Kiedy wyjeżdżali na misje, żegnano ich hucznie z udziałem orkiestr wojskowych, a często też polityków. Kiedy ranni, po często wielomiesięcznym leczeniu, wracali do kraju witały ich tylko rodziny. Politycy o nich zapomnieli albo nie chcieli, żeby wyborcy kojarzyli ich osoby z bólem i cierpieniem.
Żołnierze czują się niechciani i nikomu niepotrzebni. Młodzi ludzie, którzy wypełniając rozkazy odnieśli rany, nie mają co ze sobą zrobić. Nie chcą się pogodzić z tym, że wojsko odesłało ich do lamusa.
Do ubiegłego roku armia nie zatrudniała inwalidów, gdyż przepisy mówią jasno - człowiek niepełnosprawny nie może być żołnierzem. Dopiero pod naciskiem Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju, a także środowisk wojskowych zmieniono przepisy tak, że ranni żołnierze mogą starać się o powrót do armii.
- Wracaliśmy do bazy, dostałem czymś w twarz, wypluwałem zęby, żeby się nie zadławić - wspomina starszy szeregowy Emil Uran. Przeszedł 22 operacje, przetoczono mu 12 litrów krwi.
Starszy szeregowy Waldemar Amroży ma usuniętą nerkę, śledzionę, złamany kręgosłup, uszkodzony talerz biodrowy.
- Nie chciałem odejść z wojska, ale mnie do tego zmuszono - mówi chorąży Szymon Kustoś. Bo nie był zdolny do służby. Uważa, że przepisy o pozostaniu w wojsku żołnierzy niepełnosprawnych powinny wejść w życie już dawno. Rozżalony zwraca w "Sygnałach Dnia" uwagę, że politycy musieli liczyć się z tym, że jak wysyłają żołnierzy na wojnę, to będą zabici i ranni.
Żołnierze poszkodowani poza granicami kraju mogą starać się o powrót do armii do końca tego roku.
Na misjach od 2003 roku zostało rannych około 300 polskich żołnierzy. Dla tych, którzy chcą i mogą wrócić, utworzono 35 etatów w wojskach lądowych.
Rozmawiała Ewa Szkurłat.
(ag)
Aby wysłuchać rozmów, wystarczy wybrać "Weterani" w boksie "Posłuchaj" w ramce po prawej stronie.
"Sygnałów Dnia" można słuchać w dni powszednie od godz. 6:00.