Logo Polskiego Radia
Polskie Radio
migrator migrator 02.01.2009

Szansa czy zagrożenie?

To nie starzenie się ludności zagraża państwu i zdobyczom socjalnym obywateli, ale nierówny podział dóbr w gospodarce narodowej.
Szansa czy zagrożenie?

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znacząco wzrosła długość życia mieszkańców Unii Europejskiej. Spodziewana długość życia ludzi urodzonych w 1960 r. wynosiła około 73 lata dla kobiet i 67 lat dla mężczyzn. Zgodnie z danymi Eurostatu z 2005 r. kobiety w UE żyją średnio już 81,5 lat, a mężczyźni 75,4.

Najdłużej żyją Hiszpanki – 83,9 i Francuzki – 83,8. Najkrócej Rumunki – 75,4, i Bułgarki – 76,3. Mężczyźni najdłużej żyją w Szwecji – 78,4, na Malcie – 77,7, we Włoszech – 77,6 i w Hiszpanii – 77,4, a najkrócej na Litwie – 65,4, na Łotwie – 65,6 i w Estonii – 67,3.

Z drugiej strony w krajach UE spada przyrost naturalny. Po gwałtownym wzroście liczby Europejczyków w XIX wieku i w pierwszej części XX wieku, od kilkudziesięciu lat w krajach unijnych rodzi się coraz mniej dzieci.

Zgodnie z ostatnimi szacunkami Eurostatu ludność Unii Europejskiej na początku 2009 r. wyniesie 499,7 mln. W 2008 r. liczba ludności wzrosła o 0,44 proc., z czego 0,11 proc. pochodzi z naturalnej stopy wzrostu, a 0,33 proc. z migracji. Łącznie liczba ludzi w UE ma w tym roku wzrosnąć o 2,2 mln.

Najwyższe wskaźniki narodzin są w Irlandii – 1,81, w Wielkiej Brytanii – 1,3 i we Francji – 1,29 procent. Najmniejszy wskaźnik mają Niemcy – 0,83, Austria i Malta – po 0,92 oraz Bułgaria – 0,94 procent. W Polsce wskaźnik narodzin w tym roku wyniósł 1,08 proc.

Największa śmiertelność jest w Bułgarii – 1,42 proc., na Łotwie – 1,4 proc., na Litwie – 1,32 proc. oraz na Węgrzech – 1,3 proc. Najniższy wskaźnik umieralności odnotowano w Irlandii – 0,61 proc., na Cyprze – 0,66 proc., w Luksemburgu – 0,69 proc. oraz na Malcie – 0,77 proc. W Polsce wskaźnik umieralności wyniósł 1,00 proc.

W sumie najwyższy przyrost naturalny mają: Irlandia – 1,2 i Francja – 0,45 procent, Luksemburg – 0,43, Cypr – 0,39 oraz Wielka Brytania – 0,36 procent. Kilka państw ma ujemny wskaźnik przyrostu naturalnego. Największy spadek zanotowały w tym roku: Bułgaria, Łotwa i Węgry. W Polsce nastąpił niewielki wzrost o 0,08 procent.

Eurostat podał też wskaźnik przyrostu ludności związany z napływem imigrantów. Największy napływ imigrantów odnotowano w Irlandii – 1,41 proc., w Słowenii – 1,26, w Luksemburgu – 1,19 procent. W 4 krajach: w Bułgarii, na Łotwie, na Litwie i w Polsce w 2008 r. emigracja przewyższyła imigrację.Łącznie w bieżącym roku wzrost populacji nastąpił w 20 krajach Unii Europejskiej, a w 7 doszło do jego spadku. Najbardziej wzrosła liczba mieszkańców w Irlandii, w Luksemburgu i na Cyprze, a najbardziej spadła w Bułgarii, na Litwie i na Łotwie. W Polsce nastąpił minimalny wzrost ludności – o 0,04 procent.

W innym raporcie Eurostat podał wskaźniki odnośnie liczby emigrantów w Unii Europejskiej. Zgodnie z danymi z 2006 r. w Unii Europejskiej żyje około 3 mln imigrantów, z czego 40 procent (1,2 mln) pochodzi z krajów należących do UE, a 60 procent (1,8 mln) z państw spoza granic UE. Imigranci spoza Unii prawie równo dzielą się między obywateli pochodzących z Europy, Azji, Ameryki i Afryki.

