Logo Polskiego Radia
wnp.pl
Jarosław Krawędkowski 01.01.2017

Przedsiębiorcy zagłaskani (prawie) na śmierć - 27 lat rządowych „ułatwień” dla biznesu

Kilka tygodni temu wicepremier Mateusz Morawiecki obwieścił założenia Konstytucji dla biznesu, która ma ponownie pobudzić polską przedsiębiorczość. Wypada życzyć powodzenia. Ale entuzjazm stygnie, gdy przypomnieć, że Morawiecki nie jest pierwszym politykiem, który chce ulżyć życia przedsiębiorcom. I bądźmy realistami: zapewne nie ostatnim.

Patrząc na historię gospodarczą ostatnich 27 lat, trudno znaleźć polityka, który nie deklarowałby zmniejszenia biurokratycznych obciążeń, wprowadzenia jednoznacznego prawa i ułatwień dla przedsiębiorców. I bynajmniej nie są to gołosłowne obietnice: każdego roku pojawiają się kolejne akty prawne firmowane (lub nie) nazwiskami polityków, które mają przedsiębiorcom ułatwić życie. A jednak przedsiębiorcy narzekają i tęsknią do tzw. ustawy Wilczka (od nazwiska jej inicjatora, ówczesnego ministra przemysłu) uchwalonej w schyłkowym PRL. Skąd to niezadowolenie, skoro ustawa Wilczka jest uznawana do dziś za niedościgły ideał, a każda kolejna zmiana prawa miała poszerzać zakres wolności gospodarczej? Ano właśnie. Politycy chcieli dobrze. Nawet za dobrze. I za dobrze im wyszło.

Warto przypomnieć, że ustawa Wilczka nosiła prostą nazwę „o działalności gospodarczej” (to w ogóle był prosty akt prawny - 55 artykułów, 5 kartek). Od 2004 roku obowiązuje już ustawa o swobodzie działalności gospodarczej. Swobody od niej za wiele nie przybyło, ale artykułów już tak. Wraz z przepisami wprowadzającymi było ich aż 200. Przedsiębiorcy twierdzili, że najbardziej swobodnie w ustawie został potraktowany jej tytuł. Dziś już mówimy o Konstytucji dla biznesu. Im dalej od ustawy Wilczka tym bardziej uroczyste słowa pojawiają się w tytule.

Zamiast ustawy Wilczka

Nie można powiedzieć, że przez ostatnie 25 lat nic dla przedsiębiorców nie zrobiono. Owszem pojawiały się korzystne dla nich rozwiązania, deklaracje o wsparciu dla nich pojawiały się w niemal każdym dokumencie rządowym. Już w Strategii dla Polski Grzegorza Kołodki zapisano stymulowanie drobnej przedsiębiorczości. W następnych latach inicjatyw było bez liku. Za czasów rządów Jerzego Buzka ówczesny wicepremier Leszek Balcerowicz powołał międzyresortowy zespół ds. odbiurokratyzowania gospodarki. Jednym z efektów prac tego zespołu (ale nie tylko jego) była ustawa o działalności gospodarczej, która zastąpiła ustawę Wilczka. Raczej nie była to zmiana na lepsze. Przynajmniej w stosunku do pierwotnej wersji ustawy Wilczka z 1988 roku, bo przez siedem lat swojego obowiązywania była ona nowelizowana 40-krotnie. Raczej nie na lepsze. Ustawę przygotowaną przez rząd Buzka można zatem uznać za krok naprzód, pamiętając jednakże, że wcześniej uczyniono trzy kroki wstecz.

Za rządów SLD-PSL-UP przedsiębiorcy poczuli się jeszcze mniej pewnie a to za sprawą głośnego aresztowania znanego biznesmena Romana Kluski.

