Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Izabela Zabłocka 10.04.2014

Katastrofa w Smoleńsku. To już cztery lata…

O godzinie 8.41 na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku rozbija się samolot. Ginie 96 osób. Ta tragedia zmienia losy wielu ludzi i odciska swoje piętno na całym społeczeństwie.
Katastrofa w Smoleńsku. To już cztery lataPAP/Archiwum/Leszek Szymański

Przez jakiś czas nie było pewne, kto oprócz Marii i Lecha Kaczyńskich znajdował się na pokładzie TU 154M. Wraz z potwierdzaniem kolejnych nazwisk odnajdowanych na liście pasażerów, stawało się jasne, że wydarzenie na Siewiernym przebuduje polską scenę polityczną i społeczną.

Dla polskich władz najważniejsze stało się zapewnienie ciągłości konstytucyjnych organów państwa. Zginęli przecież nie tylko prezydent, ale także 18 parlamentarzystów,  w tym członkowie prezydiów Sejmu i Senatu, szef Narodowego Banku Polskiego, Rzecznik Praw Obywatelskich i prezes IPN. Katastrofa zabrała także najwyższych rangą dowódców Wojska Polskiego.

Niezbędne stały się przedterminowe wybory prezydencie i uzupełniające do parlamentu. Obowiązki głowy państwa przejął ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, który jeszcze przed katastrofą, po wygraniu prawyborów w PO, został kandydatem tej partii na prezydenta. Trzy dni po pogrzebie Marii i Lecha Kaczyńskich, Bronisław Komorowski ogłosił, że wybory odbędą się 20 czerwca.

Kampania wyborcza w cieniu katastrofy

Partyjne przegrupowania sił trwały już wcześniej, przed wydarzeniami w Smoleńsku. Dla Prawa i Sprawiedliwości naturalnym kandydatem w wyborach prezydenckich był Lech Kaczyński. Z ramienia SLD w szranki wyborcze miał stanąć Jerzy Szmajdziński. Śmierć tych polityków  zmusiła obydwie partie do szukania następców. O ile w wypadku PiS sprawa była oczywista – Lecha Kaczyńskiego zastąpił jego brat - Jarosław, to w SLD sytuacja bardziej się skomplikowała.

Sojusz zdecydował o wystawieniu swojego ówczesnego przewodniczącego – Grzegorza Napieralskiego. Jerzy Szmajdziński był reprezentantem frakcji lewicowych wiarusów. Napieralski zaś, choć wywodził się z pokolenia bez korzeni w PZPR, to uzyskał poparcie i Aleksandra Kwaśniewskiego, i Wojciecha Jaruzelskiego. Nie pomogło mu to jednak zbytnio, bo zajął trzecie miejsce. Dostał 13,68% głosów. To był początek zwijania się kariery tego polityka. Dla SLD rozpoczął się długi czas ”wielkiej smuty”, w którym spadek poparcia dla tego ugrupowania nabrał trwalszego charakteru. Następne wybory parlamentarne w 2011 roku były dla Sojuszu prawdziwą klęską. Partia uzyskała najgorszy wynik w swojej historii. Chwilę potem, Napieralski przestał być szefem tej formacji. Zastąpił go znowu reprezentant starego pokolenia – Leszek Miller, a Sojusz do dziś nie odbudował swojej siły.

Już niedługo po katastrofie smoleńskiej eksperci przewidzieli, że polska scena polityczna na długi czas stanie się dwubiegunowa i będzie zabetonowana przez układ PO-PiS. Ma to swoje konsekwencje do dzisiaj zarówno w polityce wewnętrznej największych partii, ich programach, jak i stylu uprawiania polityki.

Platforma bierze wszystko

Przyspieszone wybory prezydencie zakończyły się wygraną Bronisława Komorowskiego. Tragedia w Smoleńsku tak bardzo osłabiła Prawo i Sprawiedliwość, że ciąg kolejnych wyborów i parlamentarnych i samorządowych także okazał się dla tej partii porażką. Platforma skupiła więc w swych rękach pełnię władzy. Obsadziła większość kluczowych stanowisk w państwie: zajęła Pałac Prezydencki, w koalicji z PSL uzyskała większość w Sejmie i Senacie, a wchodząc w różne alianse wywalczyła władzę w wielu samorządach. Donald Tusk stał się pierwszym premierem od odzyskania niepodległości, sprawującym drugą kadencję.

