Logo Polskiego Radia
Jedynka
Marlena Borawska 13.12.2010

Stan wojenny według Fiszbacha

Tadeusz Fiszbach - człowiek, który 29 lat temu sprawował funkcję pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku.
Akcja Młodzi Pamiętają, zorganizowana przez Fundację Odpowiedzialność Obywatelska, w 29. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego.Akcja Młodzi Pamiętają, zorganizowana przez Fundację Odpowiedzialność Obywatelska, w 29. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego.(fot. PAP/Jacek Turczyk)

Fiszbach sprzeciwił się ówczesnej władzy i stanął po stronie robotników. Na antenie Jedynki opowiadał o wydarzeniach tamtych dni. W nocy z 12 na 13 grudnia otrzymał polecenie, aby udać się do domu Lecha Wałęsy i skłonić go do dialogu z władzą.

- Gdyby było polecenie, żeby być przy aresztowaniu to obaj wraz z profesorem Kołodziejskim, wojewodą gdańskim odmówilibyśmy – mówił Fiszbach zaprzeczając jakoby dostał rozkaz internowania bądź aresztowania Wałęsy.

Miał pojechać do Wałęsy i przekonać go, żeby poleciał do Warszawy na rozmowy polityczne o aktualnym stanie rzeczy po decyzji o stanie wojennym.

- Pojechaliśmy z dużymi oporami, bo baliśmy się tego, że pójdzie informacja, że byliśmy przy internowaniu – opowiadał gość redaktora Wojewódki.

Pierwsze podejście było nieudane. Lech Wałęsa na przedstawioną mu prośbę odpowiedział: „Tak nie rozmawia Polak z Polakiem”.

- Rozumieliśmy to – komentował Fiszbach, który był gościem redaktora Pawła Wojewódki.

Przed mieszkaniem Lecha Wałęsy stała wtedy grupa zomowców z łomami. Mieli wejść do zabarykadowanego mieszkania Lecha Wałęsy.

- Było polecenie, że jeśli Lech Wałęsa otworzy drzwi to, żeby nie dopuścić do ich zamknięcia, wejść i wyciągnąć go siłą – opowiadał Fiszbach i dodał - Nie zgodziliśmy się na to.

Do mieszkania weszli sami. Wałęsa odmówił podjęcia rozmów. Wówczas Fiszbach wrócił do Komitetu Wojewódzkiego i przez telefon rządowy poinformował władze, że misja nie została zrealizowana.

- Wcześniej rozmawiałem z Mieczysławem Rakowskim i z Kazimierzem Barcikowskim. Powiedziałem: Kazimierz nie mogę pojechać, bo będą stoczniowcy, strącę twarz. Byłem przy internowaniu – zdradzał szczegóły gość Jedynki.

Barcikowski rozumiał sytuację i podjął próbę przekonania generałów. Nie przekonał ich, a Fiszbach musiał po raz drugi udać się do Lecha Wałęsy.

- Wałęsa już był ubrany, podjęliśmy rozmowę – opowiadał.

Aby wysłuchać całej rozmowy wystarczy kliknąć "Tadeusz Fiszbach" w boksie "Posłuchaj" w ramce po prawej stronie.

(mb)

*

Paweł Wojewódka: W Gdańsku gościmy Tadeusza Fiszbacha, polskiego polityka, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku, uczestnika Porozumień Gdańskich, posła na sejm kontraktowy. Postać znana – i to chyba nawet bardzo znana – i nie lubiana przez swoich byłych kolegów partyjnych. Dobrze mówię? Pana sprzeciw przeciwko stanowi wojennemu nie przysporzył panu zwolenników.

Tadeusz Fiszbach: Tak zapewne było, ale nie w Gdańsku. W Gdańsku w przewadze dominowała koncepcja, która zwyciężyła, a więc rozmowy, dialog, nie siłą, tak jak w grudniu 1970 roku.

P.W.: Czy to prawda, że przyjechali do pana w nocy 12 grudnia, z dwunastego na trzynastego, z prośbą, żeby wziął pan udział w internowaniu Lecha Wałęsy? Takie informacje są podawane.

