Prezydent Mali Dioncounda Traoré podjął decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w całym kraju. Decyzja związana jest z rządową ofensywą przeciwko oddziałom islamskich fundamentalistów. Jak wyjaśnia gość "Sygnałów dnia" radiowej Jedynki Kacper Rękawek z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, w Mali mamy do czynienia ze specyficzną wojną domową. Zamieszkujący północ tego kraju Tuaregowie walczą od wielu lat o większą autonomię.
Do tej walki niedawno niespodziewanie dołączyły okoliczne islamistyczne grupy terrorystyczne, które zajmują się głównie szmuglowaniem przez Saharę ludzi, broni i narkotyków. - Dżihadyści wyczuli w tym powstaniu Tuaregów szansę na wykrojenie państewka dżihadystycznego. To, co rok temu było rebelią Tuaregów, dziś jest rebelią islamistyczną - ocenia gość Jedynki.
W konflikt zaangażowali się Francuzi, którzy mają w Afryce wielu obywateli, wiele baz wojskowych i wiele interesów. Zielone światło dla tej interwencji dała Organizacja Narodów Zjednoczonych. Jak podkreśla Rękawek, to wcale nie będzie łatwa akcja, ponieważ islamscy partyzanci są bardzo dobrze wyszkoleni, mają sprzęt.
"Myślę, że pytanie w naszą stronę padnie"
Najważniejsze zadanie, jakie stoi przed państwami, które zaangażowały się w konflikt to wyszkolenie armii Mali. Ten ciężar na siebie wzięli żołnierze z innych krajów afrykańskich, ale nie wiadomo, czy sobie z tym poradzą. Francja może ich wspomóc, ale w pewnym momencie prawdopodobnie również dojdzie do wniosku, że trzeba poprosić o pomoc inne państwa europejskie.
- Myślę, że pytanie w naszą stronę padnie - uważa ekspert. - Może się okazać, że w Mali będą nasi żołnierze - dodaje. Jego zdaniem jeśli okaże się, że nasz kraj angażując się w Mali może coś zyskać na arenie międzynarodowej, będzie to argument za wysłaniem żołnierzy do Afryki.
Wysłuchaj całej audycji!
Rozmawiali Daniel Wydrych i Krzysztof Grzesiowski.
>>>Cała rozmowa do przeczytania