"Lud smoleński i jego religia”

Śmierć 96 osób w Smoleńsku zjednoczyła Polaków. Na dalszy plan zeszły sympatie polityczne, podejście do historii, różnice pokoleniowe, religijne, czy podziały ekonomiczne.  W badaniu przeprowadzonym 19 i 20 kwietnia 2010 roku przez TNS OBOP aż 91 procent ankietowanych zadeklarowało poczucie wspólnoty w tamtych chwilach.

Ta jedność okazała się jednak krótkotrwała. Podziały stawały się coraz bardziej widoczne, zwłaszcza przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Zaczęły się "wojny”: o miejsce pochówku pary prezydenckiej, o krzyż, a wreszcie o "prawdę smoleńską”. Wydawało się, że Polska pękła na dwie części. Jednak zdaniem socjologów, katastrofa smoleńska tylko pogłębiła podziały istniejące w społeczeństwie już wcześniej. Profesor Józef Lipiec, filozof i etyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego tłumaczył w rozmowie z PAP, że pierwotną przyczyną podziału jest sama chęć różnienia się i w związku z tym dążenie do konfliktu. - Gdyby nie było sprawy smoleńskiej, byłyby inne kwestie, bo przecież przed Smoleńskiem były także bardzo ostre podziały i agresywne zachowania. Smoleńsk zdołał jedynie zaostrzyć te polskie spory – mówił profesor.

W kwietniu 2012 roku Millward Brown SMG/KRC przeprowadził sondaż zadając pytanie: "Czy zgadza się Pan/i z jedną z opinii, że katastrofa była wynikiem zamachu”? "Zdecydowanie tak" odpowiedziało 10 procent badanych, "raczej tak" - 11 procent. Upływ czasu nie osłabia tego przekonania. W sondażu CBOS z października zeszłego roku aż 28% naszych rodaków dopuściło tezę o zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Według socjologów, widoczna jest pewna prawidłowość – zwolennikami teorii zamachu są w większości sympatycy PiS. Wyborcy PO najczęściej uważają, że tragedia pod Smoleńskiem to zbieg okoliczności i rożnego rodzaju nieprawidłowości, co miał według nich, wykazać raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod kierunkiem Jerzego Millera. Pierwsza grupa czerpie potwierdzenie dla swoich przekonań z prac Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy, którego przewodniczącym jest Antoni Macierewicz.

PAP/EPA/archiwum/Leszek
PAP/EPA/archiwum/Leszek Szymański

Profesor Krystyna Skarżyńska, psycholog z Instytutu Psychologii PAN tłumaczy, że wzrost liczby osób wierzących w zamach łatwo wyjaśnić prawidłowościami dotyczącymi procesu poznania społecznego i kształtowania postaw. Jak wynika z jej badań, dla oceny wydarzeń w Smoleńsku niezwykle istotny jest sposób spostrzegania świata przez ludzi, zaufanie do instytucji, utrwalone schematy dotyczące Polski, uprzedzenia wobec Rosjan oraz potrzeba rozumienia świata. Profesor w rozmowie z Gazetą Wyborczą zwróciła też uwagę na dużą dostępność informacji sugerujących zamach przy braku aktywności w zaprzeczaniu tej teorii przez prokuraturę i komisję Jerzego Millera.  - Urzędnicy państwowi uznali, że już powiedzieli, co ustalili i nie trzeba do tego wracać. A zwolennicy hipotezy o zamachu, systematycznie sączą wątpliwości, wskazują poważne pomyłki strony rządowej jako rzekome dowody na rzecz wybuchu – wyjaśniła profesor.

"Prawda jest na emigracji"

Według naukowców, w przewidywalnej przyszłości nie ma nadziei na połączenie świata przeciwników i zwolenników teorii o zamachu. Doktor Olgierd Annusewicz z Instytutu Nauk Politycznych UW,  w wywiadzie dla Newsweeka zauważył,  że obie strony są święcie przekonane o tym, że to ich prawda jest tą najprawdziwszą. Dojdzie do czegoś komisja rządowa, opozycja uzna, że to nieprawda, bo to jest komisja rządowa. Dojdzie do czegoś komisja Antoniego Macierewicza, to podstawowym zarzutem będzie to, że doszła do tego komisja Macierewicza, który przez część polityków i mediów jest zaliczany do pierwszego szeregu „świrów“. Na tym polega problem z tą prawdą, ona jest na emigracji – mówił doktor Annnusewicz.

