Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 28.01.2013

Budżety roczne UE to paraliż polskiej gospodarki

Londyn i Berlin nadal żądają cięć w budżecie siedmioletnim. Sądzę jednak, że fundusze ważne dla Polski nie ucierpią- mówi portalowi PolskieRadio.pl Danuta Hübner. Jednocześnie przestrzega, że pod żadnym pozorem nie można zaakceptować budżetów rocznych.
Danuta Hbner.Danuta Hübner. Parlament Europejski

Eurodeputowana Danuta Hübner sceptycznie ocenia szanse na porozumienie na lutowym szczycie budżetowym. W rozmowie z portalem PolskieRadio.pl zauważa, że płatnicy netto chcą jeszcze bardziej okroić siedmioletni budżet. Zakłada też, że będą zwlekać z decyzją w nadziei, że Parlament Europejski w późniejszym terminie łatwiej zgodzi się na cięcia. Nie powinni na to liczyć, bo jak mówi Danuta Hübner, parlament może odrzucić zbyt skąpy budżet, tym bardziej, że rozważane jest głosowanie tajne w tej sprawie.

Posłanka jest dobrej myśli, jeśli chodzi o fundusze istotne dla Polski. W jej ocenie cięcia będą dotyczyły takich obszarów, w których środki nie są przyznawane poszczególnym krajom, ale są rozdzielane na zasadzie konkursu.

Brak porozumienia w lutym to w ocenie Danuty Hübner zły sygnał. Przypomina, że po zaakceptowaniu budżetu trzeba jeszcze zatwierdzić kilkadziesiąt rozporządzeń, bez których żadnych inwestycji nie będzie można zacząć.

Posłanka zdecydowanie przestrzega przed scenariuszem budżetów jednorocznych, zamiast siedmioletniego. - Musielibyśmy zmienić całą politykę. Oznacza to zupełny paraliż, dlatego nie można do tego dopuścić – zaznaczyła. Dodaje, że w ramach jednorocznych budżetów zapewne próbowano by finansować z polityki spójności inne projekty. To oznaczałoby zmniejszenie kwoty przeznaczonej dla Polski.

Zachęcamy do lektury wywiadu:

Portal PolskieRadio.pl: Jakie mamy szanse na sukces na szczycie budżetowym w lutym?

Jest niejaka nadzieja, że szczyt 8 lutego będzie poświęcony budżetowi i zapadnie na nim decyzja. W grudniu niektóre państwa uznały, że konieczne są dodatkowe cięcia. Docierają doniesienia, że teraz Wielka Brytania, Niemcy oczekują dodatkowych oszczędności, zapewne inni płatnicy netto chowają się za ich plecami.

Najważniejsze dla nas są zapewnienia, że cięcia nie dotkną polityki spójności i wspólnej polityki rolnej. Jest pewna okoliczność, która pozwala być w tej sprawie dobrej myśli. W grudniu odbył się etap negocjacji (na ogół jest on ostatni), podczas którego przewodniczący Rady Europejskiej zaoferował poszczególnym państwom ”prezenty”, to jest dodatkowe środki w zakresie polityki spójności i wspólnej polityki rolnej. W tych politykach powstają koperty narodowe, przypisywane poszczególnym państwom. Natomiast polityka badawczo-rozwojowa, czy instrument na finansowanie infrastruktury, Connecting Europe Facility, zakładają przyznawanie pieniędzy na podstawie konkursu. Wydaje mi się, że cięcia będą dotyczyć obszarów, w których nie ma kopert narodowych, mają one bowiem mniej potencjalnych obrońców. Mam nadzieję, że nawet jeśli będą dalsze cięcia budżetu, co jest bardzo prawdopodobne, to nie dotkną najważniejszych dla Polski polityk.

Inna rzecz, czy ewentualne uzgodnienia lutowe zadowolą Parlament Europejski. Wiele wskazuje na to, że parlament nie zaakceptuje propozycji Rady i będzie chciał dalszych negocjacji między Radą i PE. Są spekulacje, coraz bardziej prawdopodobne, że głosowanie będzie tajne. To zazwyczaj wyzwala większą odwagę u głosujących. To oznaczałoby dalsze negocjacje, być może w marcu. Nie wiadomo, jednak czy porozumienie zapadnie, czy skończą się negocjacje między Francją i Niemcami, są też pomysły innych państw.