- Kazus Kluski był jedną z przesłanek intensywnych prac nad ustawą o swobodzie działalności gospodarczej, a szczególnie zaś uporczywego dążenia do uchwalenia zasady wiążącej interpretacji prawa podatkowego, która oznacza, że przedsiębiorca nie może ponosić żadnych konsekwencji, jeśli dostosował się do interpretacji przepisów podatkowych sformułowanej przez organy skarbowe. Ustawa została uchwalona w roku 2004 - pisał kilka lat później Hausner. A w jej tytule pojawiła się już swoboda, zapewne także po to, aby ukoić skołatane sprawą Kluski nerwy przedsiębiorców.

Za poprzednich rządów PiS pojawił się projekt pakietu ustaw zmniejszających biurokrację, którego patronem został bohater przedsiębiorców - Roman Kluska. Pakiet wprowadzał "jedno okienko" , w można zarejestrować firmę, skrócenie kontroli w firmach, możliwość zawieszenia działalności gospodarczej oraz tzw. wiążące interpretacje ZUS i NFZ. Jednak po żmudnych bojach z aparatem urzędniczym nie został uchwalony przed skróceniem kadencji parlamentu. Mimo dobrych intencji i bogatych (i przykrych) doświadczeń Romanowi Klusce nie udało się doprowadzić do przemiany jakościowej w stosunkach między państwem a biznesem. Przedsiębiorcy doceniali wysiłek, ale zawarte pakiecie rozwiązania oceniali jako niewystarczające. Do takiego samego wniosku doszła obejmująca władzę Platforma Obywatelska i… projekt trafił do kosza, a PO zadeklarowała, że stworzy nowy, lepszy.

Kultura oświadczeń

I tu też nie można odmówić dobrych chęci. O ulżenie przedsiębiorczości, zaczął zabiegać ówczesny wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld, a jego kolejne propozycje ułatwień (wiele z nich zrealizowano) nabierało kształtu pakietu Szejnfelda. Wprowadził on kilkaset zmian w polskim systemie prawa, w tym m.in.: odpowiedzialność urzędniczą, domniemanie uczciwości podatników, kulturę oświadczeń w miejsce kultury zaświadczeń, „euro przed euro”, „zero okienka”, prawo zawieszania działalności gospodarczej, radykalne ograniczenie i zmiany zasad prowadzenia kontroli firm, zmniejszenie kosztów zakładania spółek prawa handlowego, PPP, upadłość konsumencką, prawo przekształceń statusu prawnego firm, zmniejszenie ilości koncesji, zezwoleń, pozwoleń, dorozumianą zgodę organu, rozszerzenie wiążących interpretacji prawa, metryczkę administracyjną, uproszczenie rozliczeń z fiskusem dla MSP, likwidację kas fiskalnych na wydzielonych stosikach w sklepach, korzystne zmiany w użytkowaniu wieczystym, symetrię praw obywateli i ZUS, prawo składania w urzędach zamiast oryginałów kopii dokumentów, zmiany w prawie o Izbach Gospodarczych, czy wprowadzenie praktyk absolwenckich.

Już sama liczba tych zmian świadczy o tym, że ze swobodą gospodarczej - mimo obowiązywania ustawy o miłym tytule - nie było najlepiej. I mimo tylu zmian nadal nie można mówić o radykalnej zmianie jakościowej, jeśli chodzi o prawa przedsiębiorców. Może dlatego, że miały one charakter ewolucyjny, zabrakło jednego aktu prawnego na wzór ustawy Wilczka, a może dlatego, że zmieniały istotne niekiedy, ale wciąż szczegóły, a nie zmieniały systemu.

Palikota walka z absurdami

Niemal równolegle z pracami Szejnfelda walkę z biurokracją podjął również Janusz Palikot, który już dwa miesiące po wyborach 2007 roku stworzył w Sejmie Komisję Przyjazne Państwo. Także prace tej komisji pokazały skalę problemu. Palikot zaapelował o nadsyłanie absurdów prawnych, które jego komisja miałaby usuwać. I odzew był. Nadesłano 57 tys. Nadzieje związane z Komisją były ogromne, efekty raczej mizerne. Komisji udało się przeprowadzić przez parlament niespełna setkę, najczęściej drobnych, inicjatyw ustawodawczych. Jedynym niepodważalnym efektem była autopromocja jej szefa, który zresztą na skutek swojego, delikatnie mówiąc, wybujałego temperamentu politycznego pożegnał się z komisją. Ciężar walki z biurokracją przeniósł się do rządu, gdzie powołano dedykowanego temu zadaniu pełnomocnika który miał monitorować prace rządu i innych instytucji pod kątem produkowania zbędnych przepisów. Został nim Adam Jasser.