Taki podział tylko cementuje swego rodzaju symbiozę pomiędzy  PiS, a PO. Platforma aktywizuje swoich zwolenników strasząc "Kaczyńskim i Macierewiczem”, a PiS zwiera szeregi w obronie przed  Platformą "padającą na kolana przed Berlinem i Moskwą”. Obydwie partie mają więc swojego, oswojonego i dobrze znanego wroga. Od 2010 roku nikomu nie udało się rozepchnąć na politycznej scenie tak skutecznie, żeby na niej pozostać i mieć większe znaczenie.

Uścisk Putina i Tuska

Tuż po katastrofie, na Siewiernym pojawili się premier Donald Tusk i Władimir Putin – wówczas szef rosyjskiego rządu. Świat obiegło zdjęcie, na którym widać Putina ściskającego ze współczuciem szefa polskiego gabinetu.

Premier
Premier Putin ściska premiera Tuska na miejscu tragedii w Smoleńsku/ PAP/EPA/archiwum/Jacek Turczyk

Właśnie ta fotografia, stała się później dla Prawa i Sprawiedliwości dowodem na uległość Donalda Tuska wobec Moskwy. Udowodnienie tej koncepcji ułatwiały PiS rosyjskie władze – od komisji Anodyny, której wioski w sprawie przyczyn tragedii smoleńskiej nie są akceptowane przez ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego, po tamtejszą prokuraturę, która do dziś nie chce oddać Polsce wraku samolotu.

You Tube

Wtedy jednak, na smoleńskim lotnisku, tliła się iskierka nadziei na unormowanie polsko-rosyjskich relacji. Władze na Kremlu, ale także zwykli ludzie w Rosji dawali wyraz swojemu współczuciu. Do symbolicznego głazu na Siewiernym przychodziły tłumy z kwiatami i zniczami. Rosjanie z autentycznym żalem gromadzili się przed naszą ambasadą w Moskwie. Prezydent Dmitrij Miedwiediew wygłosił nawet specjalne orędzie adresowane do Polski. Zarządził też żałobę narodową w swoim kraju.

Odpowiedzią z naszej strony były ciepłe wypowiedzi wielu polityków, w tym premiera, o dobrej współpracy z Rosjanami w śledztwie badającym przyczyny tragedii. 9 maja 2010 roku, do naszych wschodnich sąsiadów zwrócił się nawet prezes PiS, Jarosław Kaczyński nazywając ich "przyjaciółmi”. Podziękował Rosjanom za ich postawę po katastrofie w Smoleńsku i wyciągnął rękę na pojednanie.  - Są w historii takie momenty, które potrafią zmienić wszystko, zmienić bieg historii. Mam nadzieję, i mają ją także miliony Polaków, że taki moment nadchodzi, że dojdzie do tej wielkiej, potrzebnej zmiany dla nas, dla naszych dzieci i wnuków – mówił prezes PiS w telewizyjnym wystąpieniu.

You Tube

Tę nadzieję podtrzymała na chwilę obecność Dmitrija Miedwiediewa na pogrzebie Marii i Lecha Kaczyńskich. Prezydent Rosji przyleciał do Krakowa, mimo, że wielu światowych przywódców zrezygnowało z obawy o swoje bezpieczeństwo. Loty utrudniał wtedy, unoszący się powietrzu, pył z islandzkiego wulkanu. To wszystko mogło być początkiem polsko-rosyjskiego pojednania.

12 kwietnia 2010 roku, czyli dwa dni po katastrofie, w wywiadzie dla "Naszego Dziennika” poseł PiS Artur Górski powiedział: jeśli złoży się w całość informacje, które napływają, nawet jeśli odnoszą się do różnych domniemanych scenariuszy, a także weźmie się pod uwagę ewentualne intencje Rosjan, to można powiedzieć, choć bez stuprocentowej pewności, bo dziś bez namacalnych dowodów, że Rosja jest w jakimś sensie odpowiedzialna za tę katastrofę, za ten nowy Katyń.

