W piątek bezpowrotnie przepadła kolejna medalowa szansa naszych lekkoatletów na medal mistrzostw świata. Tomasz Majewski najwyraźniej zapatrzył się na "wyczyn" swojego kolegi z pokoju w Daegu i podobnie jak Piotr Małachowski nie zdołał awansować do wąskiego finału pchnięcia kulą.
Majewski rozpoczął od dalekiego rzutu (ok. 21,40 m) ale nie zdołał utrzymać się w kole i pchnięcie uznano za spalonye. W drugiej pchnął asekuracyjnie tylko 20,03 m. Ten rezultat dawał Polakowi dopiero 9. miejsce i nie pozwalał myśleć o awansie do czołowej ósemki uprawnionej do oddania trzech prób więcej. Majewskiemu została ostatnia szansa w trzeciej serii, w której musiał się poprawić i... poprawił się ale tylko o 15 centymetrów i z wynikiem 20,18 zajął odległe 9. miejsce w konkursie. Do ścisłego finału zabrakło... 11 centymetrów. Wynik z kwalifikacji (20,73) dawałby Majewskiemu pewny awans do ósemki. Występy zarówno Majewskiego jak i wcześniej Małachowskiego czy tyczkarek trzeba uznać za zawód, zwłaszcza że przed mistrzostwami nie tylko kibice ale i sami sportowcy znacznie wyżej oceniali swoje szanse...
Tytuł mistrzowski dość nieoczekiwanie dla... 21-letniego Niemca Davida Storla, który w ostatniej, szóstej serii pchnął kulę na odległość 21,78 m. Wicemistrzem świata został Kanadyjczyk Dylan Armstrong - 21,64 m w czwartej serii. Brązowym medalistą mistrzostw świata został Białorusin Andiej Michniewicz - 21,40 m. Czterej Amerykanie (Reese Hoffa, Christian Cantwell, Ryan Whiting i Adam Nelson), którzy co prawda zakwalifikowali się do ścisłego finału, musieli obejść się tylko smakiem medali. Najbliżej podium (zaldwie 4 cm od brązu) był Cantwell.
Wypada mieć nadzieję, że koreańskie niepowodzenia Małachowskiego, Majewskiego czy Pyrek i Rogowskiej nie powtórzą się w za rok w Londynie.
Darek Matyja