Deregulacje

Uaktywniło się także ministerstwo gospodarki, które w następnych kliku latach sypnęło pakietami deregulacyjnymi. Były ich aż cztery (częściowo zawierają one rozwiązania składające się na pakiet Szejnfelda) . Pierwszy – z 2011 roku o ograniczaniu barier administracyjnych dla obywateli i przedsiębiorców miał na celu ograniczenie biurokracji i zmniejszenie kosztów poprzez wprowadzenie instytucji oświadczenia w miejsce obowiązku przedkładania zaświadczeń oraz rezygnację z niektórych zezwoleń rejestrów działalność regulowanej. Uchwalony w tym samym roku drugi pakiet deregulacyjny miał na celu ułatwienie wykonywania działalności gospodarczej oraz tworzenie przyjaznego otoczenia prawnego dla obrotu gospodarczego. Trzeci pakiet deregulacyjny z 2012 roku dotyczył redukcji niektórych obciążeń administracyjnych w gospodarce i miał na celu poprawę warunków wykonywania działalności gospodarczej, w ograniczenie zatorów płatniczych w gospodarce oraz zniesienie niektórych obciążeń administracyjnych i uproszczenie przepisów, które są barierami rozwoju przedsiębiorczości. Czwarty pakiet uchwalony w 2014 r wprowadził około 40 ułatwień w prowadzeniu własnej firmy.

Konstytucja dla biznesu

Warto również gwoli sprawiedliwości przypomnieć, że hasło konstytucji dla biznesu pojawiło się już pod koniec rządów ekipy PO-PSL. Głosił je - cokolwiek nieśmiało - wicepremier Janusz Piechociński, a pracą nad jego realizacją zajął się wiceminister Mariusz Haładyj. I właśnie Haładyj ma szanse sfinalizować te prace już jako wiceminister rozwoju u boku Mateusza Morawieckiego. Wypada życzyć powodzenia, by nie kończyło się na kolejnej nowelizacji ustawy o swobodzie działalności gospodarczej - a od 2004 roku była ona nowelizowana ok 70 razy (ostatnio w tym roku).

Bo jeżeli ustawa dla przedsiębiorców nie stanie się rzeczywistą konstytucją (i naprawdę nie musi się tak nazywać), to cały ten trud pójdzie na marne. Nawet bowiem najlepsza nowelizacja nie zmieni radykalnie sytuacji przedsiębiorcy, bo jego działalność regulują setki innych przepisów. Dość wspomnieć, że gdy powstawała wytęskniona dziś ustawa Wilczka, w Polsce nie było PIT, CIT ani VAT, a to przecież kwestie podatkowe są najbardziej dla przedsiębiorców uciążliwe, nie przez wysokość podatków, ale przez ich skomplikowanie. A jeśli dodamy do tego wszelkiego rodzaju inspekcje handlowe, wymogi dot. ochrony środowiska, regulacje unijne i setki innych regulacji branżowych, widzimy, że dziś nawet Tadeusz Wilczek miałby problem.

Po ponad ćwierćwieczu poprawiania, ulepszania i cyzelowania, idealnej, zdaniem wielu przedsiębiorców, ustawy ludzie biznesu nadal czekają na prawo dla siebie. I pewnie oddaliby wszystkie oferowane przez kolejne rządy ulgi, preferencyjne kredyty i różnorodne instrumenty wsparcia za powrót do ustawy Wilczka.

Adam Sofuł