Dość szybko słowa "spisek i zamach” zaczęły krążyć po Internecie i niektórych mediach. Tragedia smoleńska zaciążyła na polsko-rosyjskich stosunkach na zawsze.

"Nie było przestępstwa w organizacji lotów do Smoleńska”, ale…

W związku z przygotowaniami lotów do Smoleńska, warszawscy śledczy badali sprawę ewentualnego niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez urzędników i funkcjonariuszy publicznych kancelarii prezydenta, premiera, MSZ i MON. Nie stwierdzili przestępstwa.

- Lot nie powinien się odbyć, ale żadna z osób cywilnych nie miała kompetencji do tego, aby ocenić stan techniczny lotniska w Smoleńsku; nie miała ani takich uprawnień ani takich obowiązków - powiedziała w lipcu 2012 roku, informując o decyzji prokuratury, jej rzeczniczka Renata Mazur. Dodała, że za bezpieczeństwo lotu odpowiada przewoźnik, a za bezpieczeństwo na lotnisku - zarządca tego lotniska. Zaznaczyła, że śledczy zajmujący się sprawą wskazali, iż nie było jednego, pełnego dokumentu - aktu prawnego, który kompleksowo regulowałby organizację wizyt zagranicznych najważniejszych osób w państwie. Były dwa kluczowe akty prawne: porozumienie z 2004 r. zawarte pomiędzy szefami KPRM, KPRP, Kancelarii Sejmu i Kancelarii Senatu a ministrem obrony narodowej, które regulowało zasady dysponowania specjalnym wojskowym transportem lotniczym oraz instrukcja o lotach HEAD najważniejszych osób w państwie - wyjaśniła Mazur.

Dodała, że w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wykształciła się nieprawidłowa praktyka co do lotów VIP-ów, czego świadomość miał szef KPRM Tomasz Arabski. Wśród nieprawidłowości w KPRM  Mazur wymieniła: zbyt późne złożenie zapotrzebowania na lot premiera i brak złożenia zapotrzebowania na lot prezydenta; nieprawidłową koordynację działań; niewiedzę o pewnych przepisach; bezpodstawną odmowę udzielenia samolotu specjalnego.

Prokuratura zdecydowała, aby w odrębnym postępowaniu badać kwestię zaniedbań Biura Ochrony Rządu w związku z wizytami w Smoleńsku. To śledztwo zakończył akt oskarżenia wobec byłego  wiceszefa BOR generała Pawła Bielawnego (zezwolił na podawanie pełnego nazwiska). Generał usłyszał zarzut niedopełnienia obowiązków w zaplanowaniu i organizacji ochrony obu wizyt i poświadczenie nieprawdy w dokumencie.

Szef Bielawnego, generał Marian Jerzy Janicki podał się do dymisji w marcu 2013 roku.

Tomasz Arabski wymieniany przez rzeczniczkę prokuratury w kontekście "nieprawidłowej praktyki co do lotów VIP-ów w Kancelarii Premiera”, jest teraz ambasadorem Polski w Hiszpanii.

A generał Bielawny w kwietniu 2012 roku został doradcą wojewody małopolskiego - Jerzego Millera , tego samego, który jako minister spraw wewnętrznych i administracji, 28 kwietnia 2010 roku objął stanowisko przewodniczącego Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego badającej przyczyny katastrofy w Smoleńsku. To komisja pod jego kierunkiem opracowała raport końcowy ze śledztwa. Miller przestał być szefem MSWiA w listopadzie 2011 roku, by miesiąc później objąć urząd wojewody małopolskiego.

Klichów pogmatwane losy

W czasie tragedii smoleńskiej, ministrem obrony był Bogdan Klich . Okoliczności zdarzenia miała ustalić powołana przez niego Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Bogdan Klich mianował jej szefem pułkownika Edmunda Klicha , który był wówczas przewodniczącym innej instytucji – Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL).

Pułkownik Klich został także akredytowanym przedstawicielem Polski przy wojskowo-cywilnej komisji rosyjskiej badającej przyczyny katastrofy. To on miał patrzeć Rosjanom na ręce i dbać na miejscu o zabezpieczanie interesów polskiego śledztwa. Jednak jego praca spotkała się z wieloma negatywnymi ocenami i to nie tylko polityków, ale także jego podwładnych z Komisji, którzy żądali odwołania swojego szefa. Klich zgodził się na udział w konferencji rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), podczas której zaprezentowany został raport z tezami m.in. o naciskach na załogę i nietrzeźwym generale Błasiku w kabinie pilotów. Jako pierwszy mówił publicznie o rzekomym rozpoznaniu głosu generała na nagraniu z czarnej skrzynki i wielokrotnie powtarzał, że większość win leży po stronie polskiej.

