Lockdown, godzina policyjna - koronawirus na świecie

Przyszłość wielkich miast. Co się zmieni po pandemii?

Zakaz imprez okolicznościowych, wesel czy pogrzebów, ograniczona liczba osób w sklepach, nauczanie zdalne w szkołach średnich i na uczelniach wyższych i obowiązek zakrywania ust i nosa w miejscach publicznych - to aktualnie obowiązujące obostrzenia. 

Najnowsze dane Ministerstwa Zdrowia wskazują na ok. 12 tys. zachorowań na terenie Polski. Decyzję o lockdownie podjął już czeski rząd, na Ukrainie obowiązywać niebawem zacznie kwarantanna, a tamtejsi uczniowie przejdą na nauczanie zdalne. - Włosi wyciągnęli wnioski z tego, co miało u nich miejsce na początku pandemii. Na razie nie ma zagrożenia, że pojawi się problem z dostępem do tamtejszych szpitali - wymienia Magdalena Ciach-Baklarz, blogerka, autorka przewodników "Poza szlakiem". - Natomiast, podobnie jak w innych europejskich krajach, tam też drastycznie rośnie liczba osób zakażonych COVID-em. Dlatego w Lombardii i innych regionach wprowadzono tzw. godzinę policyjną od 23 do 5 rano. Jeśli chcemy nocą przemieszczać się po ulicach, musimy mieć potwierdzony dokumentami powód.

Czytaj także:

• Czy przestaliśmy bać się pandemii? Dlaczego rośnie liczba koronasceptyków?
• Przychodzi facet do lekarza... Jak badania ratują nam życie? 

We Włoszech, podobnie jak w Polsce, maseczki są obowiązkowe nie tylko w sklepach i innych zamkniętych, publicznych przestrzeniach, ale i na świeżym powietrzu. - Włosi noszą je właściwie wszędzie - podkreślała Magdalena Ciach-Baklarz. - Wśród źródeł zakażeń wymienia się jednak powrót do szkół i transport komunikacją publiczną. 

Czytaj także:

• Jaka będzie motoryzacja przyszłości?
• Elektromobilność na drogach - auta przyszłości?

W programie rozmawialiśmy także z Polką, mieszkającą od ośmiu miesięcy w Wenezueli, Adrianą Jarczyk. - Przez kwarantannę utrudnienia związane z transportem, a także m.in. brakiem benzyny, zwiedzanie jest utrudnione - opowiadała gość Czwórki. Jak podkreślała, w tym regionie także obowiązują obostrzenia. - W trybie "siedem na siedem", czyli - jak śmieją się Wenezuelczycy - przez siedem dni koronawirus jest groźny, przez kolejne siedem, nie. Jednak ludzie to "obchodzą", na przykład restauracje, które powinny być zamknięte, wystawiają na witryny produkty spożywcze i zaczynają działać jako sklepy. Niestety opieka medyczna w tym kraju nie działa prężnie. Wielu nie może dostać się do szpitali, problemem są też niskie zarobki, które nie pozwalają Wenezuelczykom na wykupywanie leków - opowiadała gość Czwórki.

***

Tytuł audycji: Czat Czwórki