Logo Polskiego Radia
IAR / PAP
Klaudia Hatała 20.01.2014

Katowice: ratownicy odnaleźli ciało zaginionego górnika

Po blisko czterech dniach poszukiwań ratownicy dotarli do ciała górnika, który zginął ponad 400 metrów pod ziemią w kopalni Murcki- Staszic. Na razie nie wiadomo, jak doszło do tej tragedii.
Katowice: ratownicy odnaleźli ciało zaginionego górnikasxc.hu
Posłuchaj
  • Znaleziono ciało górnika. Rzecznik Katowickiego Holdingu Węglowego, Wojciech Jaros (Radio Katowice/IAR)
Czytaj także

Informację o odnalezieniu zwłok górnika przekazał Wojciech Jaros, rzecznik Katowickiego Holdingu Węglowego, do którego należy kopalnia. - Ciało wydobyto ze zbiornika w niedzielę po godz. 23, chwilę później lekarz oficjalnie stwierdził zgon. Zwłoki znajdowały się blisko 9 metrów od powierzchni urobku, zgromadzonego w zbiorniku - podał Jaros.

W czwartek mężczyzna po nocnej zmianie nie dotarł na wyjazd. Wkrótce okazało się, że nie ma go w warsztacie, na trasie przejścia z warsztatu do podszybia, nie odbił wyjazdu, nie zdał lamp ani aparatu ucieczkowego, a w szatni wisi jego czyste ubranie. Rozpoczęto więc akcję poszukiwawczą.

Jak doszło do wypadku?

Na razie nie wiadomo, jak doszło do tej tragedii. Zbiornik jest zabudowany, nie sposób wpaść do niego przypadkiem. Urobek pochodzący z wydobycia trafia tam taśmociągiem. Jedną z prawdopodobnych przyczyn mogła być chęć skrócenia sobie drogi do miejsca wyjazdu na powierzchnię i nielegalna jazda taśmociągiem.

- Nie sposób odpowiedzieć w tej chwili z dużą pewnością, w jaki sposób pracownik mógł trafić do zbiornika. Jazda na taśmach transportujących urobek jest generalnie zakazana. Zezwala się na nią tylko w konkretnych miejscach, na "stacjach" przystosowanych do wsiadania i wysiadania - wskazał Jaros, dodając, że tam akurat nie ma odcinka dopuszczonego do przewożenia ludzi.

Po zaginięciu górnika zastępy ratownicze w pierwszej kolejności przeszukały 20 kilometrów podziemnych chodników. Po kilku godzinach od zaginięcia namierzono sygnał z lampy pracownika. Umieszczone tam nadajniki służą do lokalizowania ludzi w zawałach. Sygnał z lampy namierzono w owalnym zbiorniku przesypowym węgla, który ma 24 m wysokości i średnicę od 7 do 12 m, w którym było 180 metrów sześciennych urobku (węgiel i kamień pochodzący z wydobycia trafia do zbiornika taśmociągiem, a z niego przesypywany jest do skipu, którym wywożony jest na powierzchnię).

Aby dotrzeć do źródła sygnału ratownicy musieli ręcznie usuwać zalegający w zbiorniku węgiel i kamień. W trakcie poszukiwań usunęli ze zbiornika blisko 100 m sześciennych materiału. Prace prowadzono pod ścisłym nadzorem kierownika akcji wspieranego przez sztab specjalistów.

- To nie była prosta akcja. Na dół zbiornika, prawie 20 metrów, zostali spuszczeni ratownicy i kubeł odpowiedniej wielkości. Cały układ służący wytransportowaniu awaryjnemu urobku został zbudowany od podstaw wyłącznie na potrzeby tej akcji ratowniczej - powiedział jeden z uczestników akcji, Jan Syty.

Przymusowy urlop

Teraz sprawą zajmuje się komisja powołana przez Okręgowy Urząd Górniczy w Katowicach, z udziałem służb kopalnianych i KHW. Zbiornik, do którego wpadł górnik był jedyną w tej części kopalni drogą transportu urobku, dlatego od chwili wypadku nie prowadzono tam wydobycia. Pracownicy kopalni zostali przesunięci z przodków do robót przy zbrojeniach, firmy zewnętrzne miały przymusowy urlop.

Górnik miał 36 lat, w kopalni pracował od 15 lat jako tokarz. Osierocił dwójkę dzieci.

Drugi wypadek w tej samej kopalni

Był to drugi śmiertelny wypadek w polskim górnictwie węgla kamiennego w tym roku i trzeci w całym górnictwie. W miniony poniedziałek w tym samym zakładzie - części kopalni Murcki-Staszic pod nazwą "Boże Dary" - doszło do pierwszej tragedii. Podczas prac przy likwidacji obudowy w wyrobisku 600 m pod ziemią 34-letni pracownik został uderzony w głowę elementem obudowy. Zmarł w szpitalu.

Natomiast we wtorek na terenie Zakładu Górniczego Zapałów II w Przeworsku (Podkarpackie) podczas wykonywania pomiaru dna wyrobiska, w którym eksploatacja prowadzona jest spod lustra wody, utonął 42-letni pomocnik mierniczego. Pracownik wraz z kolegą wyskoczył z tonącego roweru wodnego, z którego dokonywał pomiarów, i nie zdołał dopłynąć do brzegu. Osoby wykonujące pomiary nie były wyposażone w kapoki, nie miały też innego sprzętu - ani pływającego ani ratunkowego.

IAR,PAP,kh