T.F.: Nie przyjechali i nie z prośbą o internowanie, a tym bardziej aresztowanie, jak częściowo w prasie daje się zauważyć. Ja otrzymałem polecenie, aby udać się do Wałęsy, bo gdyby było polecenie, aby być przy aresztowaniu czy internowaniu, obaj z profesorem Kołodziejskim, wojewodą gdańskim, odmówilibyśmy. Polecenie było takie: pojechać i przekonać, skłonić Lecha Wałęsę, aby poleciał do Warszawy na rozmowy polityczne o aktualnym stanie rzeczy, po decyzji o stanie wojennym, samolot czeka. Pojechaliśmy z dużymi oporami, bo baliśmy się tego, że pójdzie informacja. No, przez kogo inspirowana, łatwo się domyślić, że byliśmy właśnie przy internowaniu. Tak nie było. Zgodziliśmy się. Też po wielu latach admirał Janczyszyn powiedział mi, co by było, gdybyśmy się nie zgodzili na zrealizowanie tego polecenia – internowaniem. Pojechaliśmy, pierwszy raz, pierwsze podejście było nieudane.

Lech Wałęsa odpowiedział nam na przedstawioną prośbę: tak nie rozmawia Polak z Polakiem. Rozumieliśmy to. Zresztą przed wejściem do mieszkania Lecha Wałęsy stała grupa zomowców z łomami, było polecenie, a Lech Wałęsa, który się zabarykadował, jak nas informowano, otworzył drzwi, żeby nie dopuścić do ich zamknięcia, wejść i wyciągnąć go siłą. Sprzeciwiliśmy się temu. Weszliśmy obaj, Wałęsa odmówił, wróciłem do komitetu wojewódzkiego i przedzwoniłem przez telefon rządowy, że misja, polecenie nie zostało zrealizowane z takich to przyczyn. Polecenie... Porozmawiałem wcześniej z Mieczysławem Rakowskim, następnie z Kazimierzem Barcikowskim, którzy rozumiał mnie. Ja mówię: Kazimierz, nie mogę pojechać, bo będą stoczniowcy... stracę twarz. Byłem przy internowaniu. Ja cię rozumiem, przyjdę przekonać generałów. Nie przekonał. Musisz jechać. Pojechaliśmy i drugi raz. Wałęsa już był ubrany. Podjęliśmy rozmowę. Ja poprosiłem, żeby pani Danusia wpuściła do mieszkania pułkownika, który przewodził tej grupie zomowców, żeby swoim mógł zameldować, że był w czasie rozmowy, bo też o uwiarygodnienie tej sytuacji chodziło. Wszedł i rozmawiał w przedpokoju z panią Danutą Wałęsową, myśmy z panem Lechem Wałęsą w pokoju. Jadę. Myśmy chcieli, jeden z nas, polecieć z panem przewodniczącym do Warszawy, ażeby miał gwarancję bezpieczeństwa. Mówi: nie, zostańcie, bo tu 16 grudnia pod pomnikiem przewidywana jest manifestacja społeczeństwa gdańskiego, czołgi stoją, może być groźnie, może się przelać krew, wy możecie tylko nad tym zapanować. I to nas przekonało. Lech Wałęsa w naszym towarzystwie zszedł, zomowów już nie było, bo poleciłem pułkownikowi, ażeby ich oddalił, wsiadł do samochodu, pojechał na lotnisko, poleciał na rozmowy polityczne do Warszawy, które nie dały rezultatu pożądanego przez władze centralne, i potem nastąpiło internowanie. Taki był stan rzeczy.

P.W.: Ale chyba mimo wszystko Warszawa panu nie dowierzała, dlatego że jak zwrócił pan uwagę na to, że 12 grudnia bardzo dużo wojska widać...

T.F.: Tak.

P.W.: ...i coś się dzieje, zadzwonił pan do generała Milewskiego, ówczesnego szefa...

T.F.: Tak.

P.W.: ...Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, no i usłyszał pan, że... Pozwoli pan, że zacytuję...

T.F.: Tak.

P.W.: ...„No, wiecie, towarzyszu, Fiszbach, są zamiecie, oni jadą oczyścić drogi”.

