Polski". Ocenia, że pod względem technicznym przyczyny katastrofy są w zasadzie znane. Ale okoliczności lotu są niejasne.

- Ten samolot w tych warunkach nie powinien lądować w Smoleńsku, a nawet wystartować z Warszawy – potwierdza Hypki słowa Edmunda Klicha, przedstawiciela Polski przy rosyjskiej komisji badającej przyczyny katastrofy prezydenckiego Tu-154 w kwietniu. Dodaje, że podczas przygotowania lotu popełniono koszmarne błędy.

Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby przed takim lotem i to na takie lotnisko wcześniej nie poleciała polska ekipa. Wtedy polski kierownik lotu mógłby powiedzieć załodze – „nie lądujcie”. - To wszystko zostało zniweczone. Czy to z oszczędności, czy z głupoty – mówi ekspert.

Do tej pory nie wiadomo jaki to był lot – cywilny czy wojskowy. Do Smoleńska leciano według procedur cywilnych, potem załoga zaczęła komunikować się w języku rosyjskim. – Czy piloci mieli certyfikat na posługiwanie się tym językiem? – pyta Hypki. W lotnictwie, jeśli coś nie ma certyfikatu lub homologacji to nie istnieje – mówi. I dodaje, że w lotnictwie procedury są bardzo ważne.

Hypki jest bardzo krytyczny wobec ministra obrony Bogdana Klicha. – Za jego kadencji wszystkie problemy są zamiatane pod dywan. - Myśmy prześledzili ostatnie katastrofy i za każdym razem obserwujemy poważne zaniedbania. To jest naprawdę tragiczne – podsumowuje Hypki.

Przypomina, że już po katastrofie wojskowej Casy pod Mirosławcem do ukarano przypadkowego porucznika, a nie wyciągnięto wniosków wobec winnych. – Odpowiedzialni za katastrofę nawet awansowali – mówi gość Jedynki.

Tomasz Hypki zwraca uwagę, że system szkolenia w lotnictwie powinno się zmienić już kilka lat temu i wrócić do tego, który funkcjonował wcześniej. Tamten – według niego - został zniszczony przez jakieś układy personalne, jakieś zaniedbania. Teraz jest jakiś koszmarny bałagan, a loty VIP-ów odbywały się na zasadzie "jakoś się uda". Kilka lat temu samolot z prezydentem Aleksandrem Kwasniewskim lądujac w Smoleńsku wyjechał z pasa. Ten incydent zatuszowano.

(ag)

*

Krzysztof Grzesiowski: W poznańskim studiu Sygnałów Tomasz Hypki, wydawca Skrzydlatej Polski i sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa. Witamy, dzień dobry.

Tomasz Hypki: Dzień dobry.

K.G.: Przedwczoraj u nas, w Radiowej Jedynce, a wczoraj w Gazecie Wyborczej Edmund Klich, płk Edmund Klich, przedstawiciel Polski akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym badającym katastrofę Tu-154 w Smoleńsku mówił o – jego zdaniem – możliwych przyczynach tego wypadku. Ale mówił rzeczy, które dla wielu mogą wydawać się szokujące. Oto po pierwsze (cytuję z wywiadu dla Wyborczej) „według mnie jako doświadczonego pilota ten samolot w tych warunkach w ogóle nie miał możliwości wylądowania i decyzja o podjęciu próby lądowania była całkowicie irracjonalna”. Czy może pan się odnieść do tych słów?

T.H.: No, ja to mówię od prawie początku, to znaczy od momentu, kiedy znane były okoliczności tej katastrofy, te, które zostały ujawnione czy które w jakiś sposób zostały przekazane opinii publicznej, czyli już kilka dni po katastrofie. No, tak właśnie było, w tych warunkach ten samolot z tą załogą lądować nie powinien. Ja nawet później zacząłem mówić to, co powiedział dwa dni temu pan Edmund Klich, że ten samolot z Warszawy nie powinien wystartować, gdyby to wszystko jakoś racjonalnie funkcjonowało, bo trudno lecieć na lotnisko, gdzie jest pogoda, która nie pozwala na lądowanie i ta pogoda się pogarsza. Można próbować startować w sytuacjach dwóch: albo jest nadzieja, że ta pogoda się polepszy, czyli pogoda musi się polepszać już w momencie startu, bo to przecież krótki lot, albo jest też przygotowane lotnisko zapasowe. Tego, jak wiadomo, nie było.

