Logo Polskiego Radia
Czwórka
Małgorzata Byrska 29.01.2016

Budżet 2016: nowe wydatki i nowe przychody. Jak sfinansować program "Rodzina 500 plus"?

Budżet na 2016 rok ma sprzyjać polityce demograficznej, a program „Rodzina 500 plus” może być impulsem wzrostu gospodarczego.
Posłuchaj
  • Większość prognoz dotyczących inflacji jest na niższym poziomie niż 1,7 proc., a to może sprawić że nie wystarczy środków z VAT, aby sfinansować o wiele większe niż rok wcześniej wydatki – uważa gość Jedynki Marek Tatała, członek zarządu i ekonomista Fundacji FOR. (Krzysztof Rzyman, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Dodatkowe dochody z aukcji LTE i około 8 mld zysku NBP dają naprawdę pokaźną sumę. Można z tego sfinansować prawie cały program "Rodzina 500 plus" – wyjaśnia gość Polskiego Radia 24 Adam Czerniak, ekonomista Polityki Insight i SGH. (Sylwia Zadrożna, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • W tym roku większych zagrożeń dla realizacji budżetu nie będzie – uważa Andrzej Halesiak, dyrektor w Biurze Analiz Makroekonomicznych w Banku Pekao. (Błażej Prośniewski, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Problemy z dopięciem budżetu państwa w związku z finansowaniem programu "Rodzina 500 plus" mogą pojawić się w 2017 roku – dodaje Andrzej Halesiak, dyrektor w Biurze Analiz Makroekonomicznych w Banku Pekao. (Błażej Prośniewski, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Również wg Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek, głównej ekonomistki Konfederacji Lewiatan, pomimo niepewnej sytuacji w gospodarce światowej oraz małego prawdopodobieństwa zrealizowania inflacji na poziomie 1,7 proc., budżet jest bezpieczny. (Błażej Prośniewski, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Jednak problemem polskiego budżetu jest zbyt duża i stale powiększająca się liczba tzw. sztywnych wydatków – zauważa Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan. (Błażej Prośniewski, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Wiele programów powodujących koszty dla budżetu będzie zapewne udoskonalanych – uważa dr Marek Dietl, ekspert Instytutu Sobieskiego, i podaje przykłady rozwiązań, które mógłby zastosować rząd. (Błażej Prośniewski, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Jeśli chodzi o stronę dochodową budżetu, to tu głównym wyzwaniem jest uszczelnienie systemu podatkowego – zaznacza dr Marek Dietl, ekspert Instytutu Sobieskiego. (Błażej Prośniewski, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
Czytaj także

W projekcie budżetu na rok 2016 zapisano wzrost PKB o 3,8 proc., a inflację na poziomie 1,7 proc. Deficyt nie powinien być wyższy niż 54,7 mld zł.

Zdaniem posłów Prawa i Sprawiedliwości budżet na 2016 rok jest sprawiedliwy i solidarny. Opozycja zarzuca rządzącym psucie państwa, zwiększenie długu i podwyżki podatków.

Wiele zależy od poziomu inflacji…

Założenia na ten rok są realne, są bowiem pieniądze z aukcji LTE oraz o 5 mld złotych wyższy niż zakładano zysk Narodowego Banku Polskiego, więc nie powinno być problemów z realizacją tego budżetu.

– Rząd przekazując projekt do Sejmu, przyjął założenia takie jak poprzedni rząd do zgłoszonej ustawy budżetowej. Jeżeli chodzi o wzrost gospodarczy, to jest to założenie realistyczne. 3,8 proc. wzrostu jesteśmy w stanie osiągnąć w 2016 roku, choć moja prognoza to 3,7 proc. Bardziej niepokoi mnie przyjęta przez rząd prognoza inflacji, bo jest ona bardzo optymistyczna, zwłaszcza jeśli patrzymy na to, co dzieje się na rynkach surowcowych, gdzie ropa jest dużo tańsza, co powoduje, że zamiast wyjść z deflacji w IV kwartale 2015 roku – wciąż w niej tkwimy. I prawdopodobnie będziemy w niej tkwić jeszcze przez 1 – 2 miesiące – wyjaśnia gość Polskiego Radia 24 Adam Czerniak, ekonomista Polityki Insight i Szkoły Głównej Handlowej.