Edmund
Edmund Klich/PAP/Archiwum

Klich sam zrezygnował z przewodniczenia KBWLLP, bo już 28 kwietnia 2010, ale pozostał akredytowanym przedstawicielem Polski przy mieszanej rosyjskiej komisji cywilno-wojskowej. W 2011 roku próbował swoich sił w wyborach parlamentarnych, ale bez powodzenia. W lutym 2012 roku na stanowisku szefa PKBWL zastąpił go jego podwładny Maciej Lasek, który także był członkiem komisji powołanej do zbadania wydarzeń na Siewiernym (KBWLLP).

Katastrofa smoleńska była drugim, tragicznym zdarzeniem tego typu dla Bogdana Klicha jako ministra obrony. 28 stycznia 2008 roku w Mirosławcu rozbiła się wojskowa CASA z dwudziestoma osobami na pokładzie, w tym dowódcami eskadr i baz lotniczych. Komisja badająca przyczyny wypadku ustaliła, że powodem była niewłaściwa organizacja lotów i szkolenia lotniczego. Wpływ miała też niezgodna z instrukcją eksploatacja samolotu przez załogę. Nie przeszkodziło to premierowi Tuskowi powołać Bogdana Klicha 11 kwietnia 2010 na członka Międzyresortowego Zespołu do spraw koordynacji działań podejmowanych w związku z wypadkiem lotniczym pod Smoleńskiem.

Opozycja obarczała ministra  współodpowiedzialnością za tragedię na Siewiernym. Wykazywała, że po katastrofie w Mirosławcu nie zostały podjęte działania zapobiegawcze. Nieprawidłowości powtórzyły się w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, który był odpowiedzialny na transport VIP. To załoga tej formacji zasiadała za sterami TU 154M, który rozbił się w Smoleńsku.

Klich sam zrezygnował z funkcji ministra. Podał się do dymisji w lipcu 2011 roku. Pięć miesięcy później, pułk wożący VIP został rozwiązany decyzją nowego ministra obrony Tomasza Siemoniaka.

Polska ciągle  bez rządowych samolotów

Po rozformowaniu pułku specjalnego, w gestii wojska pozostaje tylko transport VIP śmigłowcami. Dysponuje nimi 1. Baza Lotnictwa Transportowego, utworzona w miejsce 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Większe odległości pokonywane są wyczarterowanymi Embraerami.  Za ich sterami zasiadają cywilni piloci PLL LOT.

Sprawa kupna nowych samolotów do obsługi VIP podnoszona jest przez ekspertów i polityków od wielu lat. Dla wszystkich było jasne, że czas wysłużonych Tupolewów i Jaków skończył się.Takie przekonanie potwierdzały różnego rodzaju incydenty. W 1999 roku  samolot  z marszałek Senatu Alicją Grześkowiak musiał awaryjnie lądować na pustyni w Arabii Saudyjskiej. Z powodu awarii TU-154 Lech Kaczyński spóźnił się na spotkanie z cesarzem Japonii. Polski prezydent musiał lecieć ze stolicy Mongolii wynajętym samolotem. Podobną przygodę miał premier Marek Belka. Na szczyt  Azja-Europa w Wietnamie, dotarł  chińskim rejsem liniowym. Rządowy Tupolew nie nadawał się do lotu, bo z silnika wydobywały się kłęby dymu.

Pomimo tylu niebezpiecznych zdarzeń żaden z rządów nie decydował się na zakup nowych maszyn, zapewne bojąc się oskarżenia o marnotrawienie państwowych pieniędzy. W kwietniu zeszłego roku szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Stanisław Koziej informował, że BBN tworzy systemowe rozwiązanie kwestii transportu VIP, zakładające kupno samolotów. Prezydent Bronisław Komorowski mówił, że powinno stać się to po wyborach parlamentarnych i prezydenckich.

Izabela Zabłocka

ZOBACZ SERWIS SPECJALNY: KATASTROFA SMOLEŃSKA>>>