Najwięcej dzieci przychodzi na świat w tych krajach europejskich, których rządy prowadzą aktywną politykę prorodzinną, czyli tam, gdzie są wysokie zasiłki, rozbudowana sieć przedszkoli i żłobków i aktywna polityka państwa na rzecz łączenia ról rodzinnych i zawodowych.

W 2006 roku największa liczba imigrantów mieszkała w Hiszpanii i w Niemczech oraz Wielkiej Brytanii. Tymczasem najwięcej imigrantów mieszkających w państwach UE pochodzi z Polski. Jest ich aż 290 tys. (czyli blisko 10 proc. unijnych imigrantów). Za Polską znalazły się: Rumunia – 230 tys., Maroko – 140 tys., Wielka Brytania, Ukraina i Chiny – po około 100 tys. i Niemcy – 90 tys. Polacy są największą grupą imigrancką w Danii, w Niemczech i w Wielkiej Brytanii, drugą co do wielkości w Holandii, Słowacji i Szwecji oraz trzecią w Austrii.

Rodzina w Europie

W kontekście analizy nad zmianami demograficznymi w Unii Europejskiej warto też zwrócić uwagę na spadek wskaźnika dzietności. W 1960 r. większość Europejek miała przynajmniej dwoje dzieci. Statystycznie na jedną kobietę przypadało wówczas 2,5 dziecka. Z danych Eurostatu wynika, że wskaźnik dzietności w UE aktualnie wynosi zaledwie 1,51. Tymczasem wskaźnik dzietności konieczny do utrzymania wielkości populacji wynosi 2,1. Jeżeli obecna wartość się utrzyma, w 2050 r. populacja Europejczyków spadnie o blisko 10 proc. W Europie wschodniej ta wartość jest jeszcze niższa i przy utrzymaniu obecnych trendów do 2050 r. ludność tego regionu zmniejszy się aż o 22 proc. Najwięcej dzieci rodzi się obecnie we Francji – 1,92, w Irlandii – 1,88 oraz w Danii, w Wielkiej Brytanii i w Finlandii – po 1,80. Najmniej dzieci rodzi się w Polsce, gdzie wskaźnik dzietności wynosi zaledwie 1,24. Obok Polski najmniej dzieci rodzi się w Słowacji – 1,25, w Słowenii – 1,26, na Litwie – 1,27 i w Czechach – 1,28.

Spadek dzietności niewątpliwie wiąże się ze zmianami w podejściu nowoczesnych społeczeństw do pracy i rodziny, które są wywołane rozwojem medycyny, wprowadzeniem rozbudowanej polityki społecznej, jak też rozpowszechnieniem środków antykoncepcyjnych.

W konsekwencji mieszkańcy UE coraz później wstępują w związki małżeńskie i coraz później mają dzieci. Według danych z 2006 r. średni wiek zawierania pierwszych małżeństw dla kobiet wynosi 28,1 lat, a dla mężczyzn 30,6 lat. W 2000 roku wskaźniki te wynosiły odpowiednio: 26,8 lat dla kobiet i 29,4 lat dla mężczyzn. Opóźnia się też wiek, w którym kobiety rodzą pierwsze dziecko. Zgodnie z danymi z 2005 r. kobiety rodzą pierwsze dziecko w wieku 28,1 lat, co oznacza wzrost o 7 miesięcy w porównaniu z 2000 r. We wszystkich krajach UE średni wiek kobiety w momencie narodzin pierwszego dziecka wzrósł.

Z drugiej jednak strony wiele rządów krajów europejskich stara się podnieść wskaźnik dzietności poprzez rozbudowaną politykę społeczną. Najwięcej dzieci przychodzi na świat w tych krajach europejskich, których rządy prowadzą aktywną politykę prorodzinną, czyli tam, gdzie są wysokie zasiłki, rozbudowana sieć przedszkoli i żłobków i aktywna polityka państwa na rzecz łączenia ról rodzinnych i zawodowych.

Niezależnie od rozwiązań poszczególnych krajów, w całej UE mówi się o niebezpieczeństwach związanych ze zmianami demograficznymi. Podstawowym problemem współczesnego, a przede wszystkim przyszłego społeczeństwa jest, zdaniem wielu ekspertów, szybki przyrost liczby ludzi starych i kurczenie się młodszych pokoleń.