Tak zapewne będzie przede wszystkim ze względu na cenę ropy naftowej na świecie, która powoduje, że także u nas mniej płacimy za paliwo.

… i od wpływów z VAT

Dlatego właśnie, w związku z niskimi cenami paliw, inflacji na poziomie 1,7 proc. na pewno nie zobaczymy jako średniej w całym roku. Może nawet nie zobaczymy jej na koniec tego roku.

– Według mnie dopiero w grudniu pojawi się inflacja na poziomie 1,5 proc. I to jest optymistyczna prognoza. Ta wysoko założona inflacja powoduje, że równie optymistyczne są prognozy dotyczące dochodów podatkowych. Bo wpływy z VAT są bezpośrednio zależne od tego, jakie są ceny w sklepach, a im wolniej rosną te ceny, tym wolniej rosną wpływy z VAT – zwraca uwagę gość PR 24.

I dodaje, że o ile prognozy dotyczące wzrostu są bardzo optymistyczne, o tyle bardzo zachowawcze były prognozy dotyczące tzw. punktu startowego. Czyli bardzo nisko były założone prognozy dotyczące wpływów z VAT za 2015 rok. W związku z czym, o ile wzrost dochodów będzie pewnie niższy, to sam poziom tych dochodów będzie zbliżony do tego, co rząd założył. – Chyba, że ceny ropy naftowej i ceny żywności będą dalej spadały, to wtedy dochody z tytułu VAT będą niższe. To zaś będzie stanowić problem dla budżetu i trzeba będzie znaleźć jakieś uzupełnienie tych dochodów – uważa Adam Czerniak.

Niższa inflacja to gorsza wiadomość dla ministra finansów, bo jeśli ceny spadają, to mniejsze są wpływy podatkowe.

Wydatki i przychody…

W projekcie zarezerwowano pieniądze m.in. na finansowanie programu „Rodzina 500 plus”, na wprowadzenie bezpłatnych leków dla osób, które ukończyły 75. rok życia, a także na zwiększenie o ponad 2 mld zł wynagrodzeń dla grup pracowniczych, które były objęte tzw. zamrożeniem wynagrodzeń.

Projekt gwarantuje również środki na jednorazowe dodatki dla emerytów i rencistów, zasiłki przedemerytalne, emerytury pomostowe, nauczycielskie świadczenia kompensacyjne, środki na dofinansowanie zadań restrukturyzacyjnych w sektorze górnictwa węgla kamiennego, na podniesienie wydatków na obronę narodową do wysokości 2 proc. PKB, a to jest o blisko 3 mld zł więcej w stosunku do 2015 r.

Natomiast po stronie przychodowej są pieniądze z aukcji LTE, to kwota ponad 9 mld zł, i zysk z NBP.

– I Ministerstwo Finansów, i cały rząd mają w tym roku szczęście, bo te dodatkowe dochody z LTE i około 8 mld zysku NBP dają naprawdę pokaźną sumę. Można z tego sfinansować prawie cały program „Rodzina 500 plus”. Dzięki tym dochodom, mimo tych zwiększonych wydatków, nie zobaczymy wzrostu deficytu finansów publicznych. I to jest bardzo dobra wiadomość. Ale z drugiej strony to zła wiadomość, bo pokazuje, że program, który ma być długofalowy, jest finansowany z bieżących dochodów, które mają charakter jednorazowy i nie powtórzą się – komentuje gość Polskiego Radia 24.

… czyli winien i ma

Mamy jednak też dwa dodatkowe podatki, ten od aktywów bankowych wejdzie w życie 1 lutego, a rząd uzyska z tego tytułu ok. 5 mld zł. Trwają jeszcze prace nad podatkiem od handlu detalicznego. Wpływy z tego podatku to ok. 2,2 mld zł.

