Logo Polskiego Radia
PolskieRadio24.pl
Izabella Mazurek 06.05.2020

Valentino – pierwszy amant światowego kina

125 lat temu – 6 maja 1895 roku – urodził się jeden z najwybitniejszych mężczyzn światowego kina. Jego wybitnością była uroda, prawdziwie męska, ale i delikatna, o silnych rysach, ale i ciepłym wyrazie twarzy, a kiedy spojrzał kobiety zazwyczaj wzdychały i mdlały z wrażenia. 

Potrafił być szarmancki, męski, nieustępliwy, silny, by za chwilę okazać pełne delikatności uczucie. Był pierwszym bohaterem rodzącego się kina, który tak mocno oddziaływał na widownię i przyciągał ją do sal kinowych.

Urodził się we Włoszech, w Castellaneta, małej miejscowości między Taranto i Bari, na południu... tuż przy "obcasie" tego słynnego "włoskiego buta". Co znaczące, wielu biografów zauważa, że także w tym roku bracia Lumière wynaleźli kinematograf... jakby ta koincydencja miała znaczenie dla jego późniejszego życia. Równie znaczący zdaje się być fakt, że był właścicielem wielu imion, co w kulturze Włoch (i nie tylko) imiona te mają wyjednać łaski świętych, w imię których je nadano.

Dla świata został zapamiętany jako Rudolph Valentino, ale dla bliskich był Rodolfo Alfonso Raffaello Piero Filiberto Guglielmi di Valentina d’Antoguolla. Pięknie brzmi ta "litania" harmonijnych imion, jednak w świecie show-biznesu tak długie nazwisko jest przyczynkiem do artystycznego niebytu. Stąd wielu aktorów i aktorek zmieniało i zmienia swoje nazwiska, skraca je, tworzy "zbitki" - swoiste anagramy swoich prawdziwych – a wszystko po to, by brzmiały melodyjnie, chwytliwie i by były łatwe do zapamiętania. Tak też postąpił Valentino – łatwo znajdziemy te elementy jego długiego nazwiska, które stały się jego amerykańskim "znakiem firmowym". Tak, bo w niedługim czasie imię stało się właściwie zbędne – wszyscy mówili jedynie "Valentino" i każdy wiedział o kogo chodzi.

Karierę rozpoczynał jako tancerz, najpierw w Paryżu (Francja), a od 1913 roku w Stanach Zjednoczonych. Są i tacy znawcy jego życiorysu, którzy dowodzą, że tym pierwszym okresie utrzymywał się także jako żigolo. Już wtedy zniewalał urodą. Przez teatr operetkowy, po pewnych perturbacjach, dotarł do San Francisco, gdzie namówiony spróbował swoich sił w filmie. Ówczesne kino było jeszcze na etapie kina niemego, stąd role wymagały od aktorów gry znacznie wyrazistszej, czasami przerysowanej, pełnej ekspresji. Wtedy w kinie głównie "się wyglądało" i to właśnie wygląd aktora lub aktorki był najistotniejszy.

Jak to zazwyczaj bywa w historiach bohaterów Hollywood, zaczynał od kilkunastu mało znaczących filmów. Jako aktor wybił się dopiero dzięki głośnemu filmowi Rexa Ingrama "Czterech jeźdźców Apokalipsy" z 1921 roku. Szczęśliwie dla Valentino jeszcze słynniejsza od całego filmu stała się słynna scena tanga, w której aktor nie tylko pięknie wyglądał, nie tylko czarował wzrokiem, ale też wspaniale tańczył. Od tej sceny kobiety, które miały okazję zobaczyć go w tej scenie, wzdychały wielokrotnie na sam dźwięk jego nazwiska... a te, które go nie widziały, wzdychały podwójnie, wierząc w legendę tej sceny i marząc, by jak najszybciej zobaczyć swojego idola w filmie.

Jeszcze w tym samym roku zagrał w filmie "Szejk" i jako szejk tak dalece rozkochał w sobie damską część widowni, że okrzyknięto go pierwszym amantem kina – pierwszym, bo pozostawił konkurencję "w tyle" i pierwszym tak wielkim męskim idolem kultury masowej. Stał się własnością wielbicieli i z ich zdaniem musiał się liczyć co do ubioru, prezentacji czy fryzury. Zapuszczona broda nie spodobała się, musiał ją zgolić. Kochały go kobiety i on kochał kobiety. W początkach lat 20. dopuścił się nawet bigamii, za co został uwięziony. Wśród wielu kobiet, dla których otwierał swoje serce była też słynna polska gwiazda kina Pola Negri.

Nieoczekiwanie zmarł w Nowym Jorku 23 sierpnia 1926 roku. Powodem było zakażenie po odbytej operacji. Wiele uwielbiających go kobiet nie potrafiło pogodzić się z tym faktem i jak donosiły media smutek ten bywało, że kończył się samobójstwami. Jak bardzo był kochany i podziwiany niech świadczy fakt, że na jego pogrzeb w Hollywood przyszło ponad 100 tysięcy wiernych widzów.

PP