Europa starzeje się

Obecnie w krajach UE około 17 proc. społeczeństwa to ludzie w wieku ponad 65 lat. Według szacunków Eurostatu za 30 lat ten wiek przekroczy co czwarta osoba. Do 2050 r. liczba osób w wieku emerytalnym ma wzrosnąć o 70 proc., a w wieku produkcyjnym spaść o 12 proc. Jeszcze bardziej ma się zmienić odsetek osób mających ponad 80 lat. W 1960 r. tylko 1,5 proc. mieszkańców UE miało ponad 80 lat. W 2005 r. takich osób było już 4 proc., a w 2035 ma być ich 8 proc. Oznacza to, że następuje radykalna zmiana struktury wiekowej w społeczeństwach europejskich.

W miarę przyrostu populacji ludzi starszych będą rosły koszty opieki zdrowotnej, wydatki na opiekę społeczną i na świadczenia emerytalne. Niekorzystne tendencje demograficzne w dłuższej perspektywie mogą doprowadzić do radykalnej zmiany proporcji pomiędzy liczebnością populacji osób w wieku produkcyjnym i w wieku emerytalnym. W związku z tym coraz częściej się mówi o konieczności zmian w polityce imigracyjnej państw unijnych. Berliński instytut badawczy DIW szacuje, że od 2020 r. Niemcy będą musiały co roku importować milion imigrantów w wieku produkcyjnym po to, by utrzymać na stałym poziomie ilość siły roboczej.

Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe zjawiska wiele krajów zainicjowało reformy sytemu emerytalnego. Na świecie istnieją dwa rodzaje systemów emerytalnych. Pierwszy to system repartycyjny: osoby pracujące opłacają składki, które następnie są przeznaczane na finansowanie bieżących emerytur. Krytycy tego systemu zarzucają mu dużą wrażliwość na proces starzenia się społeczeństwa i na wskaźnik bezrobocia, co może oznaczać wahania obciążeń dla osób pracujących. Z kolei zaletą tego rozwiązania (coraz bardziej istotną) jest mała wrażliwość na kryzysy rynków finansowych. Drugi to system kapitałowy: każdy pracownik wpłaca składki na własne konto w funduszu emerytalnym, który później będzie wypłacał świadczenia. Największe zagrożenia dla rozwiązania kapitałowego to wysoka inflacja i kryzysy rynków finansowych. Istnieją również rozwiązania mieszane, przynajmniej w teorii oparte na dywersyfikacji ryzyka, związanego z danym sposobem finansowania emerytur. W ten właśnie sposób zbudowano podstawy nowego systemu emerytalnego w Polsce. Generalnie większość liberalnych ekspertów naciska na zmiany w kierunku systemu kapitałowego i na rezygnację z systemu opartego na solidarności między pokoleniami.

Czy jednak rzeczywiście przemiany demograficzne stanowią zagrożenie dla dobrobytu przyszłych pokoleń, a emeryci muszą pogodzić się z niższymi świadczeniami? Eksperci często wskazują Niemcy jako na kraj, w którym do niedawna emerytura oznaczała bezpieczeństwo i dostatek, a obecnie sytuacja ulega szybkiemu pogorszeniu. Większość niemieckich emerytów to pokolenie powojennego wzrostu, czyli okresu, gdy bezrobocie w Niemczech było bliskie zeru i trwał stabilny, wysoki wzrost gospodarczy. W ostatnich latach sytuacja jednak zaczęła się pogarszać. Wskaźnik urodzeń w Niemczech wynosi obecnie 1,34 i jeżeli się on nie zwiększy, liczba mieszkańców zacznie się prędko zmniejszać, a na dodatek radykalnie zmieni się proporcja między osobami w wieku produkcyjnym i poprodukcyjnym. Stąd też wielu ekonomistów sugeruje, że emeryci muszą zrezygnować z części dobrobytu, ponieważ państwa nie stać, aby dłużej ich finansować w tak dużym zakresie.

Jak jednak dowodzi w swojej analizie Dorota Janiszewska, ten obraz przemian demograficznych jest niepełny. Politycy, wyolbrzymiając zagrożenie niewydolnością finansów publicznych z powodu starzenia się społeczeństwa, przemilczają główne przyczyny problemu. Zdolność sfinansowania przyszłych świadczeń nie zależy bowiem głównie od demografii, ale od aktywności zawodowej obywateli i obywatelek oraz polityki budżetowej i fiskalnej państwa.