– Ale to wszystko za mało, by finansować program, który kosztuje ponad 20 mld zł rocznie. W tym roku finansujemy go z dochodów jednorazowych. I to jest niepokojące, bo gdy finansujemy długofalowe wydatki krótkookresowymi wzrostami dochodu, to w ten sposób pogarszamy deficyt strukturalny. Czyli ten, który nie zależy od zdarzeń jednorazowych, od wahań koniunktury. A jeżeli powiększamy deficyt strukturalny, to oznacza, że prędzej czy później ten deficyt rzeczywisty też nam wystrzeli w górę, i to powyżej poziomu 3 proc. Dlatego warto pomyśleć, w jaki sposób pozyskać trwałe finansowanie dla programu „Rodzina 500 plus”. Na razie jest tylko 1/3 tego programu sfinansowana z nowych podatków. Pozostała część nie ma trwałego finansowania – podkreśla Adam Czerniak.

Obawy o finanse w 2017 roku

Problemy z dopięciem budżetu państwa w związku z finansowaniem programu „Rodzina 500 plus” mogą się jednak pojawić, zdaniem ekonomistów, w roku przyszłym, bo jednak świadczenia na dzieci zostają na dłużej.

– Dlatego większą zagadką jest rok 2017, kiedy koszty programu „Rodzina 500 plus” znacząco wzrosną, a w budżecie nie będzie np. dochodów z aukcji LTE. A raz wprowadzony program będzie bardzo trudno odwrócić. Stąd pytanie, w jaki sposób ta luka ma być wypełniona w kolejnych latach – zastanawia się gość Jedynki Marek Tatała, członek zarządu i ekonomista Fundacji FOR.

I dodaje, że dlatego zapewne część obietnic jest przekładana na później. Tak jest z kwotą wolną od podatku, czy obniżeniem CIT dla najmniejszych przedsiębiorstw. To, co jest używane jako argument na kolejne lata, to także uszczelnienie systemu podatkowego.

– Polski system podatkowy jest nieszczelny i można ściągnąć więcej pieniędzy, ale te prognozy, na ile można to zrobić, są przeszacowane. Bo od większych kontroli i mechanizmów kontrolnych nie przybędzie tak dużo dochodów. Lepszym sposobem na jego uszczelnienie byłoby jego dramatyczne uproszczenie i sprawienie, że to kombinowanie podatkowe nie będzie się opłacać. Warto też zwrócić uwagę na to, że te nowe podatki od banków i od supermarketów wchodzą w tym roku, ale przedsiębiorstwa to są żywe organizmy i będą się zastanawiały w tym roku, w jaki sposób w następnym roku zapłacić ten podatek na niższym poziomie – zwraca uwagę Marek Tatała.

Już słychać bowiem o dzieleniu sieci handlowych na mniejsze spółki, żeby obniżać ten podatek obrotowy. Problemem na rok kolejny jest więc nie tylko to, że brakuje kilkudziesięciu miliardów złotych, ale że już z tych wprowadzanych podatków budżet państwa będzie mógł otrzymać mniej środków. – Gdy firmy nauczą się i te podatki optymalizować, bowiem tak robią z każdym typem podatku – podkreśla gość radiowej Jedynki.

Bardzo ważny poziom deficytu

A jak dodatkowo podkreślają eksperci, warto też wykorzystywać dobrą sytuację gospodarczą, żeby konsolidować finanse publiczne.

– Kraje europejskie nie dążą już tak bardzo, żeby równoważyć budżet, zostały właściwie tylko Niemcy. I Francja, i Hiszpania odeszły od takich mocnych cięć wydatków publicznych po to tylko, żeby nie osłabiać wzrostu gospodarczego. W Polsce też nastąpiła ta zmiana w polityce fiskalnej, w związku z wyborami. Poprzedni rząd trzymał się tego, żeby obniżać deficyt sektora finansów publicznych, był to tzw. cel MTO, czyli średniookresowy cel fiskalny. I docelowo deficyt miał wynosić ok. 1 proc. PKB. Obecny rząd kompletnie porzucił ten pomysł i chce utrzymać deficyt na poziomie unijnym, 3 proc. PKB. Czyli ten cel fiskalny został przesunięty o 2 proc., co jest negatywne z punktu widzenia długu, bo trudniej będzie zbijać dług publiczny w kolejnych latach. A powinniśmy wykorzystać dobrą koniunkturę, żeby obniżać dług publiczny w stosunku do PKB – tłumaczy gość Polskiego Radia 24.