Brak budżetu w lutym to zła wiadomość. Od przyjęcia budżetu przez PE zależy zakończenie negocjacji nad nowymi rozporządzeniami, które są niezbędne dla uruchomienia polityk spójności na lata 2014-2020. Dopóki nie ma tych regulacji, Komisja Europejska nie może negocjować z państwami programów, nie można zacząć inwestycji.

Można zatem wnioskować, że szanse na przyjęcie budżetu w lutym są małe.

W Unii czasami nagle pojawia się wola polityczna, żeby coś zakończyć. Mam jednak spore wątpliwości, czy uda się to zrobić w lutym. Jeśli mogę nieco odsłonić kuchni negocjacyjnej, na pewno państwa członkowskie zakładają, że im później zapadnie decyzja rady, tym trudniej będzie parlamentowi ją odrzucić. PE ma bowiem świadomość tego, że opóźnienia nie służą uruchomieniu środków. Wydaje się jednak nieprawdopodobne, by PE czując się niekomfortowo z powodu opóźnień, przyjął każdą propozycję rady. PE domagał się o wiele większego budżetu, reformy wpływów budżetowych, co oprotestowała Wielka Brytania. Parlamentowi pozostaje do dalszych negocjacji tak zwana elastyczność, przesuwanie środków z jednego okresu na drugi czy między częściami budżetu. Do tego rada jest zazwyczaj niechętnie nastawiona. Myślę, że w tej sprawie po przyjęciu stanowiska rady negocjacje jeszcze będą się toczyć.

Jaka jest graniczna data, w której budżet musi zostać przyjęty, żeby np. nie przyjęto scenariusza jednorocznych budżetów?

Data formalna to koniec tego roku. Tak naprawdę ze względów praktycznych należałoby podjąć decyzję już teraz, w lutym lub najpóźniej w marcu. Przesunięcie oznacza późniejsze uruchomienie polityk. Pamiętajmy też, że zbliżają się wybory w Niemczech. To główny płatnik do budżetu. Im bliżej wyborów, tym trudniej niemieckim politykom akceptować stanowisko, z którym mogą nie zgadzać się wyborcy.

Optymalną datą był koniec ubiegłego roku. Teraz odpowiedzialność wymaga, by przyjąć budżet najpóźniej w marcu. Ja na przykład prowadzę negocjacje pomiędzy parlamentem i radą w sprawie pięciu nowych rozporządzeń. Nie mogę pójść na sesję plenarną, żeby przegłosować efekt negocjacji, póki PE nie przyjął budżetu unijnego. Jeśli zaakceptuje go w marcu, to dopiero na następnej sesji plenarnej w kwietniu mogę zgłosić pierwszą część regulacji. To wszystko opóźnia inwestycje we wzrost w Europie, w miejsca pracy i w konkurencyjność gospodarki.

Niektórzy uważają za dopuszczalny scenariusz: brak decyzji do końca roku i budżety jednoroczne. To jednak oznaczałoby koniec polityki spójności. Jest ona oparta na wieloletnim programowaniu. Jeśli nie jest pewne, że środki będą kontynuowane, to koniec polityki spójności. Dlatego na ten pomysł nie można się zgodzić w żadnym wypadku. To najgorsze z możliwych rozwiązań. Powiedziałabym, że lepszy jest nawet nieco niższy budżet, ale siedmioletni.

Co oznaczałyby jednoroczne budżety w przypadku Polski?

Musielibyśmy zmienić całą politykę. Oznacza to zupełny paraliż, dlatego nie można do tego dopuścić. Co więcej, w takim przypadku ogromnym zagrożeniem dla polityki spójności są inne pomysły na wydawanie pieniędzy w parlamencie i komisji. Jeśli nie będzie siedmioletnich ram, ich zwolennicy zaczną szukać środków w budżetach jednorocznych, w polityce spójności, chodzi o inwestycje takie jak Galileo, infrastruktura energetyczna. Zatem roczne raty uległyby zmniejszeniu, bo trzeba byłoby znaleźć w polityce spójności środki na inne proponowane inwestycje.

Rozmawiała Agnieszka Kamińska, PolskieRadio.pl