Logo Polskiego Radia
IAR / PAP
Agnieszka Jaremczak 19.04.2014

Ukraina potrzebuje pomocy

Kryzys, jaki na wschodzie kraju wywołała Rosja w całej okazałości pokazał słabość nowej władzy.

Kijów nie zrobił nic, bu obronić Krym przed aneksją - to zdanie bardzo często przewija się w politycznych debatach. Rząd ograniczył się do dyplomatycznych apeli o wycofanie się z półwyspu. Tymczasem druga strona, nie zważając na międzynarodowe umowy postawiła na swoim.  - Rosjanie świetnie przygotowali się na zajęcie wschodniej Ukrainy.Świadczy o tym, między innymi, konsekwentna ofensywa propagandowa i dyplomatyczna Moskwy - ocenił były żołnierz GROM Krzysztof Przepiórka.

I co najważniejsze: Kijów nie wyciągnął lekcji z kryzysu krymskiego. - Rosjanie już wcześniej dawali sygnały, że wschodnia Ukraina jest w zasadzie do wzięcia. Już wtedy po kryzysie krymskim wszelkie newralgiczne punkty, które de facto zajmują teraz Rosjanie powinny być zajęte przez siły specjalne Ukrainy. Niestety Ukraińcy byli i są kilka kroków za działaniami Rosjan. Trudno powiedzieć dlaczego tak się dzieje - mówił gość radiowej Jedynki.

By zrozumieć sytuację, należy wczytać się w słowa pisarza Serhija Żadana, który kilka dni temu był gościem Fundacji Batorego. Z przytoczonych przez niego badań opinii publicznej wynika, że około 70 proc. respondentów jest przeciwko separatystom, którzy chcieliby odłączenia okręgu donieckiego od Ukrainy i zbliżenia z Rosją, ale jednocześnie aż 60 proc. ankietowanych deklaruje, że obawia się banderowców i działań Unii Europejskiej. - Banderowcami nazywa się teraz po prostu oponentów, tych, którzy mają inne zdanie. W Doniecku jest tak, że większość mieszkańców jest przeciwko rosyjskiej okupacji, a jednocześnie ta sama większość blokuje ruchy ukraińskich wojsk. Państwo ukraińskie nie ma tam żadnego autorytetu - tłumaczył pisarz.

(źródło:TVP/x-news)

W grze, jaką prowadzi Rosja stawką jest podporządkowanie sobie Ukrainy. Henryk Wujec, doradca prezydenta Komorowskiego nie ma wątpliwości: bezpośrednim celem prezydenta Rosji nie jest podbój Ukrainy, ale zmuszenie jej do podpisania Unii Celnej z Rosją i utworzenie Unii Euroazjatyckiej, która jest jego ideą. - Putin, jak niegdyś carowie rosyjscy, chce w ten sposób zebrać wszystkie ziemie (należące do imperium) "do kupy" - mówił.

Sposobem jest forsowany przez Moskwę projekt federalizacji Ukrainy. Ustrój ten doskonale się sprawdza w USA, Niemczech czy Szwajcarii. Ale dla naszego sąsiada mógłby być prostą drogą do całkowitego rozpadu. I o to jest cel Putina. Według Aleksandra Smolara, prezesa Fundacji Batorego Rosji chodzi o to, żeby bez formalnego rozbijania kraju, bo koszty byłyby dla niej zbyt duże, doprowadzić do podporządkowania sobie Ukrainy.

(źródło:TVN24/x-news)

Dlatego tak ważne jest wzmocnienie struktur państwowych na Ukrainie. Sposobem na to mają być majowe wybory prezydenckie i parlamentarne. - Będzie wielkim sukcesem, jeśli dojdzie do wyborów w zachodniej, środkowej i pewnych regionach wschodniej i południowej Ukrainy. To będzie legitymizowało tę władzę, ale też może przyczynić się do dalszego rozpadu Ukrainy - tłumaczy Smolar.

Jego zdaniem, można się spodziewać, że po wyborach "Rosja posunie dalej pionki, żeby doprowadzić do rzeczywistego podziału kraju". - Oczywiście Rosja może zaakceptować wyniki wyborów, pod warunkiem: wasz prezydent, nasza konstytucja - przekonywał.

Z kolei prezydent Bronisław Komorowski patronuje pomysłowi, by Polska pomogła Ukrainie w reformie samorządowej, która jest alternatywą dla federalizacji. W tym celu został powołany ekspercko-rządowy zespół pod przewodnictwem Marcina Święcickiego.

(źródło: TVN24/x-news)

Czwartkowe rozmowy w Genewie, w których wzięli udział przedstawiciele Ukrainy, Rosji, USA i UE zmniejszyły napięcie. Choć, kilkanaście godzin po podpisaniu porozumienia, separatyści oświadczyli, że nie zamierzają mu się podporządkować. Mogą ustąpić tylko pod warunkiem, że władze w Kijowie podadzą się do dymisji.

Rosjanie nie wycofują swoich wojsk z ukraińskiej granicy. Według NATO, obecnie przebywa ich około 40 tysięcy. Niemiecki tygodnik "Der Spiegel" zakwestionował te dane. Przedstawiciele tajnych służb, na których powołuje się gazeta, twierdzą, że żołnierzy tych jest mniej niż 30 tys., a być może nawet mniej niż 20 tys. Ponadto ze względu na swą strukturę organizacyjną i uzbrojenie wojska te nie nadają się do przeprowadzenia zmasowanego ataku. Znaczna część ich wyposażenia znalazła się na miejscu jeszcze przed obecnym konfliktem i nie ma tam żadnego bojowego ośrodka dowodzenia.

Politycy polscy nie biorą udziału w tych wyliczankach. Sytuacja na Krymie unaoczniła im jakim zagrożeniem może być dzisiaj Moskwa. - Rosja, której przewodzi Władimir Putin uprawia politykę aneksji oraz nie szanuje prawa międzynarodowego, jest zagrożeniem dla Polski i innych krajów Europy Środkowej - mówi były szef MON Bogdan Klich. A Jacek Saryusz - Wolski dodaje: - Wszelkie zło i wojna na naszych granicach jest realna. Dlatego Polska pośrednio jest zagrożona.

(źródło: TVN24/x-news)

Warszawa od dawna zabiegała, by stacjonowało u nas więcej amerykańskich żołnierzy. W przyszłym tygodniu może zostać ogłoszona decyzja o wysłaniu do Polski sił lądowych USA. Z tą informacją wraca do kraju po kilkudniowym pobycie w Waszyngtonie minister obrony Tomasz Siemoniak. - Liczę, że to będzie w finale oznaczało, że Polska znajdzie się w grupie najbliższych sojuszników USA na świecie - powiedział dziennikarzom.

IAR/PAP/asop

Kryzys na Ukrainie: serwis specjalny >>>