Ponadto utrzymywanie takiego średniookresowego deficytu na poziomie 3 proc. PKB rodzi ryzyko, że w razie pogorszenia koniunktury to ten deficyt nam „wystrzeli”. Tak jak to było w 2009 roku.

– A obecnie, m.in. po doświadczeniach greckich, przedstawiciele Unii doszli do wniosku, że ta granica 3 proc. PKB nie jest wystarczająca. Po to przyjęto więc ten średniookresowy cel deficytu finansów publicznych MTO i po to uzgadniano te cele ze wszystkimi państwami UE, żeby starały się one zbić ten deficyt. Żeby w sytuacji kryzysowej, gdy ten deficyt „wystrzeli”, to żeby nie było to zbyt wysoko. I żeby nie stanowiło to zagrożenia dla finansów publicznych. Dlatego szkoda, że teraz rząd odchodzi od tego celu – zauważa Adam Czerniak.

Jak natomiast ocenia Marek Tatała, wydatki są już zaplanowane, dochody są dość niepewne, co może sprawić w połączeniu z prognozami, że ten budżet może się jednak nie spiąć i będzie wymagana nowelizacja.

– Warto zwrócić uwagę, że w tym budżecie deficyt jest na rekordowo wysokim poziomie. Większość krajów Unii ten deficyt zmniejsza, a Polska jest w gronie czterech krajów, które w tym roku będą ten deficyt zwiększać. W tych niepewnych czasach, gdy większość gospodarek odpowiada na niepewność, która jest na świecie, czyli chodzi o Chiny, o Grecję – warto mieć bezpieczne i stabilne finanse publiczne. A ten budżet takich gwarancji nie daje. Po pierwsze przez niepewność dochodową, a po drugie przez przeszacowane prognozy – uważa gość radiowej Jedynki.

„Rodzina 500 plus”, czyli zmiany demograficzne i zmiany na rynku pracy

Nie wiadomo, co o tym powie Komisja Europejska, która obecnie niektórym państwom odpuszcza osiąganie tego celu. Przy negatywnej opinii, nie byłoby bowiem możliwe zrealizowanie programu „Rodzina 500 plus”, a na te świadczenia na pewno Polacy czekają.

– Ten program to będzie krótkookresowy zastrzyk pieniężny dla gospodarstw domowych, podbije on wzrost gospodarczy w krótkim okresie, ale w długim osłabi go i co gorsza – obniży aktywność zawodową Polaków. W efekcie, chociaż przyniesie dodatkowy wzrost z tytułu większej liczby urodzeń, to równocześnie liczba osób aktywnych zawodowo, czyli to na czym z ekonomicznego punktu widzenia powinno nam zależeć, spadnie. Ponieważ „Rodzina 500 plus” to bardzo silna zachęta do tego, żeby nie wchodzić na rynek pracy. Zwłaszcza dla osób, które są tzw. drugim zarabiającym w gospodarstwie domowym, czyli kobiet. One w tej chwili, przy dodatkowym dochodzie 1000 – 1500 zł nie będą chciały podejmować pracy zarobkowej – ocenia Adam Czerniak.

I dodaje, że kiedy te dodatkowe dochody się skończą, to taka osoba będzie miała bardzo duży kłopot, żeby znaleźć zatrudnienie. Nie będzie miała bowiem odpowiednich kompetencji i będzie dużo mniej konkurencyjna dla pracodawcy, w porównaniu z rówieśnikami, którzy są cały czas na rynku pracy.

Ale nawet przy tych obawach, na pewno rządowy program przeciwdziałający negatywnym tendencjom demograficznym jest po prostu niezbędny.

Krzysztof Rzyman, Sylwia Zadrożna, Błażej Prośniewski, Małgorzata Byrska