Logo Polskiego Radia
PAP
Paweł Gawlik 07.09.2010

Nic cię nie boli? Słabo trenujesz

28-letni Tomasz Adamiec opowiada o swoich przygotowaniach do rozpoczynających się 9 września mistrzostw świata w Tokio.
Walczą Masaru Momose (Japonia, biały strój) i Władimir Osnacs (Łotwa)Walczą Masaru Momose (Japonia, biały strój) i Władimir Osnacs (Łotwa) fot. Reuters

Radosław Gielo: To będzie trzeci pana start w MŚ, ale poprzednie raczej nie utkwiły zbyt dobrze w pamięci?

Tomasz Adamiec: Jakoś nie mam za dużo szczęścia do mistrzostw świata, choć zdaję sobie sprawę, że ten czynnik nie jest przesądzającym o wyniku. Ma jednak pewien wpływ. Podczas pierwszych zawodów o Puchar Świata w 2003 roku doznałem kontuzji kolana, a po operacji nie byłem w stanie zdobyć minimum wyznaczonego przez związek i nie pojechałem do Osaki. Dwa lata później, po bardzo udanym pierwszym półroczu, znowu dało o sobie znać kolano i nic nie wyszło ze startu w Kairze. Zadebiutowałem w MŚ dopiero w 2007 roku, jednak w trakcie aklimatyzacji w Brazylii, na tydzień przed turniejem, zwichnąłem obojczyk i występ w Rio de Janeiro w wadze 66 kg nie mógł się udać. Przed rokiem w Rotterdamie walczyłem zdrowy, w nowej kategorii 73 kg. Nie mam żadnego usprawiedliwienia, szybko odpadłem.

Jakie ma pan wspomnienia związane z Japonią? Pięć lat temu właśnie tam nabawił się pan urazu, który wyeliminował pana z udziału w egipskim czempionacie.

Kontuzje zdarzają się wszędzie, chociaż trener Marian Tałaj do tej pory uważa, że nie powinienem wtedy tam jechać... Nie mam urazu do Japonii, przeciwnie - bardzo lubię ten kraj. Nie tylko przez walory treningowe, ale chyba też przez tą inność. Bo tu wszystko jest inne. Nie wiem, czy wytrzymałbym dłużej tutaj mieszkając, ale dwu-, trzytygodniowe zgrupowania dobrze mi robią. Nie myślę o tych wszystkich sprawach, które zaprzątają głowę w ojczyźnie.

Problemy zdrowotne nie zaprzątają teraz głowy?

Kontuzje zawsze trochę dokuczają. Mam taką teorię: "Jeżeli nic cię nie boli, to znaczy, że za słabo trenujesz". Mnie do nie dotyczy, bo od ponad roku mam kłopoty z barkiem. Poza tym trzy tygodnie temu naciągnąłem mięsień czworoboczny lędźwi, ale nie musiałem na długo rezygnować z treningów.

Z jakimi nadziejami poleciał pan do Azji ?

Wiem, że łatwo nie będzie. Z tego co się orientuję, w wadze 73 kg zgłoszonych jest ponad... 80 zawodników. Każde miejsce w pierwszej siódemce będzie sukcesem. Optymizm opieram na bardzo dobrym występie w drużynowych mistrzostwach Europy. Prezentowałem w Wiedniu niespotykaną formę, mówiąc wprost: wszystko mi wychodziło. Pokazałem w Austrii naprawdę dobre judo.

Kto jest faworytem kategorii 73 kg, w której swoje umiejętności zaprezentuje pan i Krzysztof Wiłkomirski?

Zdecydowanie Koreańczyk Wang Ki-Chun. Trudno o inne tak wybitne nazwisko w naszej wadze. Przez ostatni rok przegrał tylko jedną walkę, a bił się na najmocniejszych imprezach.

Jakie plany po MŚ?

Kalendarz międzynarodowej federacji raczej nie pozostawia za dużo czasu na odpoczynek, a do tego dwa tygodnie po MŚ zaplanowane są mistrzostwa Polski w Koszalinie. Później planuję start w Pucharze Świata w Mińsku i Grand Prix w Rotterdamie. Może pod koniec października znajdzie się jakiś tydzień na hobby - kitesurfing i wakeboard.

Czasem można spotkać pana w rodzinnej firmie, jaką jest serwis mechaniczny w podwarszawskich Łomiankach?

Zajmujemy się regeneracją rozruszników i alternatorów we wszystkim, co ma silnik. Kiedyś, jeszcze będąc nastolatkiem, pracowałem u ojca w warsztacie, żeby dorobić do kieszonkowego, a przy okazji uczyłem się regeneracji. Teraz raczej pomagam w magazynie i przy komputerze, ale nie ma co się oszukiwać, nie mam za dużo czasu. Jak się chce solidnie trenować, nie ma możliwości zajmowania się czymś innym. Po igrzyskach w Pekinie nie ćwiczyłem judo kilka miesięcy. Wtedy byłem w zasadzie etatowym pracownikiem. Przyznaję jednak, że w materii rozrusznika i alternatora nadal jestem laikiem...

gaw, PAP