T.F.: Tak było. A informacje o tym, że jadą ze Szczytna i z Kołobrzegu jednostki wojskowe, otrzymałem od prałata Henryka Jankowskiego. On do mnie przedzwonił, ja prowadziłem spotkanie egzekutywy komitetu wojewódzkiego i tę informację mi przekazał. Poprosiłem Jurka Kołodziejskiego, wojewodę gdańskiego, żeby przedzwonił do Warszawy. Wtedy ja drugi raz podszedłem i taką odpowiedź jak pan redaktor cytował otrzymałem.

P.W.: No dobrze, a co było dalej? Bo pana sprzeciw przeciwko stanowi wojennemu był jasny, czytelny i wyczuwalny. I jak to się dla pana skończyło?

T.F.: Złożyłem rezygnację. Przed Wigilią Bożego Narodzenia ustną, na ręce osoby, którą darzyłem zaufaniem, Kazimierzowi Barcikowskiemu, pisemnie, odbyły się rozmowy, była rozmowa, która dotyczyła, kto po mnie. Mi bardzo zależało na tym, aby osobą po mnie sprawującą tę funkcję, bo ja nie widziałem siebie w sytuacji decyzji o stanie wojennym na tym stanowisku, i złożyłem pisemną rezygnację po kolejnych podejściach i akceptacji mojego następcy. Stanisław Bejger, znany mi był, dyrektor wieloletni PLO, również złożył rezygnację po mnie, dwa tygodnie później, wojewoda Kołodziejski.

P.W.: No dobrze, i co dalej?

T.F.: Bez pracy czekałem, co dalej. Nie wiedziano, co ze mną zrobić, ale poszła informacja z Gdańska, że moja obecność przeszkadza realizacji stanu wojennego, koncepcji tej politycznej i wojskowej, chciano mnie wysłać na konsulat do Kanady. Ponieważ dzieci pozostawały w kraju, prosiłem, żeby gdzieś bliżej, żebym miał kontakt z córką, z synem. Józef Czyrek bardzo zrozumiał mnie, pomógł, że otrzymałem propozycję, przyjąłem propozycję pracy jako radca polityczny ambasady polskiej w Finlandii. Tu żegnały nas służby, dopuszczono nawet szersze grono moich przyjaciół, aby pożegnali. Odpływałem promem, tam przyjął mnie premier. Wiedział o mnie dostatecznie dużo, aby pożyczyć mi, żebym spełniał swoją misję, a gdy będą problemy, drzwi otwarte przede mną stoją. Miałem zaszczyt i przyjemność w tej trudnej sytuacji właściwie reprezentować to, co legło u podstaw idei Porozumień Sierpniowych.

P.W.: I do tej pory pan mówi, że stanu wojennego mogło nie być, bo należało realizować Porozumienia Sierpniowe.

T.F.: Tak uważam, tak uważam. Panie redaktorze, zresztą to była przyczyna mojego odejścia i kolejnych prób zmian w partii, bo to już od dawna Gdańsk był z tego znany, nie tylko ja, bo ja nie mówię ja. My, razem, otoczenie moje było zgodne co do koncepcji dialogu i Porozumień Sierpniowych, zgodne było co do konieczności reform samej partii. I dlatego podjąłem próbę kiedyś już później w sensie sejmu kontraktowego powołania Polskiej Unii Socjaldemokratycznej, która się nie powiodła, ale to jest szerszy temat do omówienia czy opisania. Ja natomiast uważam, że najpierw, jak władza określana mianem ludową zgodziła się biurem politycznym na koncepcję dialogu i porozumienia z ich podpisaniem w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu, to powinna przygotować program realizacji Porozumień Sierpniowych. A tuż po Porozumieniach przygotowano, przygotowywano program wprowadzenia stanu wojennego. To nie była koncepcja zgodna z racją stanu w szczerym i otwartym tego słowa znaczeniu.

P.W.: Dziękuję serdecznie, że znalazł pan dla nas chwilę czasu. Tadeusz Fiszbach, uczestnik tamtych wydarzeń, a to już 29 lat minęło, leci ten czas bardzo.

(J.M.)