Logo Polskiego Radia
IAR
Radosław Różycki 04.01.2011

Po czym będziemy jeździć w 2012 roku?

Mimo składanych w 2007 roku obietnic, dróg w Polsce budujemy za mało.
Po czym będziemy jeździć w 2012 roku?fot. SXC

W zapowiedzi nowego rządu była mowa, że powstanie prawie 1100 km autostard i prawie 2000 km dróg ekspressowych. W expose premiera znalazła się także obietnica, że na Euro 2012 powstaną wszystkie drogi łączące miasta, w których będą rozgrywane mecze. Jednak już wtedy nie wszystkie przewidywania były realne. Adrian Furgalski z zespołu doradców gospodarczych "Tor" wskazuje, że choćby budowa drogi ekspresowej łączącej Wrocław, Poznań i Gdańsk była nierealna już w 2007 roku.

Rząd Donalda Tuska nie zweryfikował wtedy ani kosztorysów, ani terminów realizacji poszczólnych inwestycji pozostawionych przez rząd Jarosława Kaczyśkiego. Aby zakończyć budowę kolejnych kilometrów autostrad przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku rząd przyjął projekt specjalnej ustawy, która miała przyspieszyć budowę dróg i autostrad.

Ale i to nie wystarczyło. By zdążyć na czas, tempo realizacji inwestycji drogowych powinno być 10 razy szybsze niż w ostatnich 20 latach. Tymczasem konieczne okazały się cięcia w finansach publicznych. Najmniej dotknęły one autostrady. W 2012 roku gotowych powinno być prawie 1.000 km autostrad. Gorzej jest z drogami ekspressowymi, których będzie około 900 km, czyli poniżej połowy tego co było obiecywane.

Jeszcze gorzej jest z obwodnicami i drogami dojazdowymi do wielkich miast, np. do Warszawy. Tu, poza nielicznymi wyjątkami, przyjdzie nam poczekać jeszcze przynajmniej kilka kolejnych lat.

Straty zaś wynikające z kilkudziesięcioletnich zaniedbań można policzyć. Wynoszą one około 100 miliardów złotych z powodu ucieczki inwestorów, którzy z braku infrastruktury w Polsce wybierali inne kraje. Wielogodzinne przestoje w korkach z powodu braku obwodnic - według wyliczeń ekspertów Unii Europejskiej - kosztują nas około 1% PKB rocznie.

Lecą głowy na kolei, chociaż - przynajmniej na razie - oczekiwanych efektów nie widać. Z matematyki sejmowej wynika, że minister infrastruktury Cezary Grabarczyk może być jednak spokojny o swoje stanowisko. Natomiast opozycja ma oczywiście okazję - z której skwapliwie korzysta - do nabijania sobie kolejnych punktów wyborczych.

rr