W samej Warszawie kamer jest siedemset. Na początku warszawiakom niezbyt podobało się to, że będą podglądani, ale po paru latach nastąpiła wyraźna zmiana i dziś większość z nich czuje się dzięki kamerom bezpieczniejsza. Wspólnoty mieszkaniowe, spółdzielnie – dziś wszyscy chcą być w ten sposób chronieni. Jednak, chociażby w szpitalach, nie wszyscy pacjenci życzą sobie całodobowego monitorowania.
Coraz większą popularnością cieszą się kamery zamontowane w przedmiotach, których nie podejrzewaliśmy o taką dodatkową funkcję. Miłośnicy Bonda na pewno pamiętają, że zawsze pod ręką miał niewinnie wyglądający gadżet, będący supernowoczesnym urządzeniem nieraz ratującym mu życie. Każdą kamerę można jednak wykryć.
Jan Stradowski z miesięcznika "Focus" powiedział w radiowej Jedynce ("Cztery pory roku"), że w obecnym trendzie cywilizacyjnym poświęcamy część naszej prywatności po to, żebyśmy się czuli bezpiecznej. To jest główna przyczyna akceptowania przez większość z nas obecności kamer w naszym życiu.
Jego zdaniem na ten sposób myślenia duży wpływ miał atak terrorystyczny na USA i podobne akty terroru w Europie.
– Daliśmy przyzwolenie politykom na zaciśnięcie kontroli. Te wszechobecne kamery są też narzędziem kontroli politycznej. Tak naprawdę nie wiemy, ile obiektywów obserwuje nas w Polsce czy w Warszawie, gdyż praktycznie każda firma i miejsce prywatne może zostać poddane monitoringowi. Wcale nie musimy wiedzieć, że ktoś w danym momencie robi nam zdjęcie bądź rejestruje nas na filmie – tłumaczył.
Rozmawiała Karolina Rożej.
(pp)