Trener Majewskiego: wygraliśmy, ale to już historia

PAP
Tomasz Owsiński 04.08.2012
Radość Majewskiego i jego trenera
Radość Majewskiego i jego trenera, foto: PAP/Adam Ciereszko

Henryk Olszewski po konkursie, w którym jego podopieczny Tomasz Majewski zdobył złoty medal londyńskich igrzysk w pchnięciu kulą przyznał, że zawody kosztowały go mnóstwo zdrowia.

- Czuję przede wszystkim zmęczenie. Myślałem, że się wykończę. Mam arytmię, a ten konkurs mnie jeszcze dobijał. Najchętniej bym usiadł albo się położył. Proszę państwa, nie róbmy z tego nie wiadomo czego. Wygraliśmy, ale zaraz są kolejne zawody, to już jest historia. Poza tym to niszowa dyscyplina sportu - powiedział.

- To jest moment, w który chyba nie wierzyłem, że kiedykolwiek nadejdzie. Na tym poziomie powtórzyć taki sukces jest niezwykle ciężko. Tym bardziej, że poziom rywalizacji bardzo się podniósł. W Pekinie Tomek był młodym, dopiero wchodzącym na salony zawodnikiem i niczego się tam nie bał. Teraz ta rola przypadła Davidowi Storlowi, po trzech rundach jednak pękł  - dodał po chwili.

Początek rywalizacji należał do 22-letniego mistrza świata z Daegu. Urodzony w Rochlitz kulomiot konkurs rozpoczął od 21,84 m; w następnym poprawił się jeszcze o dwa centymetry. Majewski na prowadzenie wyszedł w trzeciej kolejce, w której uzyskał 21,87. W ścisłym finale Niemiec już nie istniał, spalił trzy ostatnie próby.  Majewski przystępując do ostatniej próby, był już pewny złotego medalu. Pokazał w nim jednak prawdziwie mistrzowską dyspozycję i posłał kulę na odległość 21,89.

- W złoto uwierzyłem dopiero po ostatnim rzucie Storla. W mojej opinii był najgroźniejszym rywalem. Fizycznie zawodnicy są mniej więcej tak samo przygotowani. Decyduje równowaga psychiczna. Nie można ulec emocjom, trzeba odpowiednio ukierunkować koncentrację. Tomek rywali pokonał psychicznie. Wytrzymał całe napięcie. W ostatnim rzucie jeszcze wbił Storlowi gwóźdź do trumny - ocenił szkoleniowiec.

Trener polskiego kulomiota zdradził także receptę na sukces. - W odpowiednim momencie odpuściliśmy ćwiczenia, a przed samymi zawodami nawet siebie zaczynamy unikać. Choć Tomek jest dla mnie jak trzeci syn, to nie można do końca zawodnika niańczyć. Na stadionie jest zdany praktycznie tylko na siebie, więc musi być samodzielny. Jest taki moment, w którym ja się usuwam na bok. Nie chcę mu przeszkadzać. On mnie widzi codziennie na śniadaniu, na obiedzie, na kolacji i na dwóch treningach. Ile można patrzeć na taką starą gębę? - podkreślił trener.

Londyn 2012 - serwis specjalny >>>

to

sortuj
liczba komentarzy: 0
    Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!