Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Kamila Kolanowska 12.12.2011

Zachowania klawiszy

Były takie momenty jak przesłuchania, kipisze, przeprowadzano nas z celi do świetlicy, ja wtedy dostałem pałą po głowie przechodząc z jednego do drugiego pomieszczenia, kazali nam się rozbierać. Inni się rozbierali, ja nie chciałem, powiedziałem: ma pan na czapce orzełka, a ja przed orzełkiem nie będę się rozbierał.

Byli zdziwieni, ale mnie zostawili w spokoju, niektórym bardziej opornym klawisz końcem buta slipy ściągał... Służba więzienna zachowywała się różnie: byli tacy, o których nie można powiedzieć, że nam sprzyjali, ale nie represjonowali, nie robili szczegółowych rewizji, ale przyszli i tacy, którzy się odnosili się bardzo brutalnie...

Gabriel Janowski

Po pewnym czasie agresja internowanych wobec klawiszy zanikła. Te stosunki między nami stawały się łatwiejsze. Oni przymykali oczy na różne rzeczy. Ja byłem wśród tych osób, które od początku starały się do służby więziennej podchodzić po ludzku, nie czepiać się.

W momencie kiedy były pierwsze dary z zewnątrz, dostaliśmy z MCK jakąś wędlinę. Podzieliłem się nią z klawiszem. On był taki szczęśliwy bo zawiózł do rodziny swojej i powiedział: nie jesteśmy tacy źli skoro internowany dał mi salami.

Ja potem pukałem w drzwi i mówiłem: czy mógłby pan mnie do mojego brata zaprowadzić. On: nie ma sprawy, jak nie ma tego złośliwego klawisza to nie ma sprawy.

Rozpocząłem tez handel z osobami, które nas pilnowały. Chłopcy, którzy nas pilnowali to była rezerwa Milicji Obywatelskiej, ludzie którzy normalnie byli w Solidarności, ale wzięli ich do tej milicji. Z nimi prowadziliśmy handel wymienny. Tak to się skończyło, że trzy razy nam obsługę klawiszy zmieniano.

Witold Sielewicz

Byłem w celi z Januszem Andermanem. Januszowi nie chciało się wychodzić na spacerniak, na spacer. No i leżał na górnej pryczy, wszyscy z celi wyszli. Nagle wchodzi klawisz, myszkuje, wszystko ogląda. Janusz do n niego krzyknął z góry: a pan co tu robi? A klawisz wyjął klucz, potrząsną nim i mówi: a ja nic, badam tylko czy się krata nie rozlata. I zaczął stukać kluczem w kratę.

Sławomir Chojecki

Bardzo mi było żal tych klawiszy i czułem z nimi zwyczajną ludzką solidarność, bo oni tam mieli bardzo trudną sytuację i jedni zachowywali się fajnie, a inni agresywnie, bo też byli prześladowani przez nas, taka jest prawda...

Spotykali się z taką niechęcią osadzonych, którzy robili sobie wroga z tych ludzi, a oni też byli ofiarami tej całej sytuacji.

Tomasz Jastrun

Oni mieli z nami problem, bo nie byliśmy więźniami kryminalnymi, nie mogli nas traktować tak bezosobowo i brutalnie. Było wiele osób wykształconych, z tytułami naukowymi, więc to ich trochę onieśmielało.

Staraliśmy się zachowywać naturalnie, nie ulegać modom więziennym. Bo niestety takie zjawisko nastąpiło, że część kolegów zaczęła mówić slangiem więziennym, troszkę przejmować więzienne zwyczaje, nasiąkać atmosferą więzienną. Uważałem, że zachowując się w ten sposób pokażemy klawiszom, że jesteśmy na tym samym poziomie, co więźniowie kryminalni i im będzie łatwiej nas stłamsić.

Cały czas trwała taka cicha walka z klawiszami. Nawet o gaszenie światła, wykonywanie poleceń. Każdego jakoś nazywaliśmy: Wątrobiana - bo miał plamy wątrobowe, Mała Główka itd.

Pamiętam nazwisko Kapiszewski - dowódca, który dowodził przeszukaniami. Nazwisko pasowało do tego co robił. Jeden z komendantów nazywał się chyba Ołdakowski, to mi utkwiło, bo była taka słynna rodzina bandytów wołomińskich.

Wiktor Mikusiński

Jak ja przyszedłem do naszej celi to dostałem taką wiedzę, że nie chodzimy na rozmowy z ubekami i nie walczymy z komuną na poziomie strażników więziennych. Więc staraliśmy się być neutralni. I ci strażnicy byli w zasadzie fajni. Według mnie to był jakiś lepszy wybór dokonany, bo oni byli spokojni, nawet jak ktoś się starał im grać na nerwach to nie reagowali.

A nawet mieli poczucie humoru. Kiedyś złapaliśmy szczura w celi, bo były szczury. W pułapkę, którą nam straż więzienna dostarczyła. Szczur został złapany w nocy. Na środku celi stał w klatce. Jak rano przyszedł klawisz nas liczyć czy wszyscy są, czyli robić celówkę to powiedział: o jest nowy, trzeba wpisać.

Bo porządek dnia był taki, że codziennie inna osoba stawała o szóstej godzinie, żeby odebrać dla nas śniadania. Zaczynała grać betoniara i kalifaktorzy, czyli room service więzienny zaczynał roznosić jedzenie.

Braliśmy tylko chleb, bo kawa się nie nadawała do picia. Jak wszyscy wstali to się robiło śniadanie z jakiś tam serków, puszek. Gotowało się wodę na herbatę. Strażnicy, przynajmniej jak ja trafiłem do celi nie reagowali na to, że jest instalacja do gotowania herbaty.