To nie starzenie się ludności zagraża państwu i zdobyczom socjalnym obywateli, ale nierówny podział dóbr w gospodarce narodowej. Demografia w tym wypadku służy do uzasadnienia działań likwidujących zabezpieczenie socjalne obywateli i jest instrumentem walki o większe zyski najbogatszej części społeczeństwa.

Mimo wzrostu liczby osób starszych w populacji społeczeństw europejskich w ciągu XIX i XX wieku, możliwe było zapewnienie im emerytur dzięki wzrostowi produktywności. Między 1900 i 1960 r. proporcja między osobami w wieku produkcyjnym i poprodukcyjnym zmniejszała się znacznie szybciej niż obecnie, a mimo to sytuacja emerytów znacząco się poprawiła. Dokonało się to przez postęp naukowo-techniczny, polepszenie jakości zdrowia i życia ludności, a także dzięki wzrostowi zatrudnienia (przede wszystkim kobiet).

Wzrost a podział

W 1900 r. na jedną osobę w wieku emerytalnym w Niemczech przypadało 12 osób w wieku produkcyjnym. W 1960 r. było ich już o połowę mniej, a mimo to ówczesny system finansowo-emerytalny państwa poradził sobie z utrzymaniem wzrastającej liczby emerytów. Zatem przy wzrastającej liczbie emerytów względem osób w wieku produkcyjnym oraz skracaniu czasu pracy, jaki miał miejsce, można zapewnić taki wzrost dochodu narodowego, który starczy na zapewnienie godnych świadczeń emerytalnych dla wszystkich. Ta prawidłowość dotyczy nie tylko Niemiec, ale całej Europy. Od wielu lat nieprzerwanie następuje wzrost PKB na mieszkańca i wzrost produktywności, a zmiany demograficzne są wolniejsze niż w minionym stuleciu. W związku z tym państwo coraz więcej pieniędzy może przeznaczać na cele socjalne. Mimo to liberalni politycy powtarzają cały czas coś wręcz przeciwnego, ukrywając w ten sposób prawdę o coraz bardziej niesprawiedliwym podziale PKB w społeczeństwie. Zamiast dbać o dobrobyt przyszłych emerytów, kolejne państwa tną wydatki socjalne, zwiększając zyski dużych koncernów.

Zatem to nie starzenie się ludności zagraża państwu i zdobyczom socjalnym obywateli, ale nierówny podział dóbr w gospodarce narodowej. Demografia w tym wypadku służy do uzasadnienia działań likwidujących zabezpieczenie socjalne obywateli i jest instrumentem walki o większe zyski najbogatszej części społeczeństwa.

Ta sytuacja szczególnie jaskrawo widoczna jest w Polsce. Osoby w wieku poprodukcyjnym w Europie stanowią średnio 16 procent populacji. W Niemczech jest ich 20 procent, a w Polsce – 13. Mimo to w Polsce rozpowszechniło się przekonanie, że państwa nie stać na system repartycyjny i że trzeba zacząć obniżać świadczenia dla emerytów. Nowy system odszedł od solidarności międzypokoleniowej i odpowiedzialności państwa za dobrobyt swoich obywateli. Prowadzi on do spadku emerytur, uzależnia ich wysokość od wahań giełdy i daje gigantyczne zyski prywatnym ubezpieczycielom. Zamiast powrócić do poprzednich rozwiązań, które dawały o wiele wyższe i bezpieczniejsze świadczenia, neoliberalne elity coraz częściej mówią o całkowitej prywatyzacji systemu. Na nich zyskać mogą wyłącznie prywatni ubezpieczyciele i najbogatsi obywatele, którym od kilkunastu lat konsekwentnie obniża się podatki.

Głównym problemem społeczno-gospodarczym Polski pozostaje bardzo niska aktywność zawodowa ludności i niski poziom wynagrodzeń dla większości społeczeństwa. W epoce szybkiego rozwoju technologicznego, wzrostu wydajności pracy i możliwości pełnego zatrudnienia każde demokratyczne państwo stać na wysokie, stabilne świadczenia dla ludzi starych i chorych. Demografia nie walczy z emerytami.


Przeczytaj więcej: "Dorota Janiszewska, Mity demografii", tekst dostępny na: http//janiszewska.blog.onet.pl)

Piotr Szumlewicz