Dorota Arciszewska-Mielewczyk (PiS) w magazynie "Z kraju i ze świata" odpierała zarzuty, że w obecności jej i Anny Fotygi przed cmentarzem w czasie ekshumacji ciała Anny Walentynowicz była intencja czysto polityczna. Posłanka mówi, że wszyscy chcą wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Na gdański cmentarz wybrała się, by uhonorować zmarłą. – Nie poszłam na cmentarz, by rozwijać wątki polityczne, ale by stanowić wartę przy pani Annie – wyjaśniała. Zaznaczyła, że są i inne podstawy do tego, żeby parlamentarzyści przyglądali się ekshumacji. – Mamy mandat społeczny, jesteśmy poważnymi osobami, poseł ma nadzorować pracę organów państwowych – powiedziała. – Nie szłyśmy tam z panią Fotygą, żeby robić zadymę – argumentowała posłanka. Dodała, że właśnie by zachować powagę, zrezygnowały z dłuższych rozmów z policjantami. I dodaje, że przy okazji mogła zauważyć, że ekshumacja była źle zorganizowana, co świadczy o niekompetencji odpowiednich organów.
Posłanka podkreśliła, że najważniejszą sprawą jest potraktowanie rodziny, która musiała uczestniczyć w takim spektaklu. Gość Jedynki mówi, że cała sytuacja jest wynikiem kolejnych błędów w sprawie katastrofy. – Moim zdaniem kłamano, że przesiewana była ziemia. Patomorfolodzy nie robili żadnej sekcji zwłok. Trumny nie były otwierane. Wrak został umyty i pocięty (…). Nie ma komisji międzynarodowej, choć zginęli oficerowie NATO. Rząd nie zwrócił się do strony amerykańskiej o materiały, które mogą pomóc – wyliczała parlamentarzystka. Uważa, że gdyby nie złamano pewnych procedur, nie byłoby przykrych sytuacji, domniemywania, co się stało.
Rozmawiał Przemysław Szubartowicz
agkm
>>>Przeczytaj całą rozmowę