Wcześniej to trzeba było instalować, rozłączać, żeby tego nikt nie zobaczył. Tutaj po chamsku, od żyrandola szedł drucik do łóżka, a drut był towarem deficytowym. Prycza robiła za przedłużacz. Pod kaloryferem stał słoik. Dwie połówki piły w nim i dwa druciki. Jeden się przykładało do kaloryfera, drugi do łóżka. Zaczynał krążyć prąd i to się lutowało momentalnie. W minutę słoik wody był zagotowany. Wodę rozlewało się do małych słoików.

Żeby się nie pomyliły, to każdy miał odpowiednią ilość gumek aptekarek na swoim słoiku. W tym się parzyło kawę. Nie korzystaliśmy z kubków więziennych, bo były aluminiowe i ten smak aluminium dominował, niezależnie, co by się piło.

Kawa, herbata były z paczek, aprowizacja była dobra. Parzenie kawy to był cały rytuał. Po zalaniu kawy zakręcało się słoik, okręcało się szalikiem i ona się parzyła przez jakiś czas, lepiej niż w kubku.

W więzieniu takie duperele, ponieważ zajmują czas, są cenne. Jak już wszyscy byli po śniadaniu to każdy zaczynał robić to na co miał ochotę, czyli czytał.

Wiesław Bieliński

Do nas najstarszych, doświadczonych klawiszy dawali, bo oni się czuli niepewnie. Poza tym w Białołęce w randze porucznika był klawiszem mój i Andrzeja Celińskiego kolega z socjologii, niejaki Mieszkowski tak zwany Dziadek. On przekazywał nam różne informacje, na przykład jak część ludzi z Białołęki wywieziono do Drawska, to wiadomo było gdzie jadą. Tak, że mieliśmy swojego człowieka wśród służby więziennej.

W Białołęce kwitło życie religijne, o godzinie czwartej odbywały się modlitwy i pamiętam, że klawisz powiedział: panowie ja z rodziną też się modlę, ale nie przez okno. Tak, że nie spotkałem się z żadną brutalnością z ich strony. Oni czuli się zażenowani, że przyszło im spełniać taką funkcję. Nie mogli się wykręcić, bo taka była ich praca, ale oni na pewno woleliby obcować ze skazanymi, bo tam sytuacja była czystsza.

Marek Karpiński

Któregoś dnia przyszedł po mnie do celi strażnik i zaprowadzono mnie do naczelnika więzienia. Prowadzono mnie przez długie korytarze kompletnie puste. Widać było, że tam trwał remont, bo leżały różne narzędzia i jakieś wiadra z farbą.

Kazano mi poczekać przed tym gabinetem. Strażnik poszedł zameldować, że mnie przyprowadził. Patrzę leży śrubokręt i nóż, które malarze zostawili. Szybko zwinąłem je do kieszeni kurtki i pomyślałem, że kolegom się przyda. Zostałem wprowadzony do gabinetu, gdzie siedział oficer w mundurze wojska polskiego z dystynkcjami pułkownika.

Przedstawił się jako pułkownik Romanowski. Sprawdził moje personalia, zapytał czy mam żonę i dzieci. Powiedziałem, że tam. Powiedział wtedy do mnie: będziecie przebazowani. Ja mówię: a co to znaczy przebazowani?

Zapytał czy chcę papierosa, a miał karton Carmenów. Ja nie znosiłem Carmenów, bo paliłem Extra Mocne, ale pomyślałem, że może się komuś przyda. I mówię: panie pułkowniku to dwie paczki poproszę. On oniemiał, a jak mówię: jak mnie pan częstuje to dla kolegów wezmę. I on mi je dał. Więc ja je schowałem do kieszeni. I mówi: no to będziecie przebazowani. Ja mówię dokąd. A on: daję wam słowo honoru oficera wojska polskiego, że będziecie pod opieką wojska polskiego, a nie ZOMO. Ja mówię: jak tak, to dziękuję bardzo. Wstałem i poszedłem sobie.

Jak przyszedłem do celi, to zostawiłem kolegom te łupy i po chwili mnie wyprowadzono już z celi. Zobaczyłem, że jestem w towarzystwie Jurka Markuszewskiego, Jacka Bocheńskiego, Andrzeja Kijowskiego, czyli kolegów z PEN Clubu. Mówię: cześć chłopaki jak się macie. I zaprowadzono nas do autobusu.

To było śmieszne, bo strasznie srodzy zomowcy byli, uzbrojeni po zęby: w broń krótką, broń długą, w pałki. Widocznie strasznie się musieli bać.(...) Była jeszcze z nami Halina Mikołajska, Anka Kowalska i Teresa Bogudzka. Zawieźli nas do helikopterów na Bemowo.(...) Trafiliśmy do Jaworza.

Michał Komar

Traktowano nas zupełnie nieźle, także inni więźniowie, a wiadomo, że w więzieniach jest zawsze pewna hierarchia. Na szczycie stoją ci, którzy rzucili największe wyzwanie władzy i społeczeństwu, drobny kieszonkowiec jest niżej niż bandzior, a bandzior niż morderca.

Nas traktowano z dużym respektem i to nie dlatego, że za Solidarności podobno poprawiała się sytuacja w więzieniach, ale dlatego, że byliśmy odbierani jako ci, którzy rzucili wyzwanie w najwyższym wymiarze temu systemowi.

Janusz Onyszkiewicz