Publicysta zwracał uwagę, że natężenie zjawiska określanego mianem mowy nienawiści nastąpiło w latach 2007 -2009, gdy prezydentem został Lech Kaczyński, a PiS utworzył rząd. Michał Karnowski wspominał określenia: "dorżnięcie watahy”, "wyginiecie jak dinozaury” – ostro atakujące obecną prawicową opozycję.
W radiowej Jedynce zwracał uwagę, że mamy do czynienia z sytuacją, w które duża cześć społeczeństwa "nie ma swojego głosu”.
- Od serwisu, po komentarze w każdym elemencie dominuje pewien przekaz, ton, opinia publiczna, która nie podziela zachwytu np. panem Donaldem Tuskiem ma poczucie, że nie ma głosu (…) to nie jest przypadek, że w czasach komunistycznych ludzie szli demonstrować pod telewizję. Wielu Polaków postrzega media jako ramię władzy – zaznaczył Michał Karnowski.
Seweryn Blumsztajn z "Gazety Wyborczej” nie zgodził się z tymi twierdzeniami. Jego zdaniem Polska ma za sobą niezwykłe doświadczenie przejścia nad straszliwymi zaszłościami z innymi narodami. - Mamy doświadczenie jak przeskakiwać nad takim poziomem niechęci – dodał. Zwracał uwagę na to, że nie da się prowadzić rozmowy, dialogu z kimś, kto używa określenia zdrajca.
Jego zdaniem największym problemem jest to, że ludzie nie słuchają się nawzajem, jeśli tylko znajdą osobę o innych poglądach. Zwrócił uwagę, że czytelnik jednego medium żyje w „innej Polsce” niż ten, który czyta inne.
Ks. Andrzej Luter z "Więzi” zaznaczył, że nie można mówić, że to politycy są winni wzrostu agresji w społeczeństwie – ostrych wypowiedzi -, gdyż nie mają oni na nie takiego wpływu. Skrytykował twierdzenia Michała Karnowskiego dotyczące części wykluczenia części społeczeństwa. Jego zdaniem w Polsce istnieje pluralizm mediów. Ks. Luter przyznał, że prawie w ogóle nie ogląda telewizji, gdyż i tak wie, co kto powie. – Wszystko jest tak przewidywalne – podsumował.
Wszyscy goście radiowej Jedynki przyznali, że obawiają się zapisów prawnych definiujących „mowę nienawiści”, gdyż są one nieostre.
Rozmawiał Paweł Wojewódka.