K.G.: Jeszcze jeden cytat z wywiadu, że „przyczyn wypadku należy szukać (uwaga!) w całym kompleksie działań organizacyjnych – w szkoleniu załogi, w przygotowaniach do tego lotu, samego postępowania czy łamania procedur przez załogi na zasadzie: uda się, nie uda”. Mogło tak być?

T.H.: No, ja to mówiłem już kilka lat temu i powtarzam to cały czas, że system szkolenia należało już dawno zmienić, należało wprowadzić zasadnicze zmiany. Ja bym powiedział: nawet wrócić po prostu do tego, co kiedyś, co całkiem jeszcze niedawno było, a co zostało zniszczone przez jakieś układy personalne, przez zaniechania, przez... no, trudno powiedzieć do końca i może bym tutaj to pominął. Ale generalnie wygląda to fatalnie, wyglądało. Z opisu sytuacji, nawet tego, który przedstawia Edmund Klich, wynika, że po prostu nieprawdopodobny bałagan był cały czas i te loty VIP-ów odbywały się na takiej zasadzie właśnie, jak pan przed chwilą powiedział: uda się, nie uda się. Wystarczy powiedzieć tylko o tym, że nikt nie wie, według jakich procedur lądował ten samolot.

K.G.: No więc właśnie, to tego nie da się wyjaśnić tak po prostu?

T.H.: Ja się pytam... No, według mnie to się nigdy nie wyjaśni, dlatego że lot w przestrzeni cywilnej odbywa się według zasad cywilnych i to jest w miarę oczywiste. Natomiast jak załoga przeszła na język rosyjski, to właściwie nie wiadomo, na jakiej zasadzie przeszła na ten rosyjski, bo to było takie indywidualne uzgodnienie. Czy ta załoga miała certyfikaty z języka rosyjskiego, żeby posługiwać się w locie w przestrzeni powietrznej rosyjskiej językiem rosyjskim, bardzo wątpię, według mnie na pewno ich nie miała. Nie miał ich nawet dowódca załogi. W związku z czym tu w ogóle zostały złamane procedury takie elementarne zupełnie. W lotnictwie jest tak, że jak coś nie ma certyfikatu czy homologacji, to tego czegoś nie ma. Albo się ma papier na to, że można danym samolotem latać, albo się pilotem tego samolotu nie może być, nawet jeżeli się zna ten samolot doskonale i umie się nim znakomicie posługiwać. Tutaj procedury i przepisy są niezwykle ważne.

K.G.: Edmund Klich mówi jeszcze o pewnej rzeczy, która miała miejsce, ale o której opinia publiczna, jak rozumiem, dowiedziała się właśnie z rozmowy w Jedynce czy też z wywiadu dla Wyborczej. Jako że wcześniej na lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem lądowały nasze samoloty, między innymi Tu-154 M, okazało się, że swego czasu samolot z ówczesnym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim lądował, ale wyjechał poza pas i cała ta sprawa została zamieciona pod dywan.

T.H.: No, w Ministerstwie Obrony Narodowej zamiatanie pod dywan jest standardem, to znaczy tam właściwie nie ma, nigdy nie ma odpowiedzialności za cokolwiek kogokolwiek. Myśmy prześledzili katastrofę pod Mirosławcem czy późniejsze katastrofy, chociażby Bryzy, gdzie zginęły cztery osoby, gdzie się okazało, że instruktor miał w krwi ślady konopi indyjskich, to też zostało zamiecione pod dywan.

Po Mirosławcu osoby odpowiedzialne nawet awansowały, odpowiedzialne za tę katastrofę w sposób moim zdaniem bezpośredni, a ukarano jakichś pionków, jakiegoś porucznika Bogu ducha winnego. Minister Klich w ogóle nie przyjmuje do wiadomości, że można za cokolwiek odpowiadać. Ja przypomnę, że po katastrofie pouczał, że wszystko się odbyło zgodnie z procedurami, on bardzo chętnie udzieli nauk innym ministrom, jak to powinno wyglądać, i podzieli się tymi systemowymi rozwiązaniami. To jest naprawdę tragiczne. To znaczy za zasłoną pijaru, jakiejś tam promocji, reklamy dzieją się rzeczy, które nigdy się dziać nie powinny. I nowe dowództwo, które jest w tej chwili, ma naprawdę bardzo trudne zadanie (ja trzymam za nimi kciuki), żeby coś z tym zrobić, bo to jest naprawdę fatalna sytuacja. A jeżeli nawet loty najważniejszych osób w państwie są tak... właściwie nawet trudno powiedzieć, że są organizowane, bo nie są organizowane. Jeżeli ten samolot potrafi wypaść z pasa i to się zamiata pod dywan, dla mnie to jest niewyobrażalne.

K.G.: Pan mówił o elementarnych procedurach, które zostały złamane. One same się nie złamały, ktoś je złamał.

T.H.: No tak, ale to... Ja tutaj mówię o zjawiskach ogólnych, dlatego że nie chcę tutaj mówić o konkretnych osobach, które tutaj popełniały różne błędy, tym bardziej że wielu rzeczy nie wiadomo. Akurat od tej strony... I trwa na pewno przygotowanie, już było wiele wystąpień, chociażby generała Czabana, do zdejmowania z siebie odpowiedzialności. Generał Czaban kilka razy powtórzył, że on jako szef szkolenia... jego to nie dotyczyło, bo w strukturze Sił Powietrznych jest kilka szczebli i zanim to dotrze do pilota, to, co on tam ma do powiedzenia, albo w drugą stronę, to właściwie on nie musi na ten temat nic wiedzieć. I obawiam się, że tutaj prokuratura ma bardzo trudne... będzie miała bardzo trudne zadanie i będzie ten kontekst polityczny też zdejmowania z siebie odpowiedzialności wszystkich tych, którzy za bezpieczeństwo państwa, bo nawet nie latania w państwie, tylko państwa, przecież my mówimy o bezpieczeństwie... Jeżeli mówimy o tym, że zginął prezydent, dwóch prezydentów, kilku generałów, to mówimy... najważniejszych, to mówimy o bezpieczeństwie państwa. Nikt za to nie chce przyjąć odpowiedzialności i moim zdaniem to jest główna, najbardziej tragiczna konkluzja z tej katastrofy.

K.G.: Czy sądzi pan, że kontekst polityczny weźmie górę?

T.H.: No, obawiam się, że jest duże prawdopodobieństwo. To znaczy moim zdaniem czysto techniczna, czysto lotnicza część zostanie wyjaśniona, ona w zasadzie już jest wyjaśniona, tutaj są szczegóły na temat dodatkowo jeszcze tych licznych błędów, które popełniła załoga w ostatniej fazie, to, co mówi Edmund Klich na przykład o posługiwaniu się radiowysokościomierzem. Jeżeli byłaby to prawda, a pewnie jest, no to to jest błąd trudny do zrozumienia nawet, znaczy świadczący znowu o poziomie wyszkolenia.

Ja już mówiłem o tym posługiwaniu się językiem rosyjskim. Moim zdaniem bez certyfikatów odpowiednich, co też jest bardzo poważnym błędem, pilot prawdopodobnie nie kontrolował prędkości i jest bardzo prawdopodobne, że ten samolot przeciągnął, czyli stał się już... przestał się utrzymywać jak gdyby normalnie w powietrzu, jeszcze zanim uderzył o ziemię. To akurat poda komisja, tego nie wiemy, to są pewne domniemania, które można na bazie tych informacji, które mamy, analizować, wyliczać, chociażby biorąc pod uwagę te dane ze stenogramu. I to będzie wyjaśnione.

Natomiast odpowiedzialność za ten upadek szkolenia nie tylko w Siłach Powietrznych, ale w całym wojsku, czy za ten brak procedur elementarnych, takich jak na przykład przygotowanie lotniska zapasowego, brak rekonesansu. I o tym mówił Edmund Klich, teraz też o tym powiedział. Kilka lat temu było jeszcze niemożliwe, żeby na takie lotnisko przed wylotem nie poleciała grupa doświadczonych lotników, nawigatorów, którzy by zbadali dokładnie to lotnisko. Mało – którzy pomagaliby przy lądowaniu. Zdarza się tak i może tak być, że mógłby tam być polski kierownik lotu, mógłby tam być polski nawigator, który by powiedział: słuchajcie, pogoda jest taka, nie lądujcie, który by pomógł w jakiejś tam sytuacji. Tak kiedyś bywało. To zostało zupełnie zniweczone. Ja myślę, że z głupoty, z oszczędności, trudno powiedzieć, z czego jeszcze, może z nadmiernej pewności siebie, bo tyle razy się udało, to się znowu uda. To też jest sprawa do wyjaśnienia i do natychmiastowej zmiany.

K.G.: Dziękujemy za rozmowę. Tomasz Hypki, wydawca Skrzydlatej Polski, sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa, gość Sygnałów Dnia.

T.H.: Dziękuję również.

(J.M.)