Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Martin Ruszkiewicz 13.08.2013

MŚ Moskwa: Paweł Fajdek ze złotym medalem. "No to się kolega zdziwił"

To był historyczny dzień dla polskiej lekkoatletyki i wspaniały moment dla dwóch ludzi. Mowa o Pawle Fajdku i jego trenerze - Czesławie Cybulskim, którzy cieszyli się ze złota mistrzostw świata, wywalczonego przez naszego młociarza na moskiewskim stadionie Łużniki - pisze Rafał Bała.
Paweł Fajdek (C) przed hotelem Kosmos, w otoczeniu kibiców z Wrocławia.Paweł Fajdek (C) przed hotelem Kosmos, w otoczeniu kibiców z Wrocławia.Rafał Bała/Polskie Radio

Wszystko o mistrzostwach świata w Moskwie w specjalnym serwisie Polskiego Radia - Mistrzostwa Świata w Moskwie.

>>> MŚ Moskwa: Tak relacjonowaliśmy poniedziałkowe zmagania w Moskwie:

To piąty medal (a trzeci złoty) mistrzostw świata wywalczony przez polskiego młociarza. W 2001 roku w Edmonton triumfował Szymon Ziółkowski, podobnie jak 4 lata później w Helsinkach (pierwotnie był trzeci, ale później zdyskwalifikowano dwóch jego rywali). Ziółek wywalczył też srebro (2009), a dużo wcześniej, bo w 1983 roku w Helsinkach, brąz przypadł Zdzisławowi Kwaśnemu. Do tego dochodzi też mistrzowski tytuł naszej młociarki - Anity Włodarczyk. Teraz, w Moskwie tradycje polskiego młotu zostały podtrzymane - najlepszy okazał się Fajdek, który zdeklasował rywali.

- No to się kolega zdziwił - tak skomentował pierwszy rzut Fajdka w poniedziałkowym konkursie wspomniany Ziółkowski. Chodziło mu o to, że główny faworyt, Węgier Kristian Pars, będzie zszokowany i nie zdoła odpowiedzieć na cios Pawła, który machnął aż 81.97 m! To jego rekord życiowy, poprawiony o 58 centymetrów, a jednocześnie najlepszy w tym roku wynik na świecie. Fajdek pokazał tego dnia klasę, rzucając daleko również w kolejnych próbach (80.92, 78.41 i 79.57). A przecież w tym sezonie ani razu nie zdołał przed przyjazdem do Moskwy pokonać granicy 80 metrów. Skąd taki progres? - Trzeba mocno w siebie wierzyć. Przez ostatnie dwa tygodnie codziennie rano stawałem przed lustrem i mówiłem do siebie: jesteś najlepszy, zostaniesz mistrzem świata na Łużnikach. I udało się! - mówi nowy (najmłodszy w historii tej imprezy i tej konkurencji) mistrz, Paweł Fajdek.

Po konkursie długo nie mógł jeszcze dojść do siebie. Na pytania dziennikarzy w mixed zone odpowiadał cierpliwie, ponad godzinę. Później wzięto go na konferencję prasową, podczas której wicemistrz - Pars - z ironią odpowiadał na pytanie, dlaczego wybrał rzut młotem na swoją specjalizację. - Bo jest niebezpieczny, niechciany na wielkich mityngach i zarabia się na nim bardzo małe pieniądze - mówił Węgier, dając do zrozumienia, że światowa federacja lekkoatletyczna powinna coś w tym temacie zmienić.

Po konferencji Fajdek ruszył na kontrolę dopingową. W tej sprawie okazał się bardzo szybki, bo już 10 minut później był gotów, by wrócić do hotelu. W korytarzu spotkał legendarnego Japończyka Kojiego Murofushiego (dwukrotny mistrz świata), któremu… odebrał tytuł mistrza (Murofushi triumfował dwa lata temu w Daegu). Koji poklepał naszego młociarza po plecach, jeszcze raz mu pogratulował. Zresztą, Polaka chwalił też inny wielki mistrz, złoty i srebrny medalista olimpijski, Słoweniec Primoż Kozmus.

Paweł mógł odsapnąć dopiero na przystanku autobusowym, skąd startują pojazdy z kompleksu sportowego na Łużnikach do hotelu Kosmos, w którym zakwaterowana jest polska ekipa. Czekał tam prawie kwadrans (do autobusu wsiadł o północy miejscowego czasu). - Wiesz jaki był kurs na moje zwycięstwo u polskich bukmacherów? Za postawioną złotówkę można było wygrać 15 złotych. Miałem dopiero czwarty wynik na listach i ostatnie dwa konkursy przed mistrzostwami kompletnie zawaliłem. Ale w najważniejszej imprezie sezonu nie zawiodłem - mówił, gdy siedzieliśmy na niewielkim, betonowym murku, czekając na transport. - Nagroda od światowej federacji za złoto jest niby duża, 60 tysięcy dolarów. Mógłbym za to kupić piękny samochód, żeby wreszcie nie tłuc się wszędzie pociągami. Ale pewnie w Polsce będę musiał zapłacić ogromny podatek.

Na czas konkursu Paweł zostawił telefon w hotelu. Zadzwonił więc z mojego aparatu do rodziny. – Halo, tata? No i jak? Podobało się? - rozpoczął. Kiedy skończył, niemal pokładał się ze śmiechu. – Ojciec mówi, że już dziś wieczorem miał w domu wizyty jakichś ekip telewizyjnych, a na jutro, na godz. 9 zapowiedziały się kolejne.
Autokar mknął jak błyskawica, pustymi o tej porze moskiewskimi ulicami (trasę, którą za dnia jedzie 40-45 minut, tym razem pokonał w 17). A pod hotelem kolejna niespodzianka. Grupa kilkunastu turystów z Polski, którzy przylecieli z Wrocławia, długo czekała na mistrza no i się doczekała. Były autografy, wspólne zdjęcia. Rozpromieniony, choć zmęczony, wchodził do hotelu. W pokoju sprawdził zawartość telefonu: - 58 wiadomości 65 nieodebranych połączeń – odczytał dane na wyświetlaczu. Chyba dopiero wtedy zaczęło do niego docierać, czego dokonał. A w wyjątkowości tej chwili utwierdziła go zapowiedź telefonu z gratulacjami od prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego.

Cały ten wieczór i kawałek nocy był jak piękny sen, tyle że śniony na jawie. Szkoda tylko, że heroiczną walkę naszego młociarza zobaczyło na stadionie niewielu kibiców. Obiekt Łużniki może pomieścić 80 tysięcy widzów, na razie a trybunach zasiada maksymalnie 40 tysięcy osób. Bez względu na to, czy finał setki wygrywa Bolt, czy na otwarciu przemawia prezydent Władymir Putin, czy wreszcie, złoto zdobywa 24-letni młociarz z Polski. Rosjanie zawodzą pod tym względem na całej linii. Dziwne, bo rosyjskie tradycje w tej dyscyplinie są wybitne.
Miejmy nadzieję, że w kolejnych dniach trybuny na Łużnikach powoli będą się zapełniały. Mamy przecież do oklaskiwania kolejnych miotaczy - Małachowskiego, Włodarczyk czy Majewskiego. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Polska ekipa wyjechała w Rosji z czterema medalami.
Jak mawiają moskwianie: Pażywiom, uwidim…

Rafał Bała, Moskwa.