Logo Polskiego Radia
PAP
migrator migrator 29.05.2010

Albert Sosnowski na deskach. Kliczko wygrywa! (Galeria zdjęć)

Albert "Dragon" Sosnowski nie przeszedł do historii jako pierwszy polski mistrz świata zawodowców wagi ciężkiej, ale też żaden z rodaków przed nim nie uczestniczył w bokserskiej gali za 5,5 mln euro - w Gelsenkirchen.

W sobotni wieczór Niemcy pokazali jak zorganizować świetną galę z udziałem... sześciu pięściarzy i po raz kolejny przekonali, że profesjonalnym boksem rządzi telewizja. Organizator - Klitschko Managament Group otrzymał od stacji RTL 5,5 mln euro, a dodatkowo jeszcze ok. 400-450 tys. euro od polskiej (Canal +), rosyjskiej i ukraińskiej.

W programie imprezy znalazły się zaledwie trzy walki. Gdyby coś podobnego miało miejsce w Polsce, promotorzy (do Gelsenkirchen przyjechali m.in. Andrzej Wasilewski i Tomasz Babiloński) usłyszeliby mnóstwo słów krytyki, że nie zapewnili ciekawego widowiska, że się nie postarali itd.

Na Veltins-Arenie kibice byli zdecydowanie bardziej wyrozumiali. Zwycięstwo Bośniaka Nenada Borovcanina oglądało może z 5 tys. fanów, a gdy sędzia ogłaszał zwycięstwo Amerykanina Johnathona Banksa (rok temu przegrał z Tomaszem Adamkiem) w drugim pojedynku, trybuny były wypełnione w połowie. Kilkadziesiąt tysięcy osób dopiero parkowało swe samochody, dopalało papierosy na tarasie widokowym wokół stadionu bądź zajęte było wszystkim innym, tylko nie oglądaniem boksu.

Prawdziwa gala odbywała się w miejscu, gdzie na co dzień jest zielona murawa i biegają po niej piłkarze Schalke 04. W centralnym punkcie znajdował się ring, wokół niego ustawiono mnóstwo stolików, a przy nich setki vipów, raczących się mniej lub bardziej wyskokowymi napojami oraz zajadający się specjałami serwowanymi przez kucharzy. Tak zorganizowanego cateringu na zawodach sportowych można Niemcom tylko pozazdrościć. Hektolitrami lało się piwo, ponieważ sponsor obiektu - Veltins, jest firmą browarniczą.

Bramy stadionu w Gelsenkirchen otwarto o godzinie 18, gala rozpoczęła się o 19.30, a do 23, czyli przez 300 minut fani mieli tyle zajęć, że praktycznie niezauważone przeszły dwie walki. Dopiero gdy zabrzmiał głos cenionego anonsera Michaela Buffera, trybuny jak za dotknięciem magicznej różdżki oblepione zostały ludźmi, stoliki opustoszały, kramy pozamykano, a wszyscy skierowali oczy na ring.

Jako pierwszy, przy dźwiękach "I feel good", do ringu podążał Albert Sosnowski; tuż obok płonął "Smok", w nazwiązaniu do przydomka (Dragon) Polaka. I to był chyba ostatni moment, kiedy warszawiak czuł się naprawdę dobrze. Stadion oszalał, gdy na telebimach pojawił się Witalij Kliczko. Mimo że jest Ukraińcem, w Niemczech należy (podobnie jak brat Władimir) do najpopularniejszych sportowców. Zgasły wszystkie światła, zapalono ognie sztuczne wyglądające jak pochodnie, efekty pirotechniczne były niczym na zabawie Sylwestrowej.

Grzeczny i wyrażający się z szacunkiem o Sosnowskim Kliczko zmienił się nie do poznania już między linami. Podczas grania hymnów nawet na moment nie spuścił Alberta z oczu, cały czas patrzył na niego jak wilk na owieczkę. "Dragon" nie zamierzał poddać się bez walki, dlatego od pierwszej rundy fani byli świadkami dobrej, emocjonującej walki. Polak nie miał argumentów by powalić "Doktora Żelazną Pięść", a innej możliwości wygrania z Ukraińcem zwyczajnie nie ma.

O tym jak mocną pozycję mają ukraińscy bracia, świadczy zasłyszana w kuluarach informacja o ich kolejnym kontrakcie z RTL. Podobno mają otrzymać z "góry" 15 mln euro za pięć gal - na trzech wystąpi młodszy, 34-letni Władimir, a na dwóch pięć lat starszy Witalij. W polskim sporcie to sumy niewyobrażalne.

Kliczkowie to profesjonaliści. Przed pojedynkiem z Sosnowskim Witalij zaszył się wysoko w górach w Austrii, żył niemal jak pustelnik. Praktycznie nie miał kontaktu z ludźmi, z żoną i dziećmi też nie, bo szwankował zasięg telefoniczny.

Sosnowski równie ciężko pracował na swoich zgrupowaniach, ale mimo ambicji niewiele mógł zdziałać. Punktacja sędziów, którzy wszystkie rundy dali czempionowi WBC, nie była jednak w pełni obiektywna, bowiem na przykład w trzeciej rundzie "Dragon" ładnym lewym sierpowym zaskoczył Kliczkę. Pod wrażeniem tego uderzenia był siedzący blisko polskich dziennikarzy kierowca Formuły 1 Nick Heidfeld.

Od ósmej rundy rosła przewaga Ukraińca, w dziewiątej słabnący Sosnowski jeszcze ustał po uderzeniach Kliczki, ale w kolejnej padł jakby rażony piorunem, tuż przy własnym narożniku. Na konferencji prasowej twierdził, że był w stanie kontynuować pojedynek, ale było to mało prawdopodobne. Z trudnem podniósł się i zrobił parę kroków w kierunku Witalija, aby mu uścisnąć dłoń.

Polakowi dzielnej postawy gratulowali obaj Kliczkowie, gratulował ich menedżer Bernd Boente i trener Fritzs Sdunek. Bo swą ambicją i dążeniem do celu Sosnowski pokazał, że może namieszać w kategorii ciężkiej; jedną z perspektyw jest ponowne boksowanie o mistrzostwo Europy (Polak ma już